Sylwester zakończył się dla mnie kacem. Ale nie tym najpopularniejszym, po alkoholu. Ale po obżarstwie. Gościliśmy u przyjaciół, którzy przygotowali smaczne jedzenie, my przynieśliśmy sery i inne smakołyki. Dużo kalorii. Rozmawialiśmy, oglądaliśmy zdjęcia z ich wyprawy w Himalaje i sięgaliśmy do półmisków z jedzeniem…
Rano, 1 stycznia czułem się strasznie ciężki. Kiedy wszedłem na wagę poczułem się jeszcze gorzej. 89,3 kg.
– Ja pierdziele… znowu waga się zepsuła – warknąłem pod nosem. Sprawdziłem baterie i jeszcze raz wszedłem. 89,3 i nie chce być inaczej. Od 15 października 2017 roku kiedy przebiegłem maraton w Budapeszcie i zakończyłem mój długi, sportowy sezon, 7-8 kilogramów więcej. I do tego magiczna granica 90 zbliżała się w zastraszającym tempie.
Ruszyć 4 litery
Czas coś z tym zrobić. Ale co skoro ciągle trwało roztrenowanie, a raczej przerwa w sportowych zmaganiach. Powodów takiej sytuacji było kilka, ale podaruje sobie szczegóły. Jedno co warto napisać, to że rozpocząłem pracę z fizjo, aby wyeliminować powracający przy zbyt intensywny treningu biegowym problem z kolanami i biodrami. A to oznaczało przerwę od biegania w nieokreślonym czasie.
Z drobną pomocą przyszedł, dosłownie mail od MKON-a. Gdzieś tam, kiedyś napisałem do Niego: Wyślij mi magnes. Kasę wpłaciłem i dostałem. To drugi magnes z „buźką” Marcina. Pierwszy pomógł połowicznie. Do zadeklarowanych do zrzucenia kilogramów zabrakło dwóch. „Przegrałem”, a kasę z 1 procenta przekazałem na Nidzicki Fundusz Lokalny. Teraz zamawiając magnes pomyślałem, że jak każdy kilogram jest w cenie i beko za nie płaci to czemu nie zgłosić się. Bez jakiejś większej motywacji.
Tak więc czytam sobie maila od MKON-a. Tam pytanie jak mi idzie. Sumarycznie ludziska, a wśród nich ja, zadeklarowaliśmy 893 kilogramy do zrzucenia. Kurna te liczby mnie prześladują. Postawić przecinek przed ostatnią liczbą i wychodzi 89,3. Tyle co u mnie na wadze 1 stycznia J To musi być znak – pomyślałem. Oczywiście żartuję. Odpisałem Smentorowi, że u mnie już więcej do zrzucenia. I takie tam usprawiedliwienia w stylu nie mogę biegać, bo fizjo i generalnie, że jest ciężko.
Najprościej, ale czy najłatwiej?
A on prosto z mostu: Nie możesz biegać to jeździj. Nie możesz jeździć – pływaj; nie możesz niczego – mniej jedz. Najprościej 😉
I napisał jeszcze, że wysłał naszywkę. Doszła po kilku dniach.
Tak więc czas było się ruszyć. Ustawić od nowa wcześniej funkcjonującą maszynę. O intensywnych treningach na razie nie ma mowy. Co można zrobić? – zacząłem główkować.
-
W kuchni, w najbardziej widocznym miejscu, naprzeciwko lodówki napisałem wielkimi cyframi i literami cel. W dniu 44 urodzin mam ważyć 79,5 kg.
-
Na lodówce magnes od MKON, a nawet dwa. To spojrzenie i mail „muszą” zadziałać – ha ha
-
Inaczej się odżywiać. Tu z pomocą przyszły wskazówki trenera Tomasza Spaleniaka. Trzeba zmienić nawyki żywieniowe. Patrzeć co i kiedy się je. Na przykład na śniadanie zdrowe płatki zamiast kiełbaski itd. Elementów do poprawienia jest dużo. Regularne odżywianie i przede wszystkim nie dopuścić, aby być głodnym. Pierwsze zmiany pokazują, że to działa.
-
Aktywność: Długie, godzinne spacery z psem, trenażer dwa trzy razy w tygodniu i tyle samo pływalnia. Na to mogę sobie na ten moment pozwolić. Z czasem dawka będzie zmieniana. Spacery zastąpi treningi biegowe itd.
-
Wysypiać się… Nie chodzić przemęczonym, a skutki stresu minimalizować najbardziej jak się da. Kortyzol nie pomaga w trawieniu. Mało tego stres najczęściej próbujemy „zapić” lub „zajeść” tak jakby ta chwilowa poprawa nastroju miała rozwiązać główny problem. Mózg nas pięknie oszukuję, a my dajemy się nabierać.
-
Obserwować siebie. Co szkodzi, a co pomaga.
-
Publiczna deklaracja też będzie dodatkową motywacją. Oby tylko nie przemotywowała, bo to jeszcze bardziej niebezpieczne…
-
Pewnie niebawem dojdą kolejne punkty…
Z takimi postanowienia wziąłem się do roboty. Przyznam, że rozkręcam się powoli. Bardziej jak stara, wysłużona lokomotywa niż pendolino, ale „jadę” do przodu. A to najważniejsze. Obecna waga to 88,1 kg, czyli 1,2 w dół. Niebawem powinienem trochę przyspieszyć. Fizjo pozwoliła pobiegać. Na razie do 5 km, ale to już coś. Pływanie, trenażer i dbanie o siebie będzie przynosiło efekty.
Po co chcesz to zrobić?
W chwilach kryzysowych kiedy głód słodyczy się odzywa zadaje sobie pytanie, które usłyszałem od Jurka Górskiego: Po co chcesz to zrobić? Co ci to ma dać?
Fakt problemu to nie rozwiąże, wręcz przeciwnie, jak wejdę na wagę będę czuł się gorzej. A każdy, nawet pół kilogramowy sukces przybliża do celu i dodatkowo poprawia nastrój. Bo to teraz jest dla mnie bardzo ważne, ważniejsze niż waga. Ostatnie miesiące, rok zharatały mi czachę (ale to temat na inny wpis, może kiedyś będę gotowy) Teraz mam cel. I chyba to co najważniejsze, najcenniejsze, to to, że wypływa on z wnętrza mnie. Potrzebuję tego i kieruje się przede wszystkim własnymi pragnieniami. Robię to dla siebie. Nie interesuje mnie co powiedzą, napiszą inni. Odcinam się od tego całego zgiełku, zamieszania. Idę małymi krokami ku równowadze. Także tej wagowej… To też ma pomóc złamać 40 minut w biegu na 10 kilometrów. Ale to ma być skutek uboczny całej tej walki, a raczej przemiany.
Marcin Dybuk