W ostatnich dniach dużo się mówi o mowie nienawiści. Wielu próbuje odpowiedzieć na pytanie jak temu zaradzić. Tylko, aby poradzić sobie z nienawiścią najpierw trzeba znaleźć jej źródło. A ta bierze się z naszych serc. Z ich najgłębszych zakamarków. Trzeba szukać głęboko i daleko w czasie. W historii.
Mój świętej pamięci Tata nie potrafił okazywać siostrze i mnie miłości. Nie raz dał nam popalić. Składał wiele obietnic, ale niewiele z nich dotrzymywał. Od tych materialnych, jak kupno komputera czy motorynki, dzisiaj byśmy powiedzieli skutera. Ale także tych prostych, jak choćby pogranie na podwórku w piłkę. To wszystko sprawiało, że rosła we mnie niechęć do niego, która czasem przeradzała się nawet w nienawiść. Bo jak czuje się oszukany, zmieszany z błotem nastolatek? Rana, którą zadawał mi Ojciec pogłębiała się z każdą trudną sytuacją. Doszło do tego, że nie wierzyłem w siebie. A jeszcze bardziej nie wierzyłem, że On mnie kocha. Dodatkowo przestawałem siebie lubić. Konsekwencji takiej postawy Taty było dużo więcej.
Potrafiłem kochać
Kiedy miałem 18 lat coś we mnie pękło. Pamiętam jak klęczałem w kościele i modliłem się o pomoc. Poszukiwałem ludzi, którzy mnie zaakceptują takim jakim jestem. Polubią. Trafiłem do franciszkańskiego duszpasterstwa akademickiego. Tam rozpoczął się długi i żmudny proces. Dopiero po kilku latach pracy nad i ze sobą, dostrzegania, że i ja mogę być lubiany. Potrafiłem Ojcu powiedzieć, że go kocham. Zrobiłem to podczas wigilii Świąt Bożego Narodzenia. I choć pragnąłem, aby to odwzajemnił, nie usłyszałem nic.
Proces jednak trwał. Kiedy skończyłem 40 lat, a On trafił ciężko chory do szpitala, zapytałem go dlaczego nigdy nie powiedział mi, że mnie kocha. I tym razem nie mógł tego zrobić. Przez usta miał wprowadzone różne sondy. Ale z Jego oczu popłynęły łzy. Zapytałem, czy mnie kocha? Kiwnął głową. To był jedyny raz, kiedy to „powiedział”. Ale jaki ważny. Kilka dni później zmarł.
Spojrzeć głębiej
Zastanawiałem się dlaczego całe nasze wspólne życie wyglądało właśnie w ten sposób. Dlaczego nie potrafił mi okazać miłości. Przytulić, pochwalić, poklepać po plechach. Zacząłem się przyglądać jego historii. Został wychowany przez dwoje prostych ludzi, którzy przeżyli II wojnę światową w obozach pracy, a edukację zakończyli na kilku klasach podstawówki. Każdego dnia walczyli o lepszy byt. Dla dziadka sposobem na okazanie miłości było przyniesienie do domu pieniędzy, kupienie żywności. Babcia zajmowała się wychowywaniem dwójki dzieci i dorywczymi pracami. Spojrzałem jeszcze dalej w historię naszej rodziny. I tam nie było lepiej. Wniosek? Mój Tata nie potrafił okazać miłości, bo sam tego nie doświadczył. Nie znał gestów, słów, które wyrażały to, co gdzieś głęboko czuł.
Ranimy dalej
Zarówno dziadek, tata i ja doświadczaliśmy od mężczyzn, których kochaliśmy wielu zranień. Choć nie do końca byliśmy tego świadomi. Bo i skąd mieliśmy wiedzieć. A zranienia mogłyby być dobrym usprawiedliwieniem dla postawy przepełnionej nienawiścią. Zranieni przez ludzi, którzy powinni nas kochać, ranimy dalej. Strach, który rodzi się w naszych sercach pociąga za sobą kolejne negatywne skutki. Boimy się innych. Zamiast przełamać niepokój, porozmawiać, poznać ich wolimy pozostać w strefie komfortu i… podsycać niepokój, który się rodzi w nas.
Kropla drąży skałę. Strach jest jak mina. Nie rozbrojona w końcu wybucha. Najczęściej na początku wobec naszych najbliższych. To przed nimi pierwszymi przestajemy udawać. To na nich wyładowujemy złość. Ich oskarżamy o nasze niepowodzenia. Złe samopoczucie. Nie szukamy problemu w nas, tylko w nich. Z czasem nie zauważamy jak wyładowywanie złości, czyli inaczej można rzec strachu, na najbliższych już nie wystarcza. Robimy kolejny krok.
Strach jest zaraźliwy
Strach budzi nienawiść, a jej skutki są przeróżne… Na początku nie chcemy kogoś znać, zaczynamy źle o nim myśleć, później mówić, a niekiedy nawet możemy kogoś zaatakować. Wszystko co jest inne, nam nieznane wywołuje uczucie, którego tak bardzo nie lubimy. Strach. Ten nie przepracowany, nie opanowany wywołuje u nas kolejne niekomfortowe stany. I tak spirala się nakręca. A przecież wystarczyło by tylko czasami przyjrzeć się tym emocjom, poszukać ich źródła i rozbroić bombę. Czasami można zrobić to samemu, a czasami z pomocą fachowców. Psychologa, który pomoże nam spojrzeć z boku na nasze życie. Podpowie co z tym zrobić.
Proces uzdrowienia musi trwać
Oczywiście to jest uproszczony schemat i próba odpowiedzi na pytanie skąd się bierze nienawiść. Warto jednak przyjrzeć się historii. Zobaczyć, jakie procesy zachodziły w naszym i naszych najbliższych życiu. Kiedy już się temu przyjrzymy, mamy szansę rozpocząć pracę, która zniweluje strach, a otworzy nas na innych. Wtedy też jest nadzieja, że nasze postanowienia, że chcemy być lepszymi ludźmi, będą długotrwałym procesem, a nie tylko krótkoterminowym postanowieniem, które wywołane zostały na przykład tragedią. I najważniejsze. To jest proces, który musi trwać, a trening czyni mistrza.
Marcin Dybuk