Fajnie mieć sportową rodzinę

Fajnie mieć sportową rodzinę – powiedział Dawid podczas rodzinnego biegania w Berlinie. I miał rację. Ostatni akcent naszego rodzinnego urlopu sprawił nam dużo radości. Maja i Kajetan po raz pierwszy pobiegli w zorganziowanej imprezie. I to z wielkim uśmiechem na buziach. Podobny mieli rodzice kiedy dobiegli na mętę 10,55 kilometrowej trasy w stolicy Niemiec.

 

Wyjazd do znajomych w Berlinie Aldona zaplanowała już kilka mięsięcy temu. To był jeden z przezentów, który sprawiła mi na 40 urodziny. Pakiet startowy w 1/4 maratonu. Dwuosobowy. Tak więc wyjazd do stolicy zachodnich sąsiadów oznaczał dwie pieczenie na jednym ogniu. Spotkanie ze znajomymi, z którymi przez wiele lat byliśmy w Gdańsku sąsiadami i start na 10,55 km.

 

Zanim jednak rodzice pobiegli z koleżankami i kolegami z Niemiec rywalizowała Maja i Kajetan. Udało się naszego największego przeciwnika biegania namówić do startu. Mowa oczywiście o Kajetanie. 900 metrów przebiegli niemal równocześnie i co najważniejsze z uśmiechem na twarzy.

 

A tak opisuje to Maja:

 

Dotarliśmy na miejsce zawodów. Chłodne powietrze smagało nasze twarze. Było zimno, ale to nam nie przeszkadzało. Emanowaliśmy ekscytacją i małym stresem. Po ostatnich przygotowaniach razem z Kajem stajemy na starcie. Najpierw młodsze dzieci, którzy będą biegać 300 metrów. Leci muzyka, mimo że jest zdenerwowanie jest super. Jakiś pan pyta o coś kilka osób z przodu. Dobrze, że tam nie stoimy, bo obawiam się, że ledwo bym wyjąkała ,,I don’t speak English” 🙂. Oprócz tego było też odliczanie. To było takie fajne, że mogłam to robić. A potem… wreszcie pobiegliśmy. Na początku było wszystko w porządku, ale wracając nagle bardzo zaczęła mnie boleć łydka. Dzień przed biegłam 6 kilometrów i raczej nie wyszło mi to na dobre. Mimo, że dobiegłam na metę z bólem to i tak stwierdzam, że było to ciekawe doświadczenie i bardzo się cieszę, że wystartowałam w Berlinie :).

 

Ledwo dzieci zdążyły odebrać medale, Dawid zrobił nam zdjęcie, a już rodzice ustawiali się na starcie. Maja i Kaj tym wspólnie z Dawidem wcielili się w rolę kibiców.

 

Plan dla rodziców był następujący. Biegniemy w swoim tempie. Pierwszy raz w tym roku osobno. Szczerze mówiąc trochę się tego obawiałem. Aldona już kilka dni przed startem była pełna obaw. Nie czuła się zbyt mocna. Myślała nawet o rezygnacji. Ale jak się jedzie do Berlina, to jednak nie po to, aby odpuszczać. Na mecie? Nie widziałem Jej wcześniej tak zadowolonej. Czuła się świetnie, a czas tylko to potwierdził. 10,55 km przebiegła w godzinę i siedem sekund. Dycha pękła z nową życiówką – 56:59. Prawie trzy minuty lepiej niż w czerwcu. Jeszcze nigdy tak dobrze mi się  nie biegło – powiedziała. Dobrze ją rozumiałem. Mnie także się tak dobrze nie biegło jeszcze nigdy. I czas dał dużo satysfacji. 10,55 km w 48:40, a 10 km w czasie 46:03 to nowe rekordy. Ten drugi poprawiony ponad o minutę. A mogło być lepiej gdybym zdążył przed startem skorzystać z toalety…

 

Na mecie zastanawialiśmy się co się stało, że tak dobrze nam się pobiegło. Znalaśliśmy kilka przyczyn. Mniej i bardziej poważnych:

 

– biegliśmy osobno i każdy robił co chciał. Zwalniał, przyspieszał, rozmawiał. Aldonka gawędziała z koleżanką z Niemiec poznaną na trasie 😉

 

– wprowadziliśy przed startem kilka zmian w przygotowaniach, a dokładnie ja. Pierwszy raz truchtaliśmy dzień przed zawodami. Chyba pobudziliśmy organizm przez co nie był ospały w dniu zawodów (Moniko dziękujemy za sugestie. Robią wrażenie)

 

– pogoda była do biegania. 17 stopni, niewielkie słońce

 

– przyjemna i bezwietrzna trasa

 

– wyprzedzać tylu Niemców na trasie… to jednak dawało kopa. Przynajmniej mnie. Zastanawiałem się czy gdybym biegł w Moskwie nie byłoby lepiej? 😉

 

– efekt przygotowań do triathlonu. Są owoce ciężkich treningów

 

– to były ostatnie dni urlopu, czyli byliśmy wyluzowani i wypoczęci 🙂

 

Aldona, Marcin i Maja