Bieganie jest wspaniałe! To jedna z prawd o nowym sporcie narodowym Polaków. Jest jednak także niebezpieczne. Bo sport może być nałogiem. Jak uniknąć zagrożenia, które ze sobą niesie. Nie jest to łatwe, ale warto się nad tym zastanowić, pochylić, aby czerpać radość z życia.
O tym, że bieganie stało się najbardziej popularnym sportem w Polsce nie trzeba nikogo przekonywać. Już w ubiegłym roku pojawiały się badania, z których wynikało, że więcej ludzi biega niż jeździ na rowerze. I dobrze. Co do tego nie mam wątpliwości. Bieganie jest piękne. Po raz pierwszy przekonałem się o tym jeszcze w szkole średniej. Wróciłem – w 2012 roku startując w gdańskim Biegu Westerplatte. Od tamtego czasu spotkało mnie dużo dobrego. Zrzuciłem zbędne kilogramy. Czuję się lepiej. Wciągnąłem do biegania rodzinę. Dobrze jest aktywnie spędzać wspólnie czas. Poznałem wielu ciekawych ludzi. Przeżyłem wzruszające chwile, jak choćby ostatnia z nich. Wspólny bieg z 16-letnim synem, który w debiucie zamiast walczyć o jak najlepszy czas, pomógł mi złamać 45 minut na 10 kilometrów. Lista „dobra” jest dłuższa.
Zabiegać problem?
Ale jest i druga strona medalu, o której raczej nikt nie chce głośno mówić. Chcemy się chwalić kolejnymi rekordami, medalami, imprezami, w których startowaliśmy. Moje obserwacje, rozmowy przekonują mnie o jednym. Polacy coraz częściej zabiegują problemy. Aktywność sprawia, że poziom endorfin w organizmie rośnie, a co za tym idzie, nasze humory są lepsze. Nie ma nic złego w tym, że biegamy, aby poprawić sobie nastrój. Dzięki temu jesteśmy lepsi dla innych. Problem jednak pojawia się w chwili, kiedy z jakiegoś powodu nie możemy już biegać. Kontuzja, choroba… I co wtedy się dzieje z nami? Ja po powrocie do biegania ćwiczyłem tak dużo, że nabawiłem się kontuzji kolana. W większym lub mniejszym stopniu zmagam się z nią już od ponad roku. Jednak nie to jest najgorsze. Najgorsze były chwile na początku kontuzji. Po tygodniu, dwóch ogarniała mnie złość. Nie mogłem dostarczyć organizmowi endorfin. Chodziłem rozdrażniony. Na szczęście dla mnie było lato, więc miałem co robić.
A może rozwiązać problem?
Postanowiłem jednak przyjrzeć się bliżej tym stanom. Poszukać ich prawdziwego źródła. Co się stało? Dokąd biegłem, przed czym uciekałem? Jaki problem chciałem zabiegać… M. Scott Peck w książce „Droga rzadziej wędrowana” pisze, że życie to ciąg problemów. Czy mamy zatem na nie narzekać, czy starać się je rozwiązywać? Czy chcemy uczyć nasze dzieci ich rozwiązywania? – pyta autor. Jeśli jesteśmy świadomi problemów, które nas spotykają i jeśli mierzymy się z nimi, to dobrze. Oczywiście jeśli bieganie dodaje nam siły, aby je rozwiązywać to super. Gorzej jak uciekamy przed nimi. A właśnie bieganie, według moich obserwacji, jest jednym ze sposobów uciekania przed problemami. Nie jedynym oczywiście, ale dziś bardzo popularnym.
Problemy mogą rozwijać
Niestety, problemy nie rozwiązywane mogą prowadzić do tragedii. Gromadzą się jeden za drugim. Góra nieszczęść rośnie. Nie chcę straszyć. Daleki jestem od obwiniania takim stanem bieganie. Nie! Ono jest dobre i potrafi pomóc pod warunkiem, że w pełni dostrzeżemy prawdę, że z życiem trzeba się zmierzyć, a problemy nie wyparują na biegowych alejkach. Peck przekonuje, że właśnie napotykane problemy i ich rozwiązywanie sprawia, że życie ma sens. Nasza umiejętność radzenia sobie z nimi jest probierzem odróżniania sukcesu od porażki. Bo problemy wymagają od nas odwagi i mądrości, w rzeczy samej – one je współtworzą. Tylko dzięki problemom rozwijamy się psychicznie i duchowo. Uczymy się poprzez ból konfrontacji i rozwiązywania trudności. Benjamin Franklin powiedział: „To, co boli, kształci”. Z tej przyczyny ludzie roztropni uczą się nie wpadać z powodu problemów w panikę, lecz stawiają im czoło i akceptują ból, jaki niesie z sobą ich rozwiązywanie. A nie uciekają… nawet jeśli to jest przyjemne bieganie.
Marcin