Nasi Przyjaciele w lipcu ubiegłego roku wyjechali za pracą z Gdańska do Austrii, do małej miejscowości tuż za granicą z Niemcami. Pomyśleliśmy wtedy – Cholera! Kolejni super ludzie z naszego życia, którzy wyjeżdżają. Nie było nam to w smak.
Tak jakoś poukładało się nasze życie, że wielu ludzi, z którymi lubimy spędzać czas, mieszka daleko od nas (na szczęście nie wszyscy). W Rzymie, Londynie, Rotterdamie, Berlinie, Pradze itd.
Ania i Janek wyjeżdżając zapraszali nas do siebie. Pierwszy termin przypadał na jesień tego samego roku. Nie za bardzo wierzyłem (Marcin), że się uda. I tak się stało. Zabrakło czasu. Ale nie chcieliśmy się poddać. Zaplanowaliśmy wyjazd na ferie. Ostatni raz na nartach byliśmy trzy lata temu. To była świetna okazja, aby połączyć jedno z drugim. Białe szaleństwo i spotkanie z ludźmi, z którymi lubimy spędzać czas.
Cieszyliśmy się na ich widok
Pod koniec stycznia zapakowaliśmy samochód sprzętem i wyruszyliśmy w drogę. Po 13 godzinach byliśmy na miejscu. Gospodarze przyjęli nas bardzo ciepło. W swoim stylu. Cieszyliśmy się na ich widok. Wspólny czas rozpoczęliśmy od kolacji, wina i rozmów. To tak, jak lubimy. Następnego dnia późnym rankiem zabraliśmy gospodarza i jazda na stok. W końcu po to przyjechaliśmy :). Janek zaproponował krótki kurs przypominający, jak się jeździ. Niby się tego nie zapomina, ale pierwsze zjazdy były pokraczne. Na szczęście pamięć mięśniowa szybko wróciła i mogliśmy szaleć, a Janek tylko korygował błędy.
Było zwyczajnie, było pięknie
Przez te wszystkie dni pogoda nas rozpieszczała. Słońce, słońce i jeszcze raz słońce. Do tego piękne, zapierające dech widoki. Kąpiele słoneczne na leżakach w knajpach na stoku okraszone rozmowami, byciem i budowaniem relacji. Było zwyczajnie, po prostu pięknie. Powoli.
Wieczorami planszówki i rozmowy, niekiedy żarliwe dyskusje przy winie. Tak się złożyło, że pierwszy czas naszego urlopu w Austrii przebiegał w cieniu tragedii na Nanga Parbat. Docierające z mediów informacje i wyczyn Polaków ratujących himalaistkę, a do tego napięcie wokół losu Tomasza Mackiewicza towarzyszyło nam prawie przez cały pobyt. I skłaniało do refleksji nad życiem, sensem, pasją i wyborami, których dokonujemy setki codziennie, od najmniejszych do tych, decydujących o naszej przyszłości. A wreszcie o otwarciu na zmianę, rozwoju.
Smakowanie życia
Wyjazd na narty kojarzy się z codziennym uprawianiem tej dyscypliny i wczesnym wstawaniem, żeby wykorzystać ten czas możliwie najlepiej. My jakby wbrew temu, mieliśmy ochotę na smakowanie życia. To zachęcało nas do swobodnej zmiany planów. I tak jednego dnia zamiast korzystać z austriackich nartostrad, woleliśmy się wyspać, spędzić czas z gospodarzami i zobaczyć najmniejsze miasto w Austrii – Rattenberg. Odwiedzić znajomego zakonnika, który mieszkał po stronie niemieckiej w pięknym, karmelitańskim klasztorze. Zjeść wspólnie obiad z regionalnych dań.
Relaks to mało powiedziane
Mamy wrażenie, że plan układał się sam, a my tylko „graliśmy” główne role, podejmowane z otwartością. Tak było, kiedy pozwoliliśmy naszym dzieciom oderwać się od nas, by mogli ruszyć swoimi ścieżkami na narty. My spędzaliśmy ten czas razem. Trochę jazdy, trochę rozmów. Przecież jest tyle tematów do przegadania. Tak było, kiedy rezygnując z powolnego poranka, w zupełnie zmienionym składzie ruszyliśmy na wyratrakowane stoki. Każdy, kto jeździ na nartach wie, co to znaczy. Twardy, szybki śnieg pozwala rozpędzić się lub poćwiczyć technikę. Góra, dół, góra, dół. A na wyciągu rozmowy na różne tematy: o pracy, rodzinie, o tym jak żyje się na emigracji itd. Bajka. Ja (Aldona) wybrałam kilometrowy trening i kąpiele słoneczne, ale w miejscowym aquaparku. Relaks to mało powiedziane! To taki czas z samym sobą, który potrzebny jest nam jak tlen do życia, a ja wyjątkowo rzadko i mało go sobie daruję. Raczej rozmieniam na drobne, rozdaję.
My w tym czasie, ponownie kąpiąc się w słońcu cieszyliśmy się jazdą. Tym razem wróciliśmy szybciej do domu. Zjedliśmy małe co nie co i w pełnym składzie wyruszyliśmy na pobliskie wzgórze, gdzie stała piękna, mała kapliczka. Tam, siedząc na ławce raczyliśmy się pięknymi widokami i promieniami słońca, które nas rozpieszczały. Pogoda była niezwykła, bo słoneczna, co o tej porze roku w Austrii nie jest wcale takie oczywiste. Cztery dni jeździliśmy na nartach i były to cztery dni w słońcu.
Janek nawet stwierdził, że jak będzie chciał wziąć tygodniowy urlop na narty to zaprosi nas do nas, bo jesteśmy gwarantem pięknej, słonecznej pogody. Nie mamy nic przeciwko temu 🙂
Nadszedł czas rozstania i powrotnej drogi przez Berlin do Gdańska. W stolicy Niemiec mieszkają nasi starzy dobrzy znajomi, z którymi znamy się ponad 20 lat. Byliśmy kiedyś nawet sąsiadami, a nasi najstarsi chłopcy bawili się od najmłodszych lat. W planie była tylko kawa, ale rozmowa tak dobrze się kleiła, że żal było wyjeżdżać tak szybko. Zostaliśmy na noc.
Nietypowe spotkanie
Może to zabrzmi śmiesznie, ale spotkania z przyjaciółmi, z odległych miejsc, zaskakiwały nas nawet na autostradzie, kiedy przed bramkami opłat zauważył nas przyjaciel jadący przed nami. Aldona zobaczyła jadącego forda gallaxy i „zatęskniła” za nim (kiedyś takie mieliśmy). Jakie było nasze zdziwienie, kiedy w środku zobaczyliśmy przyjaciela. Po chwili staliśmy na parkingu, na poboczu autostrady i rozmawialiśmy. Jaki mały ten świat 🙂
Po co o tym piszemy?
Ktoś może zapytać dlaczego o tym wszystkim piszemy? Przecież nie wydarzyło się podczas tego urlopu nic nadzwyczajnego. No właśnie… dlaczego? To był dla nas niezwykły czas, bo spędziliśmy go z bliskimi ludźmi. Nigdzie się nie spieszyliśmy. Mogliśmy spokojnie porozmawiać, podzielić się tym, co dzieje się ważnego w życiu. Stworzyliśmy warunki do szczerych, niekiedy głębokich rozmów. Dokładaliśmy kolejne kamyki do budowli, która nazywa się relacje. I nie dotyczyły tylko tych, których spotkaliśmy, czy odwiedziliśmy, ale także nas samych – naszej rodziny.
Kiedy przyjechaliśmy do Austrii Ania zapytała nas, co planujemy robić? Odpowiedziałem, że chcemy trochę pojeździć na nartach i pobyć z nimi. Zaśmiała się, chyba niedowierzając, że narty nie są najważniejsze. A tak było. Cieszyliśmy się przede wszystkim spotkaniem, bo na co dzień tak często biegniemy. Ostatnio coraz częściej dochodzimy do wniosku, że to co najważniejsze nas omija.
Tak szybko odchodzimy!
Pod koniec 2017 roku podczas jednej z naszych rozmów stwierdziliśmy, że jednym z naszych największych marzeń jest spotkanie z drugim człowiekiem, budowanie relacji. Ale nie takim na chwilę, w pośpiechu, w międzyczasie. Chcemy delektować się obecnością drugiej osoby. Kochać ludzi, bo przecież tak szybko odchodzą. Tak szybko odchodzimy!
Aldona i Marcin Dybuk
Ps. Sympatyczna tradycja
W Austrii po narodzinach w oknach szczęśliwi rodzice ogłaszają światu, że ich rodzina się powiększyła. Robią to w ten nietypowy sposób. Na prześcieradle podają imię dziecka, datę narodzin, wagę, wzrost. Najczęściej prześcieradłu z danymi towarzyszy bocian, ale widzieliśmy też dinozaura. Sympatyczna tradycja.