Śmierć bliskiej osoby każdy z nas przeżywa indywidualnie. Nie można się na nią przygotować. Nawet jeśli nadchodzi jest zaskoczeniem. Boli. Ale czy musi wywoływać rozpacz? Oby nie.
Mój Tata poczuł się źle 19 czerwca wieczorem. Dlaczego o tym piszę? Bo to były moje czterdzieste urodziny. Kilka godzin później był w szpitalu. Lekarze nie mieli wątpliwości. Ostre zapalenie trzustki. Stan ciężki. Zaczęła się walka z czasem. Dotarłem do szpitala w piątek wieczorem, kiedy wróciłem z rodziną z krótkiego urlopu. Nie wyglądał dobrze. Krytyczny okazał się 24 czerwca. Wtedy jego stan jeszcze się pogorszył. Wprowadzono go w śpiączkę farmakologiczną. Lekarka stwierdziła, że ośmiu na dziesięciu pacjentów umiera. Wspólnie z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi modliliśmy się. Prosiłem Boga o uzdrowienie ducha i ciała. O odrobinę czasu dla naszej rodziny. Każdego dnia jak odwiedzałem Ojca opowiadałem mu o tym co czuję. Prosiłem, aby walczył. Nie poddawał się. „Umówiliśmy się”, że moje przygotowania do triathlonu ofiaruję jemu. Miał czekać na mnie na mecie.
I nagle zwrot w sprawie. Stan zdrowia się poprawił. Odzyskał przytomność. Wprawdzie nie mógł mówić, tylko słuchać. Miał wprowadzoną do organizmu przez usta rurkę, która „wspomagała” oddychanie. W tych dniach wiele razy powiedziałem mu o tym, że go kocham. Pytałem czy on mnie. Pokiwał twierdząco głową. Podziękowałem mu. Powiedziałem, że to pierwszy raz kiedy mi to „powiedział”. W jego oczach wyczytałem zaprzeczenie. Po raz pierwszy powiedziałeś to do mnie jako dorosłego mężczyzny – wyjaśniłem mu. Do oczu napłynęły nam łzy. Jeszcze cztery razy widziałem go w szpitalu wzruszonego. Nigdy nie zapomnę tych momentów. Tak samo jak nie zapomnę uścisku dłoni, kiedy żegnałem się z nim przed wyjazdem w góry z Dawidem i Kajetanem. To była trudna decyzja. Zostać czy jechać? Czułem, że powinienem pojechać. To był już od dawna zaplanowany nasz męski czas. Opowiedziałem Ojcu o wyprawie. Był zaskoczony, że wyjeżdżam tylko z chłopakami. My nigdy razem tego nie zrobiliśmy. Generalnie jako syn z ojcem spędzaliśmy mało czasu. Od dzieciństwa mi tego brakowało. Obiecywałem sobie, że jak sam już zostanę tatą to zawsze będę dotrzymywał słowa i spędzał czas z synami, dziećmi. Jestem wierny tej obietnicy.
Wyjechaliśmy. Stan zdrowia Taty się poprawiał. Jeszcze podczas podróży siostra wysłała mi sms-a, że przenieśli go z intensywnej terapii na oddział chirurgii. To była dobra wiadomość, ale szybko nadeszła kolejna. Już w górach dowiedziałem się, że Tata zachłysnął się. Serce stanęło. Lekarze odratowali go, ale przytomności nie odzyskał. Kiedy wróciłem leżał nieprzytomny w szpitalu. Nie było żadnych dobrych wieści. Aż w końcu nadeszła ta ostateczna. Tata odszedł. Po trzech tygodniach walki w szpitalu, tydzień przed moim debiutem w triathlonie.
Czas płynie, a ja za każdym razem kiedy przypominam sobie moje wizyty w szpitalu i nasze „rozmowy”, łzy i uścisk dłoni wzruszam się. Płaczę jak mężczyzna. Mimo smutku cieszę się, że mieliśmy czas, aby pobyć ze sobą. Tylko ze sobą. Przychodzi taki moment w życiu, kiedy role rodziców i dzieci zmieniają się. Pamiętam, kiedy miałem 26 lat i powiedziałem pierwszy raz do Taty, że go kocham. Nic nie odpowiedział. Wtedy też rozpoczął się proces poprawiania naszych relacji. Miałem dosyć kłótni o pierdoły, był czas najwyższy, aby z tym skończyć. Nie od razu było dobrze. Musiałem spojrzeć w historię życia. Podziękować za to co było dobre, wybaczyć to co się nie udało i przeprosić za to co sam schrzaniłem. To była trudna praca. Trwała latami. Jednak od tamtego czasu przynajmniej kilka razy w roku mówiłem Tacie, że go kocham. Nie były to żadne słodkie pierdoły. Ale męskie KOCHAM CIĘ. I to wszystko. Lata mijały, a mojemu Tacie nie przechodziły przez gardło te dwa słowa. Aż do tamtego dnia w szpitalu.
Dziś kiedy Taty już nie ma wśród nas tutaj na ziemi pozostają wspomnienia i satysfakcja, a może nawet radość, że zadbałem o to, aby nasze relacje poprawiły się. Dziś, kiedy przyjaciele, znajomi pytają się mnie jak się czuję mogę odpowiedzieć, że dobrze, że to są trudne chwile, że będzie mi brakowało tej naszej tak niedoskonałej miłości, ale nie rozpaczam. Zrobiłem jeden, drugi, trzeci i kolejne kroki w Jego stronę, a On przyjmował je tak jak potrafił. Nie wszystko było piękne i kolorowe, ale było. Nie zapomnę słów mojego kolegi, który przed laty stracił ojca. Powiedział wtedy, że dopiero nad grobem powiedział mu, że go kocha. Dopiero wtedy potrafił to zrobić. Relacje między mężczyznami, ojcem i synem potrafią być trudne. Takie były i nasze. Jednak, aby to się zmieniło ktoś musi wyciągnąć pierwszy rękę. I tym kimś w którymś momencie życia powinien być syn. To moment kiedy role się zmieniają. Nie ma gwarancji, że wyciągnięta ręka zostanie przyjęta. To także nie zwróci straconego czasu, ale jest szans, że nie stracimy go jeszcze więcej.
Taka postawa, próba daje jeszcze jedną nadzieję. Że z czasem, dzięki nawet tak bolesnym spotkaniom jak moje z Tatą w szpitalu, po Jego odejściu dobre wspomnienia zaczną zacierać te gorsze.
Dziękuję Tato za 40 wspólnie spędzonych lat. I do zobaczenia…
Marcin