To co wydarzyło się 30 maja 2014 roku pozostanie w mojej pamięci do końca życia. Po raz pierwszy wypłynąłem na jezioro i miałem pod nogami sześć metrów głębokości. Tak cudowne i niepowtarzalne uczucie, że nie potrafię jeszcze dziś go opisać. Historię opowiem za pośrednictwem kilku zdjęć i krótkich podpisów. Może kiedyś będę potrafił powiedzieć, napisać co czułem w tych momentach. Zresztą głowa jest pełna myśli. Niesamowitych myśli…
Zacznę od tego, że to był setny dzień kiedy zacząłem naukę pływania. Pięćdziesiąt dni przed startem w gdańskim triathlonie. 20 lutego 2014 roku wszedłem do basenu, aby uporać się z WODNYM DEMONEM. Strachem przed wodą i wspomnieniami dni, kiedy się topiłem. Nad jezioro pojechałem z Aldoną i Dawidem Dobroczkiem, który podjął się tego niełatwego zadania, nauki pływania. Pogoda nie nastrajała optymistycznie. Zimno. 19 stopni C. Woda w jeziorze jeszcze zimniejsza. Około 15-17 stopni. Ale co tam, termin ustalony, dzień wolny w pracy wzięty to jedziemy.
Pianki ubrane, bojki przygotowane. Za chwilę wchodzimy do wody. Jakaś niepewność jest, ale 100 dni nauki pływania pod czujnym okiem Dawida i Tomka dają podstawy do przekonania, że będzie dobrze. Nie przewidziałem jednak jednego…
…woda będzie cholernie zimna. Pierwsze sekundy i nogi skostniały, a tutaj trzeba będzie się cały zanurzyć. A te kciuki to dobra mina do złej gry. Ale jak to mawiają, kto nie ryzykuje ten nie wygrywa. A stawka bardzo duża. Uporać się ze strachem, który już nie raz odbierał mi smak życia. Czas z tym skończyć, stąd pomysł na naukę pływania i start w triathlonie.
Głębiej, coraz głębiej. Na początku w planach było zanurzanie, siadanie na dnie i takie inne zabawy, które miały mi pomóc oswoić się z wodą na akwenie otwartym. To samo ćwiczyliśmy na początku, na basenie. Tylko tam woda była cieplejsza, czystsza i płytsza 🙂
Usiąść na dnie w piance i z bojką było trudno. Ale robiłem co mogłem. Najważniejsze jednak, że zobaczyłem, że jezioro nie jest takie straszne, a pod wodą nie ma żadnych potworów, demonów które czyhają, aby mnie pożreć 🙂
Za nami pierwsze około 600 metrów pływania w jeziorze. Jak widać atmosfera bardzo dobra. Za chwilę dołączy do nas Aldona i ruszymy jeszcze raz w tą samą trasą.
Płyniemy żabką. W jedną stronę ja przed Aldonką, w drugą musiałem ją gonić. Łatwo nie było, ale w końcu to nie był wyścig. To był nasz pierwszy raz na akwenie otwartym. Aldona testowała piankę i sprawdzała jak się w niej pływa przed startem w triathlonie 8 czerwca 2014 roku w Brodnicy. A ja już wiece dlaczego tam się znalazłem.
Udało się. Przepłynęliśmy, dopłynęliśmy, żyjemy. Nawet aparat się wzruszył i zaparował :). Choć muszę przyznać, że najgorsze jeszcze przede mną. Za chwilę wypłynę jeszcze głębiej. To dziwne, bo nie czułem wtedy strachu. Tego, który przez wiele lat mnie paraliżował. Sprawiał, że bałem się wody…
Zmarźliśmy, tak więc czas na rozgrzewkę. W ramach tego Dawid pokazał nam jak się wbiega i wybiega z wody. Biegałem, a na końcu sobie uświadomiłem, że mnie podczas triathlonu ta umiejętność nie będzie potrzebna. Przed startem ustawię się gdzieś z boku i poczekam chwilę, aż reszta wypłynie. Dopiero wtedy ja ruszę. A jak już będę tuż tuż przy brzegu to będę wychodził powoli, aby delektować się tą niezwykłą chwilą.
Po rozgrzewce czas na największe wyzwanie tego dnia. Płynę na bardzo głębokie wody. Trochę niepokoju w sercu i głowie było. Jednak obecność Dawida i bojki dawała nadzieję, że będzie dobrze. Dawid płynął obok mnie i informował mnie o metrach pode mną. Pierwsze usłyszałem: Dwa metry. To płytko – pomyślałem.
Później były trzy, cztery metry, aż do sześciu. Tam zatrzymałem się i… miałem puścić bojkę. Chyba zwariowałeś – usłyszał Dawid. Nie – powiedział. Innej odpowiedzi nie mogło być. Tak też zrobiłem i… nic się nie stało. Stałem w wodzie. Odpowiedni ruch rękoma i nogami i mogłem się delektować chwilą. Piękną chwilą. Chciałoby się powiedzieć chwilo trwaj. W końcu czekałem na ciebie całe życie i 100 dni. Ale cóż nic nie trwa wiecznie. Bojka w rękę i wracamy do brzegu podzielić się radością z Aldonką, która na pomoście, już w suchych ubraniach czekała na mnie. Jak dobrze…
Tak, tak dobrze widzicie. Wracam bez bojki i do tego kraulem. Tak wiem, że styl nienajlepszy, ale to naprawdę nie miało w tym momencie żadnego znaczenia. Ja latam – mówił osioł w Shreku. Ja płynę, a dokładnie ja płynąłem – krzyczałem na brzegu z radości.
Na brzegu dużo radości i podziękowania dla Dawida Dobroczka, który stoi za tym wszystkim. Niesamowity człowiek. Prawie o połowę młodszy ode mnie. To jednak nie ma znaczenia, bo swoim doświadczeniem w nauce pływania, pokonywaniu strachu mógłby obdzielić setki ludzi. Podobnie jak jego ojciec – Tomek. Panowie wielkie dzięki, wielki szacun. I tak już wpisaliście się w moje życie na zawsze. Bo przecież takich chwil się nie zapomina. I takich ludzi także. Dobra robota Panowie!
Już w suchych ubraniach. Szczęśliwi z wykonanej roboty. Dobrze, że w aparacie był samowyzwalacz, to mogliśmy zrobić sobie to piękne zdjęcie. Pamiątka na całe życie…
Keep Calm. Zachowaj spokój. To koszulka, którą ubrałem w piątek świadomie. Bo jak mogło być inaczej. Udało się, choć jeszcze dużo pracy przede mną, aby wystartować w triathlonie. Zadebiutować w moim kochanym Gdańsku. W morzu, które kiedyś, przed laty targnęło się na moje życie. Czy się uda? Krok, po kroku, ale z wielka pokorą, że wcale nie musi sie udać. To jest trudne zadanie, którego się podjąłem. Ale zrobiłem to świadomie, z wszystkimi tego konsekwencjami, a chwialami jest naprawdę cieżko. Ale warto żyć dla takich chwil jak ta w piątek. Przeżyć radość, jak dziecko, a może jak nowonarodzony. Ojciec Grzegorz Kramer, na co zwróciła mi uwagę moja Ukochana Aldonka napisał: „”To jest strasznie trudne, kiedy musimy zmierzyć się z sprawami, które po ludzku nas przerastają. Kiedy stajesz przed czymś, co najlepiej byłoby wymazać z rzeczywistości, ale w życiu nie ma klawisza delete. Albo czytamy dalej, albo stoimy w miejscu, cofnąć się nie da. I wtedy możemy sobie powiedzieć, idziemy dalej, a to znaczy, przestajemy się użalać nad tym, co teraz jest trudne, i na miarę naszych możliwości, szukamy tego, co może być dobrem w sytuacji granicznej.”
Kiedy wchodziłem do basenu pod koniec lutego 2014 roku wątpiłem, przeklinałem, ale wiedziałem, że to wszystko ma głębszy sens. I ciągle jeszcze go nie osiągnąłem. Jeszcze jestem w drodze. Zresztą zawsze będę. Keep Calm i dążyć do celu. Vaclav Havel mówił, że to nie cel jest najważniejszy, a droga.
Droga… jak dobrze, że w nią wyruszyłem. Dziękuję Ci Boże.
Marcin Dybuk
Ps. Więcej zdjęć z wyprawy znajdziecie TUTAJ