Kolejne ciężkie treningi maratońskie za mną. Łatwo nie jest. Ale się nie skarżę. Jak mówią trenerzy, teraz musi poboleć, aby później bolało mniej. Mniej, bo o braku bólu w trakcie biegu maratońskiego nie ma mowy. Każdego dnia coś w strategii treningowej jest do poprawienia.
Do startu w 2 PZU Gdańsk Maraton – 15 maja 2016 roku – czasu coraz mniej, a po ciężkich środowych i niedzielnych treningach z ekipą Radka Dudycza nogi bolą. Tygodniowy kilometraż to ok 60 km. Wychodzi na to, że dwa razy w tygodniu biegam półmaraton. Tylko czasami brakuje dwóch trzech kilometrów do oczka. Największy problem mam z łydkami i stopami. Rolki pracują na maksa. Codziennie, dwa trzy razy. Duża do czwórek, pasm i łydek. Mała walczy ze stopami. Kulki wspomagają plecy. Jestem w szoku na jak wiele elementów podczas przygotowań trzeba zwrócić uwagę. Witamina C, D, magnez. Kawa odstawiona na bok. Jej miejsca zajęła Yerba. Jedzenie co trzy godziny, a do tego jeszcze trzeba patrzeć na to, co się „wrzuca na warsztat”. Alkohol, słodycze? Zapomnij, powtarzam sobie w duchu.
Regeneracja to chyba najtrudniejszy temat. Trzeba się wyspać. Ciężko położyć się do łóżka o odpowiedniej godzinie. Minimum siedem godzin. Profesor Wojtek Radkowski zawsze powtarzał, teraz huczy mi to w głowie, że sen jest jednym z najważniejszych elementów przygotowań. Niestety, najłatwiej skraca się właśnie ten element . Aż organizm mówi dość. Póki pali się żółte światło jest nie najgorzej. Czerwone oznacza, wymusza przerwę.
Rozciąganie to ważny element przygotowań do maratonu. Ale nie jedyny…
Chyba każdego dnia zastanawiam się nad kolejnym treningiem. Najlepszym scenariuszem na ten najbliższy, ale także na kolejne. Ustalanie strategii nie jest łatwe. Dużo się uczę. Jednym z elementów wprowadzonych w ostatnich dniach jest wizyta u fizjoterapeuty. Rehasport Clinic odkąd biegam, walczy z moimi dolegliwościami. Mateusz zna moje problemy i to dodatkowo pomaga. Rozluźnianie i jeszcze raz rozluźnianie. Niestety, wychodzą zaniedbania z ostatnich 20 lat. Jest co robić, a przy tych obciążeniach bez wsparcia fachowców jednak się nie da. Przynajmniej u mnie. Raz w tygodniu wizyta u fizjo, do startu już chyba obowiązkowa.
Dobra wiadomość z końca minionego tygodnia jest taka, że organizatorzy zdecydowali się zaprosić do udziału sztafety maratońskie. W pierwotnych planach w Gdańsku na królewskim dystansie miałem debiutować z Dawidem. On chciał w ten sposób uczcić 18 urodziny, które ma w maju. Ja 42, które obchodzę w czerwcu, a razem chcieliśmy uczcić 70 urodziny mamy, babci Joli. Niestety, okazało się, że zdrowie nie pozwala Dawidowi przebiec 42 kilometrów. Mógłby, ale w perspektywie straty zbyt duże. Nie ma sensu. Pozostało wsparcie w roli kibica.
Wsparcie przyjaciół, znajomych czy w końcu rodziny to może być podczas 2 PZU Gdańsk Maraton wsparcie bezcenne. Nawet jeśli na początku, jak na zdjęciu, tak to nie wygląda. Darek Lulewicz, Rafał Obłuski i Agata Masiulaniec…
Aż do piątku, kiedy gdański MOSiR poinformował o sztafetach. Pomysł? Rodzina wystawi sztafetę, która będzie wspierała mnie na trasie. Pobiegnie właśnie Dawid, Aldona i szwagier Marek. Kto jeszcze? Ze znalezieniem czwartej osoby nie będzie problemu tym bardziej, że najkrótszy odcinek podczas sztafety ma 7 kilometrów, a najdłuższy 15. Agata Masiulaniec, biegaczka, blogerka podczas jednej z rozmów zauważyła, że to prawie jak doping. Na szczęście prawie, a to robi różnicę, a dobre słowo w chwili kryzysu od najbliższych się przyda. Nie przebiegną za mnie ponad 42 kilometry. To muszę zrobić sam. Póki co, muszę wybiegać jeszcze ponad 500 kilometrów, aby przygotować się do 2 PZU Gdańsk Maraton. A co się wydarzy 15 maja 2016 roku? Niepewnych jest dużo. Zostało 61 dni…
Marcin Dybuk
Foto: Paweł Marcinko