Bolało na treningach, są efekty

Już dawno po zawodach nie byłem tak zadowolony, a sam start nie dał mi takiego kopa do treningów. Udało się poprawić pływanie o 27 sekund na stu metrach. Coś w co przed chwilą nie wierzyłem staje się realne. Ciężka praca przynosi efekty, a do najważniejszego startu, Ironman 70.3 Gdynia jeszcze dużo czasu.

 

Nadszedł czas, aby zmierzyć się z Ironman 70.3. Po pierwszych miesiącach biegania i entuzjazmie, że mogę wszystko, który ostudziły problemy z kolanem, do wszystkiego zacząłem podchodzić z większym rozsądkiem. Ten nakazywał trochę postartować na krótszych dystansach w triathlonie. Trzy sezony i przyszedł czas na decyzję o „połówce”. Oczywiście w Gdyni. Lubię debiutować na swoim podwórku. Tak było z biegiem na 10 km, półmaratonem i maratonem oraz triathlonem. Wszystkie w Gdańsku. W Gdyni będzie Ironman 70.3. Bo Trójmiasto to mój dom.

 

Poszukiwania trenera

Decyzja związana była z inną. Aby przygotować się trzeba rozpocząć współpracę z kimś, kto pozwoli mi to zrobić dobrze. Rozważałem różne scenariusze. Rozglądałem się z kim mógłbym popracować i kto uwzględni kilka ważnych dla mnie elementów. Po pierwsze, że jestem ojcem trójki nastolatków i to rodzina jest dla mnie najważniejsza. Po drugie zaangażowanie zawodowe w kilka projektów. Praca w radiu, współpraca z uczelnią oraz pomoc w organizacji cyklu imprez Triathlon Energy. Trzecia, że naprawdę słabo pływam i idzie mi to ciężko. Nauczyłem się zaledwie trzy lata temu, kiedy postanowiłem wyjść ze strefy komfortu i pokonać strach przed wodą, którego nabawiłem się jako nastolatek, topiąc się w Bałtyku. Kolejna sprawa, która po części wynika z poprzednich, to ograniczony czas. Uwzględniając to wszystko wybór padł na Tomasza Spaleniaka z Endure Team. Współpracę rozpoczęliśmy na początku grudnia 2016 roku. Mam taki zwyczaj, że jak zaczynam z kimś pracować to nie zadaję za dużo pytań. Ustaliliśmy czas jaki mogę poświęcić na treningi i ruszyliśmy do roboty. Tomek zna się na tym i wie co i jak zrobić, aby w sierpniu było jak należy. Chcę złamać 5 godzin 30 minut. Jak dla mnie ambitnie, ale inaczej by mi się nie chciało.

 

Luty to miesiąc testów, po trzech miesiącach intensywnych treningów.

 

Tak więc prace ruszyły. W grudniu dużo biegania i pływania. W styczniu dołożyliśmy rower. Trenażer oczywiście. W lutym przyszedł czas na pierwsze: sprawdzam. Podczas Biegu Urodzinowego w Gdyni na 10 km oraz gdański Torus Triathlon In Da House w sprincie. Obie imprezy o tyle dobre do sprawdzianu, że w Gdyni w ubiegłym roku pobiegłem życiówkę – 43:48, a w sprincie można było spojrzeć na pływanie.

 

Pierwszy sprawdzian. Nie poddałem się

Zaczynając od biegu urodzinowego. Miałem biec 4:20/km. Ambitnie pomyślałem, ale jak trener mówi, że się da to spróbujemy. Pogoda podła. Minus pięć stopni, silne podmuchy wiatru. Dobrze, że organizatorzy uporali się niemal na całej trasie ze śniegiem. Tak więc ruszyliśmy. I już na pierwszym kilometrze zonk. Korek. Wąska droga. Trzeba było się przepychać. Pierwszy kilometr 4:48. 28 sekund gorzej niż zakładałem. Nawet przez chwilę przeszła mi myśl, że już po życiówce. Drugi kilometr z wiatrem w twarz. Trzeci solidny podbieg. Cały czas jednak przyspieszałem. Postanowiłem jednak gonić czas. I to był mój największy sukces tego dnia. Do mety dobiegłem z nową życiówką 43:27. Bardziej jednak cieszyło, że nie poddałem się na pierwszym kilometrze i do ostatniej chwili goniłem zakładane 4:20. Dopadłem na ostatnim. Tam ściana wiatru, która trochę mnie spowolniła i odebrała energię. Ostatecznie jednak udało się. Pierwszy plan na rok 2017 wykonany, a jestem przekonany, że to nie ostatni rekord w tym roku na tym dystansie. Oczywiście, jeśli zdrowie pozwoli. Bo po sukcesie podczas tego samego biegu w 2016 roku też tak pomyślałem. Życie jednak przyniosło inny scenariusz i na długi czas wyeliminowało mnie z aktywności.

 

Przeżyć pływanie! Czy faktycznie tylko?

Drugi sprawdzian miał być jednak trudniejszy, bo składający się z trzech elementów. Pływanie, które bardzo lubię, ale słabo mi to wychodzi. A nie ma nic fajnego, kiedy z wody wychodzisz jako jeden z ostatnich. W ubiegłym roku przepłynięcie 750 metrów zajęło mi aż 17:47. Sto metrów w 2:22. Słabo. W listopadzie sprawdzian na 1000 metrów pokazał, że przerwa zrobiła swoje i jest jeszcze gorzej. 2:40 na sto i 26:35 na kilometr. Byłem zdołowany. Pierwsze treningi z Tomkiem i analiza wykazała, że praktycznie w wodzie chyba nie robię nic dobrze. Trenowałem zgodnie z harmonogramem, aż przyszedł czas zawodów. W tygodniu poprzedzającym usłyszałem, że warto złamać 17 minut. Gdzie? – pomyślałem. – Bez szans. Nogi toną. Praktycznie każdy ruch nimi bardzo rzadki sprawia, że są jak kotwica. Ruch ręki pod wodą także padliniarski. Przeżyć wodę i nadrabiać na rowerze, a w szczególności na bieganiu. – Taki miałem plan.

 

 

Na treningach i na zawodach bolało. Trudno jednak poprawiać wyniki bez wychodzenia ze strefy komfortu

 

W dniu zawodów denerwowałem się, mimo że to tylko zabawa i sprawdzian. Sygnał Iwony Guzowskiej i popłynąłem. Przeżyłem mimo, że już po 300 metrach złapał mnie ból w mostku. Później kolejny kryzys przydarzył się na bieganiu. Rower w hali do lekkich nie należał. To był mój najsłabszy „występ”, ale jak powiedział Tomek nie było z czego, bo najmniej uwagi poświęciliśmy na ten element treningu. Tak więc przejechałem 20 kilometrów na trenarzeże w hali gdzie promienie słoneczne podgrzewały temperaturę. Lekko nie było. A przede mną była jeszcze niezbyt lubiana bieżnia mechaniczna. Dwa pierwsze kilometry to kryzys. Znajomi, który podchodzili pokibicować szybko odchodzili.

 

Wyraz gęby miałem nie tęgi

Z trudem utrzymywałem tempo 13,5 km na godzinę. A obok jeszcze biegł Szwagier, którego musiałem gonić. Na rowerze wypracował 30 sekund przewagi, a warto dodać, że biegamy na bardzo podobnym poziomie. Nie chciałem przegrać z nim na moim podwórku. Niestety, głowa jedno, a ciało drugie. Zaciskałem zęby i biegłem niczym chomik na karuzeli. Wkurzony byłem niemiłosiernie. Niech to się w końcu skończy – myślałem. Od wolontariusza co chwilę słyszałem, że dam radę, że mam siły, że mam wysoko trzymać kolana itp. Przełom przyszedł na 3 kilometrze. Zacząłem przyspieszać. 14km/h, 14,5/km 15 aż doszło do 16 km/h. Na metę wbiegłem przed Markiem dwie sekundy szybciej. Łączny czas 1:21:24. To o siedem minut i 16 sekund lepiej niż przed rokiem. Owszem w 2016 roku rower był trudniejszy, ale na to nie patrzyłem. Dwa parametry szczególnie cieszyły. Pływanie 16:39, co dało 2:13 na sto metrów. Aż o 27 sekund lepiej niż podczas listopadowego sprawdzianu na 1000 metrów. Z wody nie wyszedłem wykończony, a Tomek który obserwował mnie z góry stwierdził, że chwilami płynąłem nawet ładnie. Zresztą sam to widziałem na jednym z filmików. Także bieganie okazało się lepsze niż przed rokiem. W 2016 5 km przebiegłem na bieżni w czasie 23:30, a w tym 22:16. I te dwa wymierne pomiary na tym samym dystansie i w tych samych warunkach pokazują, że czas łączny lepszy o ponad 7 minut nie wziął się z przypadku. Mam też wrażenie, że dodał mi siły do dalszych niekiedy ciężkich treningów w wodzie.

 

Rywalizujemy z Markiem od dwóch lat. Zawsze nas to pozytywnie nakręca. Dobra zabawa z odrobiną stresu

 

Podsumowując sprawdziany wypadły obiecująco. Jest progres poprzedzony ciężką, niemal trzy miesięczną pracą z Tomaszem Spaleniakiem. Ponadto dodatkowo cieszy mnie to, że dwukrotnie zarówno w Gdyni i Gdańsku poradziłem sobie z kryzysem. Małe sukcesy, a cieszą.

 

Treningi w liczbach:

95 godzin treningów

99 treningów

32 godziny pływania

35,5 godziny biegania

24 godziny na trenarzeże

4 godziny zakładki – brrr biegać w tych mrozach zaraz po trenarzeże. To nie było lekkie zadanie dla głowy.

4 kilogramy w dół, jeszcze z cztery do sezonu 🙂

 

Przede mną kolejny cel i sprawdzian. Półmaraton w Gdyni. 21 km chcę przebiec poniżej godziny i 40 minut. Już po rozpisce najbliższych treningów widać, że czeka mnie ciężka praca. A nie można zapominać, że mocny akcent postawiony jest także na pływanie, rower dla podtrzymania. Na dwa kółka pewnie przyjdzie czas już wiosną.

 

Marcin Dybuk

 

Foto: Paweł Marcinko