To jedyna arena, gdzie nie możesz przegrać!

Naturalną potrzebą dziecka, w każdym wieku, jest chęć spędzenia czasu z rodzicami. Każde, a mówię to z perspektywy ojca z trójką dzieci i 19-letnim doświadczeniem, w którymś momencie zacznie zabiegać o naszą uwagę. I zrobi to w sposób bezwzględny. Często nie do zaakceptowania dla rodziców.

 

Każde z dzieci, bez względu, czy mamy troje, czy pięcioro jest inne. Często zdarza się, że przynajmniej jedno z nich odróżnia się zachowaniem, sposobem bycia od pozostałych. Tym samym w pozytywnym znaczeniu rozwala rodzinny system. Większa część naszej rodziny lubi podobną aktywność. Bieganie, pływanie, rower, taniec. Najmłodszy w naszym gronie nie za bardzo lub w ogóle nie przepada za tego typu dyscyplinami sportu. On jest fanem piłki i gier komputerowych. Odwrotnie niż pozostali. Czasami tylko da się namówić na dwukilometrowy bieg czy pójdzie na rower.

 

To wszystko sprawia, że czasami trudno znaleźć wspólny język, a konkretnie spędzać atrakcyjnie razem czas. Bo ile można grać w fifę, jedyna gra komputerowa, którą akceptuję. 🙂 Wszelkie strzelanki, zabijanie to nie dal mnie, męczy. Brakowało mi przestrzeni, gdzie mógłbym pobyć tylko z nim. Nie pytać o szkołę, lekcje, oceny. Po prostu… być.

 

Nie iść na łatwiznę

Z drugiej strony nie chciałem iść na łatwiznę, której i tak już chwilami jest za dużo. Co mam na myśli? Dokładnie te wszystkie sytuacje, kiedy dziecko po odrobionych lekcjach przychodzi z pytaniem, czy może skorzystać z komputera.

 

– Tak – padała odpowiedź. I znika w wirtualnym świecie teledysków, gier, youtube’erów, social mediów na godzinę, dwie… Cisza, spokój. Mogłoby się wydawać – zero problemów. Nic bardziej złudnego. Przynajmniej w moim przekonaniu. Owszem w czasie jego/jej korzystania z komputera, my rodzice możemy zająć się swoimi sprawami. Niestety, to szybko przynosi odwrotny skutek. Naturalną potrzebą dziecka, w każdym wieku, jest chęć spędzenia czasu z rodzicami. KAŻDE, a mówię to z perspektywy wychowywania dzieci od 19 lat, w którymś momencie zacznie zabiegać o naszą uwagę. Często nie zauważamy tych subtelnych „zaczepek”, czy pytań dziecka, które chce pobyć z rodzicami na swoich zasadach. Zmęczeni po pracy z perspektywą kolejnych domowych obowiązków odpowiadamy oschle: Później! Zajmij się lekcjami! Nie przeszkadzaj! Jestem zmęczony! Każdy z nas, rodziców ma długą listę wymówek, którymi karmi dzieci. Co wtedy się dzieje?

A kiedy już nawet piłka nożna nie pomaga…

 

Plan B – radykalny i nieświadomy

Nasza pociecha przechodzi do planu B. Pokuszę się o stwierdzenie, że nie do końca świadomie to robi. Co to jest? Zaczyna szukać sposobów, dzięki którym zwróci na siebie choć na chwilę naszą uwagę. Jak? Jest niegrzeczne, zaczepia rodzeństwo, zniszczy coś w domu, pokłóci z nauczycielem, pobije z kolegą. Każdy sposób jest dobry, byle tylko rodzice się nad dzieckiem pochylili i je zauważyli. Oczywiście uwaga w dzienniku, wezwanie do szkoły, czy zauważenie zniszczonych sprzętów w domu kończy się dla niego najczęściej w jeden sposób. Rodzice są źli, krzyczą lub wymyślają kary. Lista jest długa: Nie będziesz przez tydzień grać na komputerze. Oddajesz na dwa dni komórkę. Odcinam internet. Ścinam kieszonkowe. Możliwości jest sporo. I najgorsze, że często wydaje nam się, że sprawę załatwiliśmy jak należy, a dziecko niebawem wyciągnie wnioski.

 

Zamiast karać pomyślmy

Rzadko zastanawiamy się, dlaczego tak się dzieje. Co jest przyczyną? Nasze dzieci sposobów na zwrócenie uwagi miały i mają dużo. Na szczęście w którymś momencie zorientowaliśmy się, co jest grane i dlaczego tak się dzieje. Zaczęliśmy poświęcać im czas. Kiedy zabraliśmy do kina, teatru, kawiarni, poszliśmy na rower, zagraliśmy w planszówki, na boisku w piłkę czy nawet umyliśmy w myjni wspólnie auto, wszystko wracało do normy. Warto podkreślić, że był to czas indywidualny. Spędzaliśmy go z każdym z nich osobno. Był to czas jeden na jeden. Bo dzieci potrzebują indywidualnego podejścia. Czas w grupie ma mniejszą wartość. Choć też jest ważny, ale to już inna historia. Oczywiście nie muszę chyba mówić, że scenariusz po pewnym czasie się powtarzał. Znowu nie mieliśmy dla nich chwili, bo było dużo pracy, którą musieliśmy jak najszybciej skończyć albo porządek w kuchni był ważniejszy itd. Historia zataczała koło.

 

Czas na zasadach dziecka

Co z tym zrobić? Jak zaradzić? Ustalić rytuał, który na stałe wejdzie do kalendarza. Zaplanować, że przynajmniej raz w tygodniu (!) każdemu dziecku poświęcamy czas. Porozmawiamy, oczywiście nie pytając o szkołę, oceny, lekcje. Te tematy szybko sprawią, że dziecko nie będzie chciało z nami rozmawiać i znajdzie tysiące sposobów, aby uciec. To ma być czas z dzieckiem i dla dziecka. A to oznacza, że komórkę wyciszasz i chowasz gdzieś głęboko, aby nie przeszkadzała Wam we wspólnym czasie. Zastanów się, co Twoja pociecha lubi robić, aby ten czas był na jej zasadach. Nie Twoich, w myśl, że Ty wiesz najlepiej. Nie wiesz! I nie bój się zapytać, co chciałoby robić dziecko. Oczywiście nie ma gwarancji, że zawsze otrzymasz odpowiedź. Czas, zanim znajdziecie wspólne ciekawe zajęcie, może trwać. Ale warto zacząć, próbować.

 

Od kłótni do pomysłu

Przez ostatni czas miałem spory problem ze znalezieniem wspólnego zajęcia z najmłodszym naszym dzieckiem. Kolejne próby kończyły się nawet kłótniami. On szedł zdegustowany do pokoju z komputerem, kiedy ja w złości po kolejnej porażce zabraniałem mu z niego korzystać. Zasypiał, nudził się lub słuchał muzyki, albo wyciągał komórkę i zaczynał „serfować” po necie. Ja „szczęśliwy”, że jest cisza i spokój siadałem do… komputera i zaczynałem, na przykład pracować. Bo zawsze jest coś do zrobienia. Oczywiście z czasem miałem coraz większe wyrzuty sumienia, bo przecież chciałem dobrze, a wyszło jak zawsze.

 

Próbowałem, ale nie wyszło

I tutaj pojawia się ważny moment. Scenariusz pierwszy. Niestety, częsty. Rodzice mówią sobie: Próbowałem, ale nie wyszło. Nie mogę się z nim dogadać. Nie mamy już wspólnego języka, płaszczyzny porozumienia. To taki czas. W końcu on już jest nastolatkiem. Litania usprawiedliwień jest długa.

 

Co się dzieje dalej? Oddalamy się jeszcze bardziej. Problemy się piętrzą. W najlepszym przypadku dziecko dalej rozrabia i szuka sposobu na zwrócenie na siebie uwagi. W najgorszym ucieka w swój świat lub świat kolegów i koleżanek, a my przestajemy wiedzieć, co się dzieje u i z naszym dzieckiem.

 

…szukałem dalej. Aż w końcu się udało.

 

Szukamy, aż maszyna zatrybi

Scenariusz drugi. Nie poddajemy się i szukamy dalej. Nie jest łatwo. Niekiedy kolejne próby się nie udają. Doświadczyłem tego osobiście bardzo boleśnie. Nawet gra w piłkę na boisku kończyła się po kilku minutach. Nie wiem skąd miałem w sobie tyle determinacji, żeby próbować dalej. Trochę z pomocą przyszła mi choroba. Katar, kaszel nie pozwalały trenować, wylądowałem na zwolnieniu lekarskim. Był czas, aby zatrzymać się. No właśnie: ZATRZYMAĆ! Jeszcze raz pomyśleć… I nagle: A może szachy? – zapytałem w myślach sam siebie. Nasz syn kiedyś chodził w szkole na takie kółko. Wprawdzie długo to nie trwało, ale podstawy poznał. Zapytałem i zaczęliśmy grać. Pierwszego dnia dwie partie, drugiego kolejne i tak codziennie. Z każdą rozgrywką zajmowało nam to coraz więcej czasu. Przypominał sobie zasady po przerwie, słuchał porad, aż w końcu wygrał. I ta radość: Wygrałem, wygrałem… – podskakiwał i krzyczał.

 

Teraz codziennie staramy się znaleźć chwilę na partyjkę. Jest czas na grę, rozmowę, a także naukę. Wspólną. Naukę koncentracji, wyciągania wniosków i przewidywania ruchów przeciwnika. Z każdą partią jest coraz ciekawiej. A po każdej rozgrywce szachów zwycięzcami i tak zawsze jesteśmy my dwaj. Spędziliśmy wspólnie czas. To inwestycja na lata. I o to właśnie chodzi…

 

Marcin Dybuk

 

foto: Pablo by Buffer, A.Dybuk