Nie należę do ludzi, którzy łatwo się poddają. Lubię próbować do skutku. Często tak długo, aż odbiję się od ściany. To nie zawsze jest dobre. Dlatego uczę się rezygnować. Jednak najlepiej wychodzi mi rezygnacja z siebie. Ale wiem, jak o siebie zawalczyć i uczę się tego w swoim tempie. Myślę, że kobiet myślących podobnie jest więcej.
Dobrowolnie zrezygnowałam w starcie w ¼ triathlonu. Zrobiłam to w wolności, choć ze smutkiem. Nie wiem, czy do końca, ale w zgodzie z sobą. Dlatego podjęłam swój mały home-triathlon, namiastkę swoich indywidualnych przygotowań obok Marcina. Nie było postanowień, przemyśleń. Zrodził się sam, mimowolnie. Z potrzeby serca. Zrównał się z moim krokiem. Czuję, że tego potrzebuję. Coś gna mnie w tym kierunku, choć nie na oślep. I nie wiem do końca dlaczego. Żeby sprawdzić siebie? Swoją wytrzymałość? Coś udowodnić? Komu? Może sobie? A może najbardziej, żeby zobaczyć jak to jest. Poczuć zmagania Marcina. Towarzyszyć. Nie wiem.
W tej cichej drodze jednak potrzebny jest umiar i łagodność dla siebie, bo życie toczy się swoim rytmem. Sprawy wyrastają jak grzyby po deszczu, jest praca, tysiące drobnych spraw, prasowanie, sprzątanie, zbieranie rozrzuconych rzeczy po domu, sierść psa na podłodze, dzieci potrzebujące uwagi i rozmowy, niekiedy interwencji, kiedy skaczą do siebie jak dwa rozjuszone koguty. Trzeba być blisko. Nie stracić ich z oczu, ale jeszcze bardziej nie stracić samej siebie.
Równowaga. Czy jest możliwa kiedy podejmujesz się takiego wyzwania? Biegasz, trenujesz ciężko. Walczysz! Czy czujesz, kiedy zaczynasz ją tracić? Chwiać się? Jak wszystko się zaczyna zacierać, łączyć. Czy raczej zakładasz przysłowiowe słuchawki, zwiększasz decybele i biegniesz udając, że wszystko jest dobrze. Pokonasz każdą przeszkodę! Możesz ją zabiegać. Ale może ten bieg to ucieczka?Staje się nałogiem? To może być karuzela, z której trudno wysiąść. Upadek może zaboleć. Nie tylko nas.
Czy zatem słuchasz swego serca? Czy jesteś z nim w kontakcie? Czy endorfiny tak przesłoniły myślenie, że jedyne, co najlepiej odczuwasz to przekonanie, że potrzebujesz ich mieć jeszcze więcej. I dążysz wytrwale do celu. Bo musisz. Bo świat wygląda lepiej. Ma inne, lepsze kolory. Na pozór nic w tym złego. Ja też lubię endorfiny i zmaganie.
Tyle, że nic nie musisz. Możesz! Masz wybór. Masz wolność – słabą i kruchą. Tak łatwo ją spętać, gdy cel staje się dążeniem samym w sobie. Z pierwszego zachwytu wolnością, może stać się niewidzialnym zniewoleniem.Dla mnie drogą na zewnątrz! Gdzieś na bezdroża. Tymczasem naprawdę poznam siebie, gdy skieruję uwagę do środka.
Jak złapać balans? Jak cały czas trzymać się mocno siebie, swojego serca? Złapać balans „na trzeźwo”, bez endorfin. Bez nakręcania.
Mój home-triathlon, czy aktywność w ogóle nie ma być zniekształcony. Ma być czysty. Mobilizacja i walka jest ważna. Bardzo! Ale potrzebna jest pokora. Zawsze coś lub ktoś może Cię zaskoczyć. Czy dasz się wtedy pogrążyć, bo nagle stracisz coś, co stało się środkiem Twojego życia? Czy wyprostujesz i pójdziesz dalej. Może wbiegniesz na metę, a może trzeba zejść z podniesioną głową z trasy, by spróbować innym razem. To trudne. Chwilami do granic. Może czujesz strach, kiedy czytasz te słowa. To właśnie ten strach może złamać Cię w pokonywaniu kolejnego dystansu. Lepiej spojrzeć mu w oczy wcześniej, by nie zwątpić, by nie wygrał na ostatniej prostej. By wycofać się w wolności, co nie znaczy łatwo. Trzeba mu powiedzieć – tak, możesz mnie pokonać, ale może ja pokonam Ciebie. Wzmocnić Cię może pokora, która drzemie w walecznym sercu.
„(…) zawsze coś lub ktoś nas zaskoczy, bez trudu zdarzy się coś, co zburzy nasz ład, naszą pewność, nasze poukładane życie” – przeczytałam kilka dni temu. Dobrze mieć w sobie zgodę na „niespodzianki” – zwłaszcza te mniej przyjemne. Żyjemy w rozkrzyczanym świecie. Tysiące spraw absorbuje nas z zewnątrz. To dobrze. Ale naszą siłą niech będzie spokojne serce, które podpowiada, nie narzuca, nie ma w nim przemocy.I mądrość, która nie szpanuje. Lecz delikatnie wskazuje właściwy kierunek.
Aldona
Mama Mai, żona Taty, ale przede wszystkim Aldona