Cierpienie ma sens. Udowodnił to ksiądz Kaczkowski

Dwa osobiste obrazy ostatniej Wielkiej Nocy. Oba związane ze śmiercią. Pierwszy przerażający, drugi radosny.

 

W Niedzielę Zmartwychwstania jechaliśmy samochodem na Mazury do rodziców. Czytaliśmy tekst, który pokazał nam najstarszy syn. O eutanazji. Tekst o filmie dokumentalnym, który pokazywał proces zabijania drugie człowieka w Holandii. Nie będę opisywał tego, to zrobił już dziennikarz magazynu „Press”. Jedna tylko refleksja, która towarzyszy mi od dłuższego czasu. Cierpienie ma sens. Jest częścią życia i nie możemy w imię „cywilizacji” zabijać drugie tylko dlatego, że jest chory. Tak wiem, za chwilę ktoś może powiedzieć, że pisząc te słowa pewnie nigdy nie cierpiałem. Cierpiałem czy nie, nie o tym chcę napisać. Gdyby przyjąć argumenty zwolenników eutanazji ksiądz Jan Kaczkowski nie powinien żyć już cztery lata temu. Po co? Przecież lekarze mogli mu oszczędzić cierpienia. A tak…

 

Kiedy w poniedziałek Wielkanocny Maja powiedziała mi o śmierci księdza Jana pomyślałem, że Bóg nie mógł wybrać lepszego momentu. A kiedy przeglądałem Facebooka i to wszystko co działo się w mediach społecznościowych, całe to dobro, które wylewało się dzięki Niemu, pomyślałem, że to cierpienie miało sens, a owoce nie tylko w poniedziałek, ale także przez ostatnie cztery lata są piękne. Ile dobrego się wydarzyło, wie każdy, kto w ostatnich dniach, tygodniach, miesiącach miał okazję spotkać się z księdzem Janem, posłuchać go czy chociaż przeczytać o jego niezwykłym życiu. Nie poddał się beznadziei cierpienia, ale żył na pełnej torpedzie. Żył pięknie i tym życiem zarażał innych. Jak wiele zrobił, powiedział, jak to przemieniało innych można by opowiadać długo. Dziś media pokazują życie księdza Jana.

 

I to jest jedno z moich doświadczeń śmierci Wielkiej Nocy. Pierwsza przerażająca, bezsensowna. Bo eutanazja jest straszna. Gdyby mój Tata odszedł, kiedy zaczął chorować pewnie nigdy nie padły by między nami słowa, na które czekaliśmy może nawet całe życie. Wyznanie miłości między nami. Jestem przekonany, że były one ważne nie tylko dla mnie, ale także dla Niego. Niosły ulgę, uwalniały go od strachu. Uruchomiły łzy, które popłynęły mu po policzkach, kiedy rozmawialiśmy ostatnich raz, „chwilę” przed Jego śmiercią.

 

Druga śmierć. Piękna. Bo odszedł człowiek Piękny, ksiądz Jan Kaczkowski. Drogi kapłanie dziękuję Ci za wspaniałe świadectwo Twojego życia. I powtórzę za księdzem Janem: „Zamiast ciągle na coś czekać zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż Ci się wydaje”.

 

Marcin Dybuk

 

foto: Radio Gdańsk