Jeszcze dla Was, dla siebie zatańczę

Zapisałam się na 1/8 Ironmana w Brodnicy – oznajmiłam rodzicom. O! A co to za pokazy? – zapytała mama. To nie pokazy, tylko zawody. Pół kilometra płynę, później 22,5 rower i 5,3 bieg. Zobaczyłam przerażenie w jej oczach. Tata podskoczył lekko na krześle ze swoim – No wiesz?! Dziecko! Później poszło jak domino. – Ty chyba oszalałaś! To bardzo duży wysiłek. Martwię się o Ciebie!

 

No tak. Tego mogłam się spodziewać. Wiadomo – RODZICE. Zawsze będą się o nas martwić. A biorąc pod uwagę fakt, że jestem kobietą wagi piórkowej, nie powinno mnie to właściwie dziwić. Ale dla mnie to woda na młyn – pełna mobilizacja! Wróćmy jednak do początków.

 
 

Treningi start!

Decyzja była zaskoczeniem nawet dla mnie. Przyszła sama. Nieproszona. Nagle i jest! 5 tygodni do startu. Za mną rok biegania, dwa baseny tygodniowo od miesiąca i rower od wielkiego dzwonu. Plan treningów rozpisany na każdy dzień, raz w tygodniu relaks. Gapię się na niego codziennie. Kolorowe kratki zaczynają mnie przerażać. Chyba za dużo o tym myślę. A może to mój perfekcjonizm, który próbuję poskromić, a on jeszcze bardziej dochodzi do głosu. Tylko ode mnie zależy, czy wpuszczę go do serca. A może po prostu zmęczenie. Czuję, że moje-nasze życie przechyla się nie w tym kierunku. Balans. Jak go złapać? Dzisiaj plan wykonany. Ale jak będzie dalej? Mam wrażenie, że trening za bardzo zadomowił się w naszym życiu. Chwilami zaczyna uwierać jak kamień w bucie. Mam go dość. Wszystko we mnie krzyczy.

 
 

Koślawy taniec w wodzie

Maj. W wodzie spędzam dużo czasu. Tu jest najwięcej do zrobienia. To nie ma związku z „moim” pływaniem w jeziorze. Wtedy to ja wyznaczałam dystans. Teraz czuję, że dopiero raczkuję. Jak ja przepłynę 500 m? Czy to pierwszy kryzys? Panika? Zatrzymuję się na trzecim basenie. Nie dam rady!!! Słyszę stanowcze trenera Dawida – Płyń! Chwilami nie wiem, gdzie prawda, a gdzie fałsz. To nie jest tak łatwe jak taniec.

 

Pierwsze 50 – 25 metrowych – basenów za mną. Wychodzę z wody i nie jestem zmęczona. Sama nie wiem, co mnie tak unosi. Chyba mój mały sukces. To uczucie, że mogę dać radę. Że właśnie zrobiłam milowy krok w przygotowaniach do triathlonu. Ale najważniejsze – poznałam siebie. Kiedy płyniesz kolejny i kolejny basen i wydaje Ci się, że za chwilę po prostu wyskoczysz z wody, bo brakuje powietrza, jeśli nie ulegniesz złudzeniu, panice – wygrałeś. Czuję, że to ja panuję nad moimi emocjami i ciałem, a nie one mną targają. Liczy się tylko „dalej”. Zawsze jednak jest ten procent niepewności. Przecież każdy ma jakieś ograniczenia. Może zdarzyć się coś nieoczekiwanego, co zburzy misterny plan. Trzeba być na to przygotowanym. Nie wiem, czy ukończę triathlon. To wielka niewiadoma. Chcę wystartować i finiszować. Jestem tego pewna.

 
 

Rower, bieg i babskie żale

Już wiem, że trasa na zawodach będzie wymagająca. Sporo podjazdów. Ćwiczę więc je po pracy. Ile się da. Czasu brakuje. Ulica Łostowicka – Havla i tak w kółko. Mięśnie palą, ale jadę. Muszę je przyzwyczaić, obudzić. Innym razem górka w matemblewskim lesie wydaje się nie do pokonania. Marcin już dawno zniknął na górze, ja jeszcze się zmagam. Nie odpuszczam łatwo. Górka jest moja. Kolejny etap za mną, a ja pokonuję następny podjazd na coraz twardszej przerzutce. To moje małe sukcesy zapisane w mięśniach i pamięci. Jest dobrze. Czuję satysfakcję. Znowu wierzę, że się uda. I tak na przemian.

 

Ale w domu jestem coraz mniej obecna. Inaczej niż dotychczas. Marcin, mimo przygotowań do swojego triathlonu, rezygnuje z części treningów. Dzisiaj mój plan jest priorytetem. On jest więcej z dziećmi, kupuje dla mnie odżywki, pilnuje, żebym wzięła witaminy, jak co rano zrobi śniadanie. Jest w cieniu. Wie, że to dla mnie ważne. Moje.

 

Bieganie odpuszczam najbardziej. Tu zrobiłam już dużo, a 5 km w Tri to niewiele. Ćwiczę zakładkę. Mam siłę. Okazuje się, że drzemie jej we mnie całkiem sporo. Najwięcej w moim sercu. To siła walki, pokonywania mojego własnego zwątpienia. Start zbliża się wielkimi krokami. Rozmowy z dziewczynami z teamu na czacie i te w przeciągu na basenie dodają siły. Bardzo niepozorne. Im też ciężko. One też mają dość. W rozmowach pomiędzy treningami odbywa się największa giełda żali, słabości, relacja z codzienności i zmęczenia. Bo bywa tak, że nie masz siły wstać z łóżka. Ociężałe nogi i ręce, głowa krzyczy – dosyć! Życie weryfikuje nasze plany treningowe. One też mocno trzymają za mnie kciuki!
 
 

Ready! Steady! Go!

brodnica aldona3

 

8 czerwca. Zielone Świątki. Mój start! Jestem dziwnie spokojna. Tylko po reakcji ciała czuję, że adrenalina rośnie. W drodze do Brodnicy wzruszenie. Łzy spływają po policzkach. Czuję, że ja już jestem na mecie. I tysiące pytań w głowie.

 

Na miejscu spontaniczna zbiórka ze znajomymi, którzy będą się zmagać razem ze mną. Pianka już opływa ciało. Czepek i okulary w dłoni. Ostatnie pozowane zdjęcia. Później oswojenie z wodą. Gotowi na linii startowej. Ruszyłam! Dystans do pierwszej bojki to walka z samą sobą. Wszystko inaczej. Wszystko nie tak. Moja świetna żaba nie wychodzi. Gdzie się podział mój rytm i styl? Mam to w nosie. Zrezygnować? Nie! Płyń! Wraca obraz z basenu. Więc płynę. Byle do przodu – myślę. Po nawrocie już lepiej. Wychodzę! Kiedy biegnę do strefy zmian lekko kręci mi się w głowie. To od nadmiaru emocji. Czuję radość i mobilizację.

 
 

Strefa rezerwy

Ściągam piankę. Już jestem gotowa na rower. Zdejmuję z ramy, biegnę i wsiadam za belką. Żadnego czasomierza i kilometrażu. Jestem zdana na własną intuicję. Ta podpowiada ostrożność. To dopiero drugi etap. Po drodze „pozuję” do zdjęć. Jestem w dobrej formie. Słyszę w głowie porady Iwony – pij koniecznie, jak tylko czujesz pragnienie. Przy dojeździe słyszę doping. Odstawiam rower, jeszcze kask i kątem oka widzę Marcina biegnącego wzdłuż strefy zmian. Wiem, że będzie na początku ostatniego dystansu.

 

Triathlon burza

 

Pierwsze 1,4 km biegniemy razem. Krótka wymiana zdań. Samopoczucie. Nogi księżycowe. Krótka kolka, ale jest ok. Syn Dawid czeka z wodą. Suchość w krtani przy 31 stopniowym upale doskwiera najbardziej. Mijam transparent „Aldona z burzy zrodzona”, słyszę głośny doping dzieci i rodziców. Teraz jestem sama, a na końcu meta. Za mało wody. Wodna kurtyna robi swoje. Ostatni kilometr lekko przyspieszam. Stać mnie na więcej, ale jeszcze w to nie wierzę. Przekonam się o tym dopiero za tydzień, na dystansie 10 km, kiedy „złamię” godzinę.

 

Meta! Gratulacje i kwiaty. Zdjęcia. Jesteś triathlonistką! – słyszę. A do mnie to jakby nie dociera. Fajnie, no i co? Dotarło do mnie za to, że droga przygotowań była ważniejsza od finiszu. Dużo się o sobie dowiedziałam. Czuję się dziwnie. Na Facebook’u gratulacje, a ja jakby w innym świecie. Dopiero po dotarciu do domu głośny okrzyk frajdy i radości stopniowo uwalnia emocje. Naprawdę to zrobiłam! Trochę przy okazji.

 

Jestem z siebie dumna. Srebrną opaskę z nadgarstka ściągam dopiero we wtorek. Przypinam do naszej rodzinnej tablicy, na której wieszamy bilety i inne pamiątki z fajnych, ważnych dla nas wydarzeń. Są na niej m.in. bilety z koncertu Depeche Mode w Mediolanie czy U2 w Chorzowie. Mam wrażenie, że radość i satysfakcję rozpakowuję jak pudełko wyjątkowych czekoladek. Powoli. Już postanowiłam. Będę wchodzić po kolejnych stopniach triathlonu, bo meta to dopiero początek.

 
 

Nie tylko triathlonem żyje człowiek

Pierwsza niedziela po starcie. Tym razem nie należy do mnie. Duma z Bursztynowego Mikrofonu Marcina, a później sprint w butach na koturnie i czerwoną sukienką do kostek w ręku. Majka ma występ z grupą ze szkoły tańca, gdzie razem chodzimy, choć każda na swoje zajęcia. Imprezy prawie się nakładają, więc pędzę ile sił. Marcin z chłopcami w Radiu jeszcze odbiera gratulacje.

 

Maja będzie tańczyć street dance. Jest świetna. Tak samo, jak ja uwielbia tę formę ekspresji. Zanim stanie na scenie z koleżankami, starszymi o 5 lat, obserwuję innych tancerzy. Jazz w wykonaniu młodych ludzi porywa moje serce, jakbym tańczyła razem z nimi. Taniec! Moja zdradzona miłość.

 

Ale dzisiaj to wiem. Jeszcze dla was zatańczę. A najbardziej dla siebie. A co później? Mam pełną głowę marzeń.

 

Aldona Dybuk