Zdobyłem laur zwycięzcy

– Ale ze mnie dupek! – syczał mężczyzna siedząc na brzegu rzeki.  – Totalny dupek i frajer. Jak ja mogłem myśleć, że mi się to uda. Kretyn – grzmiał.

– Nie jest tak. Nie mów tak o sobie – pocieszały go dwie kobiety. – Może to się wydarzyło w jakimś konkretnym celu.

– W jakim? – pytał zły mężczyzna.

 

***

Sześć lat później. Niebieskie niebo, a na nim słońce. Dwanaście osób w różnym wieku na brzegu Dunajca ubiera panki, kamizelki, kołnierze i wsiada do kajaków górskich. Tak zwanych tancerzy. Ruszają. Na przedzie grupy płynie Rafał. Niegdyś w kadrze Polski. Na końcu Przemek. Też sportowiec.

Pierwsze, drugie zanurzenie wiosła. Kajak nie słucha się tak jak jego turystyczny odpowiednik. Nie wystarczy raz z lewej, raz z prawej zanurzyć wiosła. Trzeba wiedzieć jak to zrobić, aby płynąć prosto. Rafał podpowiada. Ustaw równo dłonie na piórach, patrz jak zanurzasz i gdzie wyciągasz wiosło. Staraj się za bardzo nie ruszać biodrami. Przed grupą pierwszy rwący nurt. Woda już nie jest taka łagodna. Zaczyna się walka.

– Pochylcie się do przodu – podpowiada Rafał. – Wtedy macie lepszą sterowność. Wiosłować, nie przestawać.

– Tylko nie upaść, tylko nie upaść. Wiosłuj. Równo. Prawa, lewa, prawa, lewa. Mocniej, szybciej, aby tylko dopłynąć do spokojnej wody. Tam będzie chwila na odpoczynek – myśli szybko płyną, niczym nurt Dunajca.

 

Problemy ze sterownością

– Dobrze Ci poszło. Tylko spokojnie, bo jak wiosłujesz coraz szybciej, to trudniej utrzymać sterowność kajaka – podpowiada Rafał.

To co udało się jednemu, nie wyszło drugiemu. Mateusz zanurkował. Podpływamy wszyscy do brzegu, aby poczekać na niego. Wspomnienia wracają. Trzeba wyciągnąć kajak na brzeg, wylać z niego wodę i wsiąść. Uspokoić się i ruszyć dalej.

Jeszcze dwa takie szybkie odcinki i jest spokojniej. Coraz większe kontrola nad kajakiem, coraz więcej widać tego co wokół nas. Jak tutaj jest pięknie. Góry, zielony las, a pomiędzy nimi my w małych, kolorowych kajakach spływamy w dół Dunajca. Od czasu do czasu mijamy pontony i tratwy z flisakami. Wszystko pięknie się komponuje.

Płyniemy. Z minuty na minutę jest coraz lepiej. Ci, którzy po raz pierwszy wsiedli do kajaków górskich coraz lepiej sobie radzą. Zbliżamy się do jednego z najtrudniejszych odcinków. Trzeba spłynąć po rwącej wodzie, a na dole zawrócić i wpłynąć pod prąd do zatoczki. Jedna osoba, druga… Po kolei. Kajak przyspiesza, a wraz z nim tętno. Udaje się prawie wszystkim. Tylko Piotrek ma problemy i ląduje w rzece.

 

Pamiętam to przeklęte miejsce

Kiedy jesteśmy już w zatoczce rozpoznaję to miejsce. Tutaj sześć lat temu po raz trzeci przewrócił się mój kajak. Miałem dość. Dosłownie. Wylałem wodę i poinformowałem grupę Przyjaciół, że dalej nie płynę. Przeszedłem na drugą stronę brzegu, wciągnąłem kajak, wiosło i ruszyłem ze sprzętem do miejsca, z którego wyruszyliśmy. Wściekłość z bezradnością przeplatały się na przemian. Czułem się jak ostatnia łajza.

Na rzece został 14-letni syn, a ja musiałem się poddać. Co czułem? Na to pytanie potrafi sobie odpowiedzieć tylko ten, kto doświadczył takiego upokorzenia. Na oczach całego świata i osoby, którą się kocha i dla której się chce być autorytetem. Oczach nastoletniego syna.

 

Chciałem tylko przetrwać

Sześć lat temu wydawało mi się, że jeśli przepłynę górską rzeką na kajaku to oswoję się z wodą. Pokonam strach. Nic bardziej mylnego. Strach przed wpadnięciem do Dunajca paraliżował mnie. Mięśnie  sztywniały, głowa myślała tylko o tym jak przetrwać. To była mieszanka wybuchowa. Błąd kończył się upadkiem. A ostatecznie porażką. Wtedy na brzegu trudno było mi spojrzeć synowi w oczy. Byłem rozbity. Na nic zdawały się pocieszenia Przyjaciół. Poklepywania po plecach. To była moja katastrofa.

Kryzys, który był kolejnym drogowskazem ku wolności. Wtedy siedząc na brzegu, obok kajaku z głową spuszczoną w dół, podpartą o ręce obiecywałem sobie, że to jest tylko przegrana bitwa, że wojna trwa. Że wrócę nad Dunajec i przepłynę go. Nie wiedziałem ani jak to zrobię, a tym bardziej kiedy. Ale wiedziałem, że jeszcze tu wrócę.

Minęło sześć lat, a ja „cumowałem” w zatoczce w kajaku na Dunajcu. Tej samej w której wtedy podjąłem decyzję, że rezygnuję z dalszej walki. Uśmiechałem się do samego siebie. Serce wyrywało się do krzyku. Tego dnia były ze mną dwie osoby – Krzysiek na zdjęciu (poniżej) w wodzie i Monika już w drodze powrotnej do ośrodka – które były świadkami mojej porażki. Dzisiaj płynąłem obok nich i podziwiałem piękne widoki razem z nimi. Oni wiedzieli co wtedy przeżyłem i widzieli mnie teraz. Uśmiechniętego, cieszącego się spływem i otaczającą przyrodą. Piękną przyrodą.

Wiele wody upłynęło w Dunajcu od roku 2012. Wiele się wydarzyło.

 

Pokonałem strach

Nauczyłem się pływać. Pokonałem strach przed wodą. Pierwsze 100 metrów przepłynięte na basenie, pierwszy skok do wody na głębokość 3,60 metra, pierwsze pływanie w jeziorze i moment, kiedy Dawid Dobroczek powiedział, abym puścił bojkę asekuracyjną i zacząć płynąć. W końcu pierwsze pływanie w Bałtyku, który gdy miałem 15 lat chciał mi odebrać życie. Pierwszy start w triathlonie i przepłynięcie 950 metrów wśród niemal 500 zawodników. Wtedy jeszcze żabą. Pierwsze 1500 metrów całkowicie przepłynięte kraulem. Wiele się działo w ciągu tych lat.

 

Teraz jednak siedziałem w kajaku górskim na środku Dunajca, u podnóża Trzech Koron. Za plecami widziałem zarys Tatr. Podziwiałem przyrodę i się cieszyłem jak dziecko. Jak pierwszy raz kiedy wyszedłem z jeziora i wiedziałem, że właśnie pokonałem demona. Strach przed wodą. Przepłynęliśmy Dunajcem 16 kilometrów. Pierwsze były jeszcze nerwowe, niepewne. Skłamałbym gdybym powiedział, że czułem się pewnie. Owszem wiedziałem, że potrafię już pływać, że nie boje się wody, ale respekt pozostał. I złe wspomnienia. Jednak z każdym kilometrem było coraz lepiej.

 

Okrzyki radości

Kiedy dopłynęliśmy do przystani wysiadłem z kajaka i krzyknąłem z radości. Tak jak krzyczą zwycięzcy. Bo tak się właśnie czułem. Wróciłem i przekułem porażkę z 2012 roku w sukces. To jest niesamowite uczucie.

Dziękuję wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób się do tego przyczynili. Nie będę wymieniać z imienia i nazwiska, bo jednak tych osób było wiele. Jedni mniej, drudzy więcej. Jedni bardziej świadomie, inni nieświadomie.

 

Dla Dawida

Tego dnia nie było ze mną Aldony. Nie było jej na rzece. Kiedy ja rozgrywałem swoją bitwę, ona wspinała się na Sokolicę. Szczyt obok, którego przepływa Dunajec. I może nawet nasze spojrzenia się spotkały, kiedy ona z góry patrzyła na rzekę, a ja siedziałem w kajaku i podziwiałem piękną górę Sokolicę.

Kiedy już się spotkaliśmy otrzymałem od Niej piękny biały kwiat.

Laur zwycięzcy.

Marcin Dybuk

 

Ps. Tekst ten dedykuję Tobie Dawidzie 🙂 Kocham Cię i dziękuję, za to co powiedziałeś do mnie 6 lat temu 🙂