Zapracowałem na moje sukcesy

Niekiedy na sukces, co tam niekiedy, zawsze, musisz długo pracować. W tym tygodniu doświadczyłem dwóch.

Pierwszego w górach. I dojście do tego miejsca zajęło mi 6 lat, o czym pisałem już szerzej wcześniej. Tak więc nie będę jeszcze raz przypominał tej HISTORII.

Drugi to start w Triathlon Gdańsk, który stał się duathlonem. Tych zawodów nie było w kalendarzu startów w tym roku. W ogóle nie miało być mnie w tym czasie w mieście. Stało się inaczej i dzięki temu podjąłem decyzję, że wystartuję, i że będzie to dla mnie mocny trening. Celem głównym jest złamanie 40 minut podczas Biegu Westerplatte na 10 km, który odbędzie się 23 września. Przed rokiem zabrakło 59 sekund :).

 

Bieganie zamiast pływania

Tak więc bez zbędnego ciśnienia spakowałem rzeczy i udałem się w niedzielę rano nad morze. Już w sobotę stan wody w zatoce pozostawiał dużo do życzenia i mówiło się, że z triathlonu zrobi się duathlon. Mnie taki scenariusz odpowiadał. W końcu to oznaczało dwa solidne biegania z rowerem w środku. Tak też się stało.

Pierwsze 5 kilometrów zacząłem spokojnie, ale bez zbędnego oszczędzania się. Z rezerwą. Biegło się dobrze. Czas 23:27 i 306 miejsce w stawce blisko 800 startujących. Szału nie było, ale też nie wiedziałem na co mnie stać, po dość ciężkim okresie treningowym m.in. w górach gdzie jeździłem i biegałem pod górę :).

Trauma w tunelu

Rower to kolejna niewiadoma i do tego tunel pod martwą Wisłą. Lekka trauma sprzed roku, kiedy widziałem upadek Karoliny, a do tego niewiele brakowało, abym w nim także uczestniczył sprawił, że nie rozpędzałem się na zjeździe, a nawet hamowałem. Dodatkowo po pierwszej wizycie wiedziałem, że wjeżdżanie do niego w większym towarzystwie mi nie służy. Tak więc trzy kolejne razy robiłem wszystko, aby wjeżdżać do niego sam lub w jak najmniejszym towarzystwie. To oznaczało szarpanie na podjazdach i chęć ucieczki przed tunelem jak największej grupie osób. Bolało, ale się udawało. Niestety, ceną był brak płynnej jazdy. Ale trening dobry.

 

W końcu przełamanie

Na drugi bieg schodziłem zadowolony i… zmęczony. Tempo pierwszych trzech kilometrów 4:40. Dobre. Plan utrzymać takie do końca biegu. Dwa kolejne niestety, wolniejsze około 5 minut na kilometr. Półmetek i wtedy coś pękło. Od Jacka usłyszałem, że to dobry moment na przyspieszenie.

– A dlaczego nie – pomyślałem i zacząłem sobie wyznaczać kolejne cele na trasie. Dogonić najpierw Maćka, później Marka i Michała. I tak biegłem kilometr za kilometrem. Wyprzedzałem i czerpałem moc z wyprzedzanych. Aż do momentu, kiedy wyprzedził mnie Skorpion. Zawodnik, który miał na stroju skorpiona. Postanowiłem nie tracić go z oczu i biegałem za nim. Chyba na 9 kilometrze go wyprzedziłem i jeszcze przyspieszyłem. Już po wszystkim podziękowaliśmy sobie za wspólną mobilizację, bo on jak go wyprzedziłem też nie odpuścił.

 

62 miejsce wśród 40-latków

Na metę wbiegłem z czasem 2:27:21, co dało mi 184 miejsce w całej stawce i 62 wśród 40-latków. Dziesięć kilometrów przebiegłem w czasie 45:56, co dało 118 wynik. Satysfakcja była, szczególnie, że pierwszy raz od dłuższego czasu drugą część dystansu udało mi się przebiec mocniej niż pierwszą. Średnia kilometra 4:33, co oznacza, że drugie pięć kilometrów biegłem około 4:20. Na tym etapie treningu jestem zadowolony z tego biegu.

 

Sięgnąć marzenia

Po zawodach, krótka analiza startu z Tomaszem Spaleniakiem. Okazuje się, że i trener zadowolony z roboty, którą wykonałem tak więc niedzielny start uznaję za udany :). Przede mną za trzy tygodnie Enea Ironman 70.3 Gdynia, oby jednak tym razem jako triathlon. Ostatni start w tym krótkim sezonie to Bieg Westerplatte na 10 kilometrów i próba sięgnięcia kolejnego marzenie. Złamanie wspomnianych 40 minut.

A jutro kolejny trening… Bo przecież, nic w życiu się nie udaje, wszystko trzeba wypracować. I tego się trzymam.

Marcin Dybuk

 

Foto: GOS/Triathlon Gdańsk, Karolina Janyga i ja 🙂