W świetle wojny codzienność zmienia oblicze

Niedziela. Ledwo zdołaliśmy z Aldonką otworzyć oczy, a do sypialni wszedł wyraźnie podekscytowany najstarszy syn. Tak, jakby czekał pod drzwiami. – Rosja wysłała na Krym sześć tysięcy żołnierzy – powiedział.

 

Po tych słowach czekałem na pytanie, które dzień wcześniej z jego ust padło kilka jeśli nie kilkanaście razy: Będzie wojna? Tym razem nie zapytał. Leżąc w łóżku rozmawialiśmy o sytuacji na Wschodzie. Trudno było wytłumaczyć dzieciom jednoznacznie, co się dzieje, bo człowiek sam nie potrafi tego pojąć. Oczywiście łączy fakty, patrzy na świat przez pryzmat historii tej starszej i tej z ostatni tygodni i próbuje poukładać to wszystko w głowie. Jednak jednego obrazka z tych puzzli nie da się ułożyć. Mało tego, po kilku godzinach wszystko się rozsypuje w drobny mak. Trudno pojąć, że o wojnie Rosji z Ukrainą może zdecydować jeden człowiek – Władimir Putin.

 

Po śniadaniu Dawid poprosił mnie, abym go zawiózł do szkoły na kiermasz. Do samochodu wsiedliśmy kilka minut przed godziną 10. Odszukaliśmy w radioodbiorniku informacji. Nic nowego. Ciągle te same, złe wiadomości. Sytuacja na oddalonym od Gdańska o 1950 kilometrów Krymie jest napięta. Padają strzały. Wojska rosyjskie próbują rozbroić ukraińskie. Żądają podporządkowania władzom na Krymie, które są poddane Putinowi. Jedziemy skupieni przez senne miasto. Po kilku minutach dojeżdżamy na miejsce. Dawid idzie na kiermasz. Wracam do domu. Rozglądam się po mieście. Cisza, spokój. Wjeżdżam na ulicę Słowackiego. Jadę nowym wiaduktem przy Galerii Bałtyckiej we Wrzeszczu. Kilkaset metrów dalej przejeżdżam pod jednym, a za chwilę pod drugim, budowanym wiaduktem kolei metropolitalnej. Na Morenie kolejny plac budowy. Już niebawem będzie jeździł do jednej z największych dzielnic Gdańska tramwaj. Pięknie wszystko się rozwija. Wracam do domu. Maja i Kajetan na podwórku wyczesują Ozziego. Niesamowity widok. Z kolumn słychać łagodne dźwięki jazzu. Robię herbatę dla Aldony i siebie. Smakuje jak nigdy. Siadam do komputera i zaczynam pisać…

 

2 marca 2014 roku. Dziś kiedy czytam kolejnej niepokojące informacje z Ukrainy, wszystko nabiera innego wymiaru. Kolejny raz świat przekonuje się, jak kruchy jest pokój. Ile mamy szczęścia, że żyjemy, a może żyliśmy w spokojnych czasach. Nie chcę demonizować tego, co się dzieje, ale jak inaczej spojrzeć na wydarzenia u naszych wschodnich sąsiadów. Jadąc samochodem przez miasto jeszcze bardziej cieszyło mnie, że miejsce w którym żyję pięknieje. Na chodnikach co kilkanaście metrów mijałem biegaczy. Uśmiechnięci ludzie aktywnie odpoczywają. Liczni idą do kościołów. Życie toczyło się tak leniwie. Spokojnie.

 

Inaczej niż u sąsiadów… Tam w jednym momencie huk strzałów zmienia wszystko. W ułamku sekundy kobieta zostaje wdową, a dzieci sierotami. W świetle tych wydarzeń rzeczy zwykłe, codzienne nabierają innego wymiaru. Cudownego… Tylko czy potrafimy to docenić?

 

Marcin Dybuk