Pan już nie będzie biegał 10 kilometrów w 40 minut – to zdanie, które usłyszałem od lekarza, który pięć lat temu „opiekował” się moim kontuzjowanym kolanem.
Nie uwierzyłem mu i zmieniłem lekarza. Ale dzisiaj muszę przyznać, że jednak miał rację. Biegam 10 kilometrów w 39 minut i 51 sekund. Od niedzieli 23 września 2018 roku. Złamałem magiczne 40 minut podczas Biegu Westerplatte. Tej samej imprezy, podczas której debiutowałem w 2012 roku. Wtedy przebiegnięcie trasy zajęło mi ponad 53 minuty. Wbiegając na metę 56 odsłony Biegu Westerplatte byłem mega usatysfakcjonowany. Z kilku powodów…
Niedziela. Budzik ustawiony na 6:15. Jednak zaspałem – 7.15. Szybki prysznic. Śniadanko przygotowane przez Aldonkę i jazda pod Europejskie Centrum Solidarności, skąd autobusy zawoziły zawodników na start, na Westerplatte. Tam też spotkałem się z Marcinem Hinzem, z którym tego dnia mieliśmy walczyć z 40 minutami oraz sobą. Zakład, którego celem była pomoc Zosi (www.siepomaga.pl/zosia)
W dobrym towarzystwie
Oprócz mojego konkurenta z drużyny Endure Team spotkałem jeszcze kilka przesympatycznych osób. Dziewczynę z fiordów czyli Magdę Zawalską i Andrzeja Humińskiego, Krzysztofa Wiatrowskiego oraz Adama i Marka Korola. W tym zacnym gronie zapakowaliśmy się do busa i pojechaliśmy na start. Droga minęła na miłych rozmowach i żartach. Dobrze, przynajmniej człowiek się nie stresował. Już na miejscu spotkaliśmy Kamila Andrusza i jego brata. Kamil to nasz zająć. To znaczy Marcina i mój. Pogoda sympatyczna. Raz słońce, raz chmury, a niekiedy deszcz. Temperatura około 10 stopni Celsjusza. Idealna. Na Westerplatte oczywiście kilkanaście równie sympatycznych spotkań ze znajomymi i wzajemne życzenia powodzenia. Rozgrzewka 30 minut przed startem.
Godzina 10.10 ruszyliśmy. Pierwszy pięć kilometrów bez historii. Biegłem za Kamilem. Tempo 3:57 i nowa życiówka na półmetku – 19:38. Brawo ja – pomyślałem i biegłem dalej. Równo. W tempie 3:57. Tak było do mostu Siennickiego. Tam w naturalny sposób zwolniłem, bo było lekko pod górę. Najgorsze zaczęło się już po zbiegnięciu. Tempo spadło do… 4:20. Wyraźnie to był kryzys. Masakra. Znowu w okolicach tego cholernego mostu. To już czwarty bieg, gdzie mam jakieś problemy.
MKON mnie wykończył
I tu jest moment na wspomnienie wizyty u Ewy Rokickiej i Marcina Koniecznych. Pojechaliśmy z Aldoną zrobić z nimi materiał. Przy tej okazji poszedłem także z Marcinem na trening. Główne zadanie 3 razy 3 kilometry w narastającym tempie. Pierwsza 4:20, druga 4:10 i trzecia 4:00. Biegliśmy razem, kiedy w połowie zadania Marcin stwierdził, że pobiegnie szybciej. I tak zrobił. A ja zostałem i zadania prawidłowo nie wykonałem. Nie byłem w stanie. Później stwierdziłem, że trening z MKON-em zrył mi psychę. Na szczęście Tomek Spalenia, trener kazał trening powtórzyć tydzień później. I tak się stało. Ale doświadczenie to bardzo się przydało.
Drugim elementem, który w tym momencie zadziałał na mnie mobilizująco to wyprzedzenie mnie przez Marcina Hinza, tego dnia mojego rywala. Biegłem za nim i chyba gdzieś w podświadomości zbierałem siły na kolejny atak. Przecież chciałem wygrać. Kolejna rzecz to kilka rad Kamila i Pawła Czajkowskiego. Od tego drugiego usłyszałem, że biegnę na 80 procent. Zarzucił, aby poprawić krok, podnieś głowę i biec. Kiedy zobaczyłem 8 kilometr to przypomniałem sobie słowa Kamila jeszcze sprzed startu. Biegniemy do 8 km równo, a dwa ostatnie ile fabryka dała. Tak więc meta blisko – pomyślałem i chyba wtedy wróciłem do tempa poniżej 4 minut. Lekko nie było. Na ostatnim kilometrze przyspieszyłem jeszcze bardziej. 3:45 tyle wskazywał zegarek jak zerknąłem.
– Nie patrz na zegarek tylko biegnij – krzyknął Kamil.
Biegłem, niczym Forest.
– Biegnij Dybuk!!! – krzyczała Aldona. Kilkadziesiąt metrów wcześniej była Mama.
– Dawaj Marcin!!! – wołała.
Biegłem, dawałem…
Jakieś 100 metrów przed metą popatrzyłem na czas przy mecie. Sekundy leciały tak szybko. To i ja spróbowałem jeszcze coś wycisnąć z siebie. Wbiegłem na metę i padłem. Musiałem chwilę poleżeć. Odpocząć. Wiedziałem, że to zrobiłem. Wielka radość i zmęczenie. W końcu biegam poniżej 40 minut! Zawsze o tym marzyłem i w końcu spełniłem je.
Chwilę później spotkanie z Aldoną, Tomaszem i innymi z Endure Teamu. Dzielenie się pierwszymi wrażeniami. Radością. Podziękowania. Później rozbieganie z Kamilem i jego bratem. I planowanie następnych startów. A może tak rozprawić się z półmaratonem i 90 minutami, a może powtórzyć dobry bieg na 10 km 11 listopada 2018 roku, w 100 rocznicę odzyskania niepodległości i w dniu imienin. Ustalimy z trenerem.
Czyste szaleństwo
Kiedy zobaczyłem sms od organizatorów i przeczytałem, że czas brutto to równe 40 minut, a netto o dziewięć sekund lepsze, co dało mi 138 miejsce open i 13 w kategorii wiekowej M40 jeszcze bardziej się ucieszyłem.
Ale prawdziwe szaleństwo zaczęło się w domu. Tam czekała na mnie Majka z ciastem i 3 świeczkami. W końcu trójka to moja ulubiona tego dnia liczba. A z adapteru zabrzmiał… Queen. Nie ten kawałek co myślicie. Majka chciała ustawić „We Are The Champions”, ale igła ustawiła się na winylu na „Don’t Stop Me Now” (Nie zatrzymuj mnie teraz). I to chyba jest dobra „wróżba”. Nie mogę się teraz zatrzymywać. Po „Don’t Stop Me Now” poleciało w końcu „We Are The Champions”, a następnie „We Will Rock You”. My przez cały czas się kołysaliśmy. Odtańczyliśmy taniec zwycięstwa. Cudowne uczucie. Świętowanie zakończyliśmy wspólnym obiadem. Do naszej trójki dołączył Kajetan. Niestety, Dawid jest w Warszawie.
Oj, dział się dużo tej niedzieli…
A teraz czas na podziękowania:
Aldonka, która wierzy we mnie nawet jak ja nie wierzę
Dzieciaki fajnie, że Wam się chce kibicować, piec ciasta itd.
Mama Jola, że prawie zawsze jesteś gdzieś na trasie
Siostra, że też biegasz. Kiedyś musimy pobiec razem J
Tomasz Spaleniak, za mega trening, wsparcie i zaangażowanie nie tylko w pracę indywidualną, ale także drużynową
Natalia i Mateusz (Rehasport Clinic) za te pięć lat wyciągania mnie z opresji i doprowadzenie kolana do stanu, który pozwala biegać w takim czasie. Za wszystkie wskazówki
Mrcin Hinz za zakład i wspólne nakręcanie się
Kamil Andrusz za zającowanie i wsparcie na trasie
Paweł Czajkowski za mobilizację i zakład
Magda Zawalska za masaże 🙂
Michał Wysocki za cotygodniowe leczenie ran w ostatnich kilku tygodniach i zawsze znajdowanie czasu
Ola Przytulska za zimową pracę nad moimi kolanami i instrukcje treningowe (mięśnie głębokie i tyłek)
Endure Team oraz Toruński Klub Triathlonowy – za wspólne treningi i obóz
Marek Bartkowski za każdy pojedynek, który nakręcał do cięższej pracy
Teściowie za doping i dobre słowo
Rosselina i Rafał za dobry sportowy, wspólny czas. I za każdy doping, także w tę niedzielę
I każdemu z Was za każdą okazaną życzliwość i uśmiech.
Dobrze, że jesteście
Marcin Dybuk