Tak rozumiem Tomasza Mackiewicza

To nie jest tekst, który ocenia. Nie mam do tego prawa. To jest próba zmierzenia się ze smutkiem, który mi towarzyszy od chwili kiedy dowiedziałem się, że akcja ratunkowa została przerwana. To jest tekst o tym co „gra” w sercu, które przeżywa ciężkie chwile.

 

Tomasza Mackiewicza nie znałem. Pierwszy raz usłyszałem o nim kilka tygodni temu. A dokładnie to przeczytałem w książce Adama Bieleckiego (świetnej zresztą) „Spod zamarzniętych powiek”. Autor pisał o nim i Elizabeth Revol, których spotkał w obozie pod Nanga Parbat. Polsko-Francuska para szykowała się do wejścia na szczyt. Wtedy to była nieudana próba.

 

Trudno się pozbierać

Drugi raz usłyszałem o nim wtedy, kiedy usłyszała większość z nas. Kiedy rozpoczęła się akcja ratunkowa. Elizabeth Revol i Tomasz Mackiewicza tym razem zdobyli szczyt Nanga Parbat. Niestety, podczas zejścia z góry okazało się, że są poważne problemy i niezbędna jest pomoc. Od niedzieli, kiedy już wszyscy wiedzieli, że Adam Bielecki i Denis Urubko uratowali Francuzkę, a Tomek został pod szczytem nie mogę się pozbierać. To wtedy czytając relację za relacją dowiedziałem się, że Mackiewicz w przeszłości był uzależniony od heroiny, że leczył się w Monarze. Pokonał śmierć. Założył rodzinę. Został ojcem.

 

Dlaczego tyle ryzykował?

Pełen smutku czytałem niektóre komentarze pod relacjami w mediach społecznościowych. Że nieodpowiedzialny, że wariat, że osierocił dzieci itd. Jako ojciec trójki dzieci, który stara się ŻYĆ na pełnej petardzie rozumiałem decyzję Tomka. Czułem całym sobą, że chyba wiem dlaczego dokonywał właśnie takich wyborów. Dlaczego chciał zdobyć Nangan Parbat. Dlaczego tyle ryzykował…

Nie chcę nikogo oceniać. Nie mam do tego prawa. Ale chcę się podzielić tym co „gra” mi w sercu. Tomkowi czegoś w życiu brakowało, skoro sięgnął po narkotyki. Może dobrej relacji z ojcem, a może miłości. Nie wiem. Ćpał. Kiedy już uporał się z narkotykami zacząć ćpać życie. Potrzebował  tego. Tak ja to rozumiem i tak czuję.

 

Traciłem kontrolę nad życiem

W ostatnich miesiącach przeżywałem trudny czas. Traciłem kontrolę nad życiem. To stres i zmęczenie przejął nad nim władzę. Bywały dni, kiedy miałem trudności ze zrobieniem czegoś, co jeszcze jakiś czas temu było dla mnie proste. Chwilami miałem wrażenie, że umieram. Tracę to, co najcenniejsze. Leżałem na łóżku i tępo wpatrywałem się w sufit. Naprawdę chwilami bałem się, że się z tego nie wygrzebię.

Wiedziałem, że muszę coś zrobić. Odpocząć po cholernie ciężkim 2017 roku. Pełnym sukcesów, którymi nawet nie potrafiłem się cieszyć. Przygnębienie zabierało mi wszystko. Ogarniała mnie ciemność.

 

Walka o siebie

Przez cały czas obok mnie była Aldona, która próbowała pomóc. I to Jej decyzja była przełomowa. Kupiła bilety lotnicze do Rzymu i zaraz po Nowym Roku pojechaliśmy do Przyjaciela, który mieszka i pracuje w Wiecznym Mieście. Tam, przez cztery dni łapałem okruchy równowagi. Znowu zacząłem cieszyć się zwykłymi rzeczami. Spotkaniem z drugim człowiekiem, rozmową, spacerem nad morzem, dobrym jedzeniem. Po powrocie do domu „przytrafiło” mi się zwolnienie. Rehabilitacja trwała.

 

Zacząłem się ruszać. Długie spacery z psem. Dużo samotności i rozmyślań, co dalej. Nie wiedziałem, w którym kierunku to zmierza. Bałem się, że mogę utracić to, co najcenniejsze.

 

Wyjechałem na obóz triathlonowy. Pierwszy raz w życiu. Codziennie trzy treningi. Ruch, zmęczenie i ciężka praca „przewietrzyły” głowę. Kolejny element, który sprawił, że zacząłem wracać do żywych.

 

Powrót do pracy i bardzo dużo obowiązków. Nadrabianie tego, co najważniejsze, bo na resztę brakowało czasu. Przede mną był jeszcze rodzinny urlop. Razem z Aldonką, Mają i Kajetanem wspólny wyjazd do Austrii. Do Przyjaciół. Narty, na których nie byłem od trzech lat, był kolejnym etapem walki o powrót do równowagi.

 

Żyć na pełnej petardzie

To właśnie tutaj dotarła do nas informacja o tym, co dzieje się pod Nangan Parbat. To tutaj, w górach poczułem przejmujący smutek i ból po informacji, że nie udało się uratować Tomasza Mackiewicza. Człowieka, który wyrwał się śmierci, aby żyć na pełnej petardzie. Bo tak rozumiem jego chodzenie w góry. Jego walkę z Nangan Parbat.

Dyskutowaliśmy z Aldoną na temat tego, co się stało. Nie wiemy, jak wyglądało jego życie przed heroiną i po. Wierzę, że kochał najbliższych i kochał życie. A wiele wskazuje, że żył na pełnej petardzie. Czy mógł inaczej? Chyba nie. Potrafię sobie wyobrazić taki moment w jego życiu, kiedy czuł, że musi uciec w góry. W Himalaje. Że jeśli tego nie zrobi to „umrze”, nawet jeśli ciałem będzie przy najbliższych. Ucieczka przed śmiercią była jedynym wyjściem, aby móc wrócić i żyć z i dla najbliższych.

 

Aby nie być zgorzkniałym

Kiedy stres, przemęczenie odbierało mi to, co najważniejsze, kiedy naprawdę bałem  się śmierci i chciałem oddychać zastanawiałem się, co może przywrócić mi moje życie. Dziś wygląda na to, że wracam do równowagi. Układam puzzle. Chcę żyć na pełnej petardzie, bo wolę, aby najbliżsi zapamiętali mnie jako radosnego, dobrego człowieka, który żył, niż zgorzkniałego gościa, który tylko dużo mówi, a niewiele robi. Taki właśnie chyba też nie chciał być Tomasz Mackiewicz. Tak ja rozumiem, odbieram to, co wydarzyło się pod Nangan Parbat.

 

Marcin Dybuk