Niemal każdy z nas ma demona. Coś, co sprawia, że sztywnieją mu mięśnie, przestaje racjonalnie myśleć, wpada w panikę, a w ostateczności najchętniej by uciekł. Dla mnie to pływanie. Denerwuję się nawet jak dzieci i żona kąpią się w jeziorze. Okropne uczucie. Oni w wodzie, a ja na brzegu cały mokry z nerwów.
Stało się tak, gdyż dwa razy się topiłem. Pierwszy raz jak byłem małym chłopcem. Na wczasach zostałem wrzucony do jeziora i kazano mi pływać. Skończyło się na strachu i płaczu. Kilka lat później, około 15 roku życia podczas kąpieli w morzu prąd zniósł mnie w głąb. Zmęczony postanowiłem stanąć na dnie. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że dno jest dużo dalej niż powinno. Wpadłem w panikę. Nic nie pomagało. Po kilku, a może kilkunastu sekundach walki w głowie pojawiła się jedna myśl: To koniec. Spojrzałem do góry. Zobaczyłem błękitne niebo. To miał być ten ostatni raz. Pożegnanie. I nagle poczułem jak ktoś mnie chwyta, wypycha do góry, abym złapał oddech. I tak kilka, kilkanaście razy, aż znalazłem się na brzegu. Tam padłem na piasek i łapałem powietrze niczym ryba. Żyłem.
Od tamtego dnia, a to już prawie ćwierć wieku, nie lubię głębokiej wody. Boje się jej. Kiedy przed ponad rokiem rozmawiałem z Marcinem Wojciechowskim, zastępcą dyrektora gdańskiego MOSiR-u i triathlonistą właśnie o triathlonie, powiedziałem mu, że to nie dla mnie. Nie dam rady. Mój demon mi nie pozwoli. On stwierdził, że wszystko jest w głowie. Problem, że trzeba jeszcze chcieć się zmierzyć ze strachem. W tym roku jeszcze raz zaproponował przygotowanie do startu. Tym razem w ¼ Ironmana. Biegam od prawie dwóch lat. Mimo ponad półrocznej kontuzji dystans 10 km nie będzie dla mnie problemem. 45 km na rowerze także wyjeżdżę. Ale jak przepłynąć prawie kilometr na otwartym akwenie? Robi mi się gorąco na samą myśl. Ale postanowiłem na tym nie poprzestawać. Pod okiem fachowców spróbuję się przygotować do triathlonu, a w rzeczywistości do przepłynięcia kilometra na otwartym akwenie. Wiem, że najgorsze będzie przejście z basenu, gdzie nauczę się pływać, do morza. Nie mam nawet pewności, że dam radę.
Za mną miesiąc zajęć na basenie. Trzy razy w tygodniu. Poniedziałek godzina 5.40. Czwartek 22 i piątek 20.40. Polubiłem wodę. Nawet żona się ze mnie teraz śmieje. Jednak pierwsze treningi nic takiego nie zapowiadały. Byłem w totalnym dole. Praktycznie cała grupa wyłoniona w konkursie MOSiR-u i Radia Gdańsk, która w ramach „Aktywuj się w triathlonie 2014” przygotowuje się do Triathlon Gdańsk, wyprzedzała mnie o kilka długości basenów. „Co ja tutaj robię?” – pytałem wściekły sam na siebie. „Nie mam ciekawszych zajęć?”. Na pierwszych treningach padło pod nosem wiele niecenzurowanych słów. Dawid Dobroczek, trener Szkoły Pływania Nurkowania i Ratownictwa Argonaut 1988, który wspólnie z ojcem wzięli najsłabszych pod swoje skrzydła wykazywał się anielską cierpliwością. W wodzie ćwiczenia, a na brzegu rozmowy i tłumaczenia co i jak.
Pierwszym przełomowym momentem był siad na dnie basenu. Nie od razu pojąłem jak wypuścić nosem powietrze z płuc i usiąść na dnie, porozglądać się i poczuć, że woda nie jest taka zła. Nauka „chodzenia” w wodzie, poruszania się w niej trwa w najlepsze. Pływanie żabką, nauka kraula i grzbietu, poszczególnych ich elementów, nurkowanie, kładzenie się na wodzie, fikołki pod, to wszystko z każdym treningiem sprawia, że coraz bardziej lubię ten żywioł. Doszło do tego, że w niedzielę zabrałem rodzinę na basen do Alchemii i dobrze się bawiliśmy.
Na każdych zajęciach uczę się czegoś nowego. Robię drobne kroki do przodu. Przede mną dużo pracy, ale dziś wiem, że pływanie potrafi być fajne i chcę nauczyć się robić to dobrze. Nie wiem, czy zdążę przygotować się do gdańskiego triathlonu, 19 lipca 2014 roku. Ludzie z naszej grupy, która pod okiem powerOn3city i Argonautu przygotowuje się do zawodów, dodają sobie otuchy. Damy radę! – można usłyszeć niemal na każdym treningu i w rozmowach prywatnych. I dobrze! Wsparcie innych jest ważne, choć dla mnie ważniejsze jest, bym to co robię, robił w zgodzie z samym sobą.
Może się okazać, że będę potrzebował więcej czasu, aby zrobić następny, jakże ważny krok. Przełamać kolejny raz strach i zacząć pływać nie tylko w basenie, ale także w morzu, jeziorze, co jest niezbędnym elementem triathlonu. Wiem, że będzie to dla mnie bardzo trudne, choć nie ukrywam, że czasami leżąc w łóżku zmęczony po treningu projektuję sobie moment, kiedy najpierw wychodzę z wody po przepłynięciu 950 metrów, a następnie wbiegam na metę.
Podczas zajęć na basenie uczę się łagodności dla siebie, robienia kolejnych kroków w swoim tempie. Nie oglądam się na innych. Nie porównuję. Jestem ja i moje „strachy”, które krok po kroku rozbrajam. Uczę się siebie, analizować drobne sukcesy i porażki. Wyciągać wnioski. I kiedy tak się dzieje, to dziękuję Bogu, że trafiłem na tak fajnych ludzi, zarówno trenerów jaki i trenujących, z którymi pokonujemy kolejne granice. Każdy inne.
A co jeśli się nie uda i nie przepłynę 950 metrów w morzu lub innym otwartym akwenie? Skłamałbym gdybym powiedział, że nie zadaję sobie tego pytania. Czy będę przegrany? Pewnie dla wielu, w tym zwariowanym świecie, w którym tak często króluje kult jednostki, zwycięstwa, tak będzie. Jednak nie zawsze się wygrywa. Choć i to pojęcie jest względne. Bo ja wchodząc do basenu, przepływając kolejne metry czuje się dzisiaj cudownie!
Marcin Dybuk
BOSKA ODPOWIEDŹ MOJEJ ŻONY na mój tekst o walce z demonami. Powstał dwa dni po mojej publikacji. SUBIEKTYWNIE, GORĄCO POLECAM
TUTAJ znajdziesz galerię zdjęć, na której widać, że pływanie już nie tylko mnie nie stresuje, ale także sprawia dużo radości.