Mamy taką świecką, rodzinną tradycję. W imieniny dzieci nie mam mowy o prezentach. W tym dniu wychodzimy całą rodzinką do restauracji. Smakujemy i rozmawiamy. I tym razem tak miało być. Niestety, upatrzony wcześniej lokal został zamknięty i trafiliśmy do resturacji indyjskiej. Zaiste ciekawe to było spotkanie. Całkiem inne…
Pachnie rosołem! – wykrztusiła Maja z grymasem na twarzy zaraz po tym, jak wszyscy zajęli wygodne miejsca na kanapie w restauracji. Cóż! Kawa po indyjsku może brzmieć dziwnie – pomyślałam. Chyba godzinę temu nie wpadłabym, że można iść „specjalnie” na kawę do indyjskiej restauracji. Chłopcy wyraźnie też byli tym zaskoczeni. Trudno. Tak wyszło i nie ma na co narzekać. Trzeba się odnaleźć.
Tradycyjnie Kajtek miał problem z zajęciem swojego miejsca. Bo zawsze jest lepiej tam, gdzie akurat ktoś siedzi. Ale daliśmy radę. Miękkie poduszki na kanapie przy stole tak go kusiły perspektywą leżenia, że przesuwając Majkę w moją stronę szybko się usadowił.
To miał być nasz tradycyjny imieninowy wypad. Dlaczego? A bo mamy taką świecką tradycję, że imieniny dzieci, TYLKO dzieci, spędzamy w piątkę na tzw. wyjściowej kawie. Zawsze jest miło. To okazja do rozmowy, wyrażenia drobnych uszczypliwości między dziećmi, i tak dalej. Standard. Jak w normalnej rodzinie. Jest czas, żeby ze sobą pobyć. Ale tym razem miało być inaczej.
Zaraz po tym, kiedy dostaliśmy menu szybko przekonaliśmy się, że nie znajdziemy ciepłej szarlotki, czy malinowego deseru. A to, co jest w karcie brzmi nieznajomo. Nie był to dla nas z Marcinem problem. Lubimy próbować nowych rzeczy, zwłaszcza kuchni. Co innego nasze dzieciaki. Ale do rzeczy.
Metodą prób i błędów, częstymi zmianami decyzji w końcu udało się cos zamówić. Koktajle, napoje, słodkie placki, indyjskie lody etc. Pierwszy eksperyment nie wyszedł najlepiej. Te kulinarne eksperymenty najbardziej dotkliwe okazały się dla Kajtka, który skończył na zwykłym soku. Reszta była dzielna, choć już dawno nie widziałam tak często zdziwionych dzieci. Ale nie chodzi tyle o jedzenie, co o to, co podczas tego naszego „tradycyjnego” wypadu pochłaniało naszą uwagę.
Po pierwsze wiadomo – muza. Jest inna, bo indyjska. Zawodzenie indyjskich wokalistek nie sposób było nie usłyszeć. Ale było coś jeszcze! Traf chciał, że rozsiedliśmy się na wielkiej kanapie vis a vis ekranu tv, gdzie nieprzerwanie można było podziwiać kunszt Bollywoodzkiej kinematografii. Dzieci nie mogły oderwać oczu. Na początku najbardziej sfrustrowany postawą nowo upieczonych fanów Bollywood był Marcin. W jednej chwili kadry indyjskiej kinematografii stały się sednem imienin, a nie spotkanie, rozmowa, po prostu bycie razem.
I tu właściwie mogłabym zrobić puentę i podsumowanie, że imieninowa kawa nie wyszła, nie to miejsce, nie te desery itd. Jednym słowem wielkie BUUUUU. Można tak, ale nie trzeba. Bo jeśli „nie zawiesisz się” na negatywach okazuje się, że to, co cię spotyka innego, zaskakujące może obrócić się w dobro. Niekoniecznie w takim kształcie jakbyś tego oczekiwał.
Więc do rzeczy – niby mimowolnie zaczęliśmy dyskusję nt. kina Bollywood i jak tam są tworzone filmy. A są bardzo charakterystyczne , chyba przyznasz mi rację. Mówiliśmy o systemie społeczno – politycznym i życiu w Indiach, ludziach, strojach, tradycji, wierzeniach i tak dalej, i tak dalej. A wszystko przy próbowaniu tamtejszych specjałów, które są przygotowywane na oczach klientów. Wytworzyła się bardzo ciekawa, spokojna rozmowa, było dużo śmiechu, smakowania potraw, a przede wszystkim smakowania inności. Uczenia i uświadamiania sobie i dzieciom, że inny nie równa się gorszy, czy lepszy. Inny oznacza ciekawy, wart zauważenia.
A puenta? Była i ona. Odtąd postanowiliśmy, że z okazji imienin dzieci będziemy próbować kuchni różnych kultur. Bo rutynie mówimy – NIE!
Aldona
Maja o imieninach
Jak co każde imieniny wybieramy się do restauracji. Dziewiątego kwietnia czyli wieczór moich imienin spędziliśmy w indyjskiej restauracji. Nie miałam nic przeciwko temu. Byłam wręcz ciekawa. Na powitanie menu. Mieliśmy zamawiać desery, ale ja tam dużo tego nie widziałam. W końcu zamówiłam lemoniadę na słodko (bo była też na słono) oraz lody indyjskie.
W trakcie czekania tak naprawdę większość czasu gapiłam się na telewizor, na którym były wyświetlane bollywood’y. Mimo, że było to idiotyczne i niezliczoną ilość razy załamywałam ręce, wciągało. Sama nie wiem dlaczego. Wszyscy śmialiśmy się z tego rodzaju filmu, w którym bohater patrzy na dziewczynę co najmniej dziesięć sekund :).
Zawsze smakujemy od siebie napoje lub dania. Więc tym zwyczajem posmakowałam soku z mango od Kajetana i… się skrzywiłam. Pierwsze wrażenie przyznam szczerze było okropne. I tak pierwsza rzecz odstawiona dla rodziców, którym to smakowało.
Drugie białe coś… jak dla mnie maślanka. Następny napój dla rodziców. Na szczęście moja lemoniada była dobra, tak samo koktajl Dawida. Jednym z deserów były placki. Smakowały. Przyszła kolej na lody. Zupełnie inne niż europejskie. Takie orzechowe, karmelowe… trudno opisać. Zjadłam trochę, lecz całej miski nie dałam rady. Ostatnia była chałwa z marchwi. Tata powiedział, że ten smak zapamięta się do końca życia. Dawid nie chciał wziąć całej porcji danej przez mamę. Z tych powodów stwierdziłam, że lepiej nie ryzykować. Chałwa z marchwi została dla reszty rodziny. Mimo, że jedzenie nie było najlepsze, podobała mi się atmosfera. To ona sprawiała, że ten wieczór nie był zwykły.
Maja
Tata o imieninach
Zaczęło się trochę nerwowo, bo mieliśmy trafić do innego miejsca. Na szczęście zapanowaliśmy szybko nad tym. Przecież to imieniny dziecka. I jak już zamówiliśmy dania indyjskie rozpoczął się festiwal żartów, komentarzy, smakowania. Dużo radości. Bo czasami nie trzeba nic nadzwyczajnego, aby było super. Wystarczy ze sobą być. A na deser dostaliśmy jeszcze pomysł, o którym już pisała Aldona. Teraz za każdym razem będziemy odwiedzać miejsca, w których poznamy nową kulturę, kuchnię czy jeszcze coś innego. Bo przecież inność jest nam zadana. Jest rozwijająca i trzeba otwartości na nią. Uczy nas stawać się lepszymi. I tego nam trzeba.
Na następne rodzinne spotkanie imieninowe wybierzemy się do… Jakieś propozycje?
Marcin
Ps. Resturacja o której mówimy to Kuchnia Indyjska Ganesh, Gdańsk – Kowale, ul. Staropolska 32.