To był dobry, 2017 rok. Było jednak, ale…

Takiego roku jeszcze w życiu nie miałem. Na każdym polu. Rodzinnym, zawodowym i sportowym. Działo się tyle, że czasami nawet nie zauważałem co właśnie się wydarzyło. Szaleństwo. Niebezpieczne i uzależniające.

Trudno się pisze takie teksty. Człowiek stara się balansować między pychą, a fałszywą skromnością. Ktoś powie, to po co to robić? I taka pokusa jest. Było, minęło i idziemy do przodu. Jednak potrzebna jest mi realna ocena tego co się wydarzyło. Spojrzenie na ciężko pracę, którą wykonałem, bo to daje kopa do kolejnej, a przede mną ważne decyzje. W Wigilię od Majki usłyszałem słowa, które dały mi więcej energii i chęci do dalszej pracy niż wszystkie wcześniejsze sukcesy. Ale po kolei…

 

Dobra współpraca

Rok 2017 rozpocząłem od pierwszej długoterminowej współpracy z trenerem. Tomek Spaleniak okazał się osobą wymagającą, ale potrafiącą wsłuchać się w mojej potrzeby. Jak trzeba było to podkręcaliśmy śrubę, a jak musiałem zluzować, to luzowaliśmy. Postawiłem sobie dwa cele na ten rok. Debiut w Ironman 70.3 Gdynia z czasem poniżej 5:30. Drugi to życiówka w maratonie. Dotychczasowa 3:45. Wybór padł na Budapeszt. Gdybym wiedział…

W pierwszym okresie współpracy, która dokładnie rozpoczęła się 1 grudnia 2016 roku postawiliśmy na pływanie i bieganie. W obu dyscyplinach zanotowałem progres. Jednak to w bieganiu poprawiłem się najbardziej. Rok zaczynałem z czasem 43:49 na 10 km podczas Biegu Urodzinowego w Gdyni, co było nową życiówką, a skończyłem z 40:58 we wrześniowym Biegu Westerplatte. Było jeszcze trochę czasu, aby w listopadzie powalczyć o złamanie 40 minut. Jednak nie dałem rady. Zabrakło siły. Głowa nie wytrzymała. Sezon okazał się długi i męczący. Połączyć musiałem obowiązki rodzinne. W domu troje nastolatków, z czego jeden z nich to maturzysta. Działo się. Stres towarzyszył chyba wszystkim.

Obowiązki zawodowe. Budżet do zrealizowania w Radiu Gdańsk wysoki.  Problemów nie brakowało. Rotacje w zespole, trudności z utrzymaniem dotychczasowego kierunku nie pomagały. Końcowy wynik najlepszy w mojej sześcioletniej historii w rozgłośni. Pierwsze miejsce wśród 17 państwowych rozgłośni utrzymany z przewagą.

 

Dużo, za dużo pracy

Obowiązki sportowo-zawodowe. Współorganizacja Triathlon Energy, Duathlon Energy i Biegu Farmera. Imprezy starowały w maju, a kończyły się we wrześniu. Zorganizowanie ich to prawdziwy ultramarathon. Czytałem, słuchałem opinii na temat naszych imprez i się cieszyłem. Ale także padałem ze zmęczenia na twarz.

I kiedy już myślałem, że nadchodzi odpoczynek zaangażowaliśmy się w projekt

 

„Zażyj wolności”

Ambasadorem został Jerzy Górski. Zorganizowanie ekipy kilku edukatorów, którzy w czterech szkołach pilotażowo rozmawiali z młodzieżą gimnazjalną lub licealną na temat uzależnień. Ale także spotkania z nauczycielami i rodzicami. Przygotowanie strony www, aplikacji, mobilnego punktu konsultacyjnego, gazety. Długo można wymieniać. Ale udało się. Pokazy filmu „Najlepszy” z udziałem Jurka Górskiego to była prawdziwa emocjonalna bomba atomowa. Działo się tak dużo, że trudno to opisywać. W relacjach rodzic – dziecko pękały mury. I o to chodziło, bo najważniejsze są relacje pomiędzy dziećmi, a rodzicami. Podejmując się z Aldoną projektu wyznawaliśmy zasadę, że uzależnienia od czegokolwiek, a szczególnie substancji szkodliwych to czubek góry lodowej. Pytanie co działo się wcześniej w relacjach między poszczególnymi osobami. „To nie media cyfrowe niszczą więzi, to więzi, które są zniszczone bądź nadwątlone sprawiają, że pozostaje przestrzeń na obce dziecku bycie online” – przekonuje profesor Maciej Dębski, socjolog, adiunkt w Instytucie Filozofii, Socjologii i Dziennikarstwa Uniwersytetu Gdańskiego.

To był, jest projekt dzięki, któremu dużo się dowiedzieliśmy, ale także pokazał nam, że droga, którą wybraliśmy wychowując dzieci jest dobra. Nie jesteśmy doskonali, oj nie, ale staramy się poświęcać dzieciom czas i rozmawiać z nimi. Efekt? To one dziś, kiedy są już nastolatkami przychodzą w ważnych dla nich momentach z nami porozmawiać.

Wracając jednak do sportu. Zacznę od tyłu. Od startu w Budapeszt Maraton. Cel był wybiegać nową życiówkę. Poniżej 3:45. Przygotowania przez cały rok przebiegały dobrze i wiele wskazywało, że uda się złamać 3:30. Byłem dobrze przygotowany do startu w Budapeszcie. Dzień wcześniej na Hawajach w Kona Marcin Konieczny został mistrzem świata w kategorii wiekowej 45-49 w Ironman. Po zawodach zapytałem go w jakim czasie przebiegł maraton. 3:18 napisał. Wtedy też pomyślałem sobie, że zaryzykuję i będę biegł na ten sam czas.

 

Być jak mistrz świata

Z takim hasłem biegłem. Wszystko dobrze przebiegało do 26 kilometra. Wtedy jednak zaczęło się piekło. Październikowa temperatura z minuty na minutę rosła. Zamiast około 20 w początkowej fazie zrobiło się ponad 30 stopni Celsjusza. Do tego bieg nad rzeka, a co za tym idzie duża wilgotność. Zaczęły się schody. Tempo zaczęło pikować w dół, niczym zestrzelony samolot. Nie pomagały żadne zaklęcia, sposoby na pobudzenie. Stopy, dosłownie paliły. Za metą zrzuciłem buty z nóg. Pierwsza raz w życiu na zawodach zacząłem iść. Dwa razy. Dół totalny na 30 którymś kilometrze, kiedy pejsy na 3:30 mnie wyprzedziły. Udało mi się z nimi biec tylko chwilę. Później zaczęła się walka o to, aby zmieścić się w 3:40, bo o 3:30 mogłem zapomnieć. Ostatnie trzy kilometry to zmuszanie się do wysiłku i zniechęcenie. Marzyłem o mecie i zimnej wodzie. Na 42 kilometry jedna, tragiczna kurtyna, woda w bufetach nawet co 5-6 km!!! i do tego ciepła, zero lodu a z nieba ukrop. Na metę wbiegłem z czasem 3:38 z dużym hakiem. Miałem problem, aby dojść do cienia i paść na trawę. Nie udało się złamać magicznej granicy 3:30, ale jestem usatysfakcjonowany bo życiówka poprawiona o ponad 6 minut… Pocieszałem się? Nie. Z czasem doceniłem ten bieg, a był on najlepszy w moim wykonaniu. Aby dotrzeć do mety i to z rekordem musiałem wielokrotnie pokonać sam siebie. A to już coś.

 

Czy warto było?

Po maratonie w Budapeszcie odpuściłem trenowanie. Rozpocząłem roztrenowanie, które trwa do dzisiaj. Niestety i stety. Muszę odpocząć, bo rok 2017 mimo, że bardzo dobry to był także bardzo męczący. Jak nigdy. Za dużo na głowie. Cena z to wszystko wysoka. Zmęczenie, zniechęcenie, a chwilami bezradność. Czy warto było, ktoś zapyta. Nie wiem. Odpowiedź na to pytanie też przyjdzie z czasem. Jeśli tylko uda się wyciągnąć wnioski i nie popełnić tych samych błędów w roku 2018 i kolejnych to będę mógł powiedzieć, że warto było.

 

Marcin Dybuk Tata_da_Radę

 

Ps. I jeszcze jedno sportowe podsumowanie. A dokładnie startów w roku 2016 i 2017 na dystansie olimpijskim w Warszawie.

1500 metrów pływania: 36:14 (2016) i 31:50 (2017)

40 km na rowerze: 1:15:14 (2016) i 1:10:44 (2017)

10 km biegu: 50:42 (2016) i 47:44 (2017)

Suma: 2:49:38 (2016) i 2:36:19 (2017) co daje 13 minut i 19 sekund różnicy rok do roku.