Nie sposób nie kochać Włoch. One działają jak narkotyk. Gdy już raz do nich zawitasz, nie możesz im się oprzeć i musisz jeszcze raz je odwiedzić. I ja nie zdołałam się im oprzeć. Wróciłam do nich i jak zawsze zachwycałam się ich pięknem.
Przez pierwsze niecałe trzy dni pogoda nam nie dopisywała. Była śnieżyca. Nie było radości z jeżdżenia, a zamiast tego walczyłeś z muldami, zimnem i śniegiem. Aż pewnego razu, zjeżdżając ze stoku, by podjechać do karczmy, ujrzałam słońce. Na jego widok zaczęłam podskakiwać ze szczęścia, dziękowałam Bogu. Tylko trochę chmury ustąpiły słońcu, ale to mi wystarczało. Później pogoda była zmienna. Tak naprawdę dopiero wychodząc z karczmy, słońce zaświeciło pełną mocą. Nareszcie! Dobrze, że zmieniliśmy zdanie i nie wracaliśmy wcześniej niż o 16 do apartamentu. Reszta dnia była super, bo w końcu mogliśmy poszaleć i pojeździć na czerwonych szlakach .
Nazajutrz pojechaliśmy na Alpe Cermis. Włoska lampa, szlaki, ludzie… to wszystko zapewniało szczęście. Na końcu zjechaliśmy całą grupą czerwoną trasą Olimpia 3. Wrażenie niesamowite. Świetnie się jedzie z tymi wszystkimi osobami, z którymi pojechaliśmy do Włoch. A było nas 60 osób. Potem minął czwartek. A w piątek zawody! Zajęłam trzecie miejsce w kategorii juniorek! Wielkie zdziwienie, ale też radość.
Po południu niestety, mama już poszła, bo była zmęczona. Lecz my – Kaj, tata i ja – zostaliśmy i nawet zjechaliśmy czarnym szlakiem! Ja trochę mozolnie… ale jednak! Była też pewna chwila… Pod koniec zjazdu, zauważyliśmy w karczmie ludzi z naszej grupy, więc się przysiedliśmy. Zamówiłam czekoladę (jak zawsze), przymknęłam oczy i… poczułam się szczęśliwa. Lampa, prawdziwa włoska czekolada, przyjaciele to wszystko sprawiło, że… było cudownie! Ostatni zjazd na nartach roku wśród tych ludzi też się udał. Moje serce przepełniała radość. Żałowałam tylko, że nie ma mamy i Dawida. Piątkowy wieczór wspominam do teraz. Ten nieustający śmiech, żarty, coś pięknego. Sobota z resztą była podobna. Pełna radości. Żal mi było wyjeżdżać. To był niezapomniany tydzień. Tylko dziękować Bogu. Kiedy wróciłam, powiedziałam: na wyjeździe „najadłam” się pozytywnej energii.
Teraz pozostaje mi tylko powiedzieć – Bóg jest wielki… wszechmogący.
Maja