Mój home-triathlon wszedł do realu

Stało się! Jest decyzja! Startuję w 1/8 triathlonu 8 czerwca w Brodnicy. Już sama myśl sprawia, że serce bije mi dwa razy szybciej, mam w brzuchu motylki i miliony pytań w głowie. Czuję, że mi słabo, jakbym za chwilę miała stanąć na starcie. I tak oto mój home-triathlon przeszedł z wirtualu do realu. Po prostu wylazł ze mnie.

 

Przepłynąć, przejechać na rowerze i przebiec. Jedno po drugim. To zadanie na najbliższy miesiąc. W międzyczasie zdążyłam się już przekonać, że bieganie po 10 km na rowerze jest jak stąpanie po księżycu. Przynajmniej przez pierwszy kilometr. Miałam wrażenie, że uczę się chodzić. Później jest już tylko lepiej. Ale na początek jeszcze jezioro. 500 m! Niby dystans niewielki. Jednak kiedy uświadomiłam sobie, że to cały trójbój to prawie trzygodzinny wysiłek, mina mi trochę zrzędła.

 

Improwizacja na gitarze

Jak przepłynąć pół km? Tylko i aż! Czas nie jest ważny. Byle zmieścić się w tym, który wyznaczył organizator. Jeszcze miesiąc temu takie pytanie w ogóle nie przyszłoby mi do głowy. Przecież tyle razy wypływałam na pełne jezioro. Po prostu. Wchodziłam do jeziora i płynęłam, jak długo i ile chciałam. Ale od tego czasu dużo się zmieniło. Po treningach pod okiem team’u Argonaut wiem, jak się pływać powinno. Teraz moje jeziorowe wyczyny mogłabym nazwać freestylem, do tego dla zaawansowanych. Jak improwizacja na gitarze – cały czas jesteś zaskoczony.
 

Rowerowa kozetka

A rower? Przecież to trzeba wyjeździć. Kiedy? Pierwszy rowery trening pod okiem mojego osobistego trenera (czyt. Marcin) do łatwych nie należał. Okazało się, że czym innym jest rozmowa w kuchni przy obiedzie lub wspólnej kawie, albo wypad z dzieciakami na dwóch kółkach. Ale już „treningowa jazda” na rowerze do takich przyjemności zdecydowanie nie należy. Dopiero po 13 km schowaliśmy pazury i uzgodniliśmy role. Ja upchałam głęboko niezależność i upór, a w zamian za to „grzecznie” wykonywałam polecenia Marcina. Koniec końców poszło nieźle i kamień spadł mi z serca. Przynajmniej wiem, że na rowerze zmieszczę się w czasie.

 

U siebie

Tak wiele niewiadomych. Czas jest, choć niewiele. Dystans niby nie duży, a jednak… Czy dam radę? Czy zmieszczę się w czasie? Jak zareaguje moje ciało? Z jednej strony obawy, strach. Z drugiej determinacja i chęć walki, zmierzenia się ze sobą, a nade wszystko z trójbojem, z własnym organizmem pcha mnie do przodu. Jeszcze bardziej, bo będę u siebie. Tak blisko moich rodzinnych miejsc. Czuję mobilizację i wielką pokorę. Bo przecież wszystko może się zdarzyć. Bo nie chcę by ta decyzja zawłaszczyła sobie całe moje i nasze życie. Lubię wolność! Niezależność! Wolność wobec siebie, wobec decyzji i wolność wobec najbliższych. Choć ta ostatnia nie jest łatwa, bo wymaga odwagi.

 

Wiem, że ten cel jest w zasięgu ręki. Trzeba podejść do niego i do siebie tak jak w relacjach z dziećmi. Łagodnie, ale stanowczo! Wymagać, ale wymaganiem nie zdeptać, „nie zabić”. A nade wszystko zachować czujność. I nie dać się zwariować.

 
Aldona