Kwiecień to ostatni moment, by zastanowić się komu przekazać jeden procent podatku. To czas, kiedy każdy z nas może pomóc drugiemu człowiekowi, którego często nawet nie zna. Robimy to coraz chętniej i więcej. Możemy jednak zrobić jeszcze więcej bez większego wysiłku. Warto! Tym razem dwugłos Mamy i Taty.
Warto pójść krok dalej. Pomóc sobie. Tak, pomóc sobie. Kiedy będziesz wypełniał w rubryce stosowne miejsce, dzięki któremu Twój jeden procent trafi do potrzebujących pomyśl, co możesz jeszcze zrobić dla drugiego człowieka.
7 kwietnia 2014 roku w Radiu Gdańsk rozmawialiśmy o pomaganiu. W audycji o godzinie 11 spotkałem się z Anną Kotowską oraz Beatą Szadul z Fundacji Marka Kamińskiego. Pani Anna jest mamą 11-letniego Piotrusia dla którego w ramach akcji „Pomorze Biega i Pomaga” zbieramy pieniądze na pionizator. Brakuje jeszcze 14 tysięcy złotych. Jednak to, na co chciałem szczególnie zwrócić uwagę, to dobra energia, która biła i bije od obu Pań. Pani Anna walczy o lepsze życie dla syna, którego lekarze sugerowali sześć lat temu, po wypadku, oddać do hospicjum. Pani Beata angażuje się w pomaganie innym. Podczas rozmowy zarówno tej na antenie, ale także poza nią, usłyszałem wiele przejmujących historii. Na przykład o mężczyźnie, który na balkonie ustawił dykty. Tak, aby nikt nie widział jego niepełnosprawnego syna. Albo o ludziach, którzy podchodzą do Piotrusia i zaczynają go żałować, litować się nad nim, a On wolałby z nimi porozmawiać i pośmiać się.
Pani Beata opowiadała o chłopcu, któremu lekarze nie pozwalali się ruszać, bo tak był chory. Rodzice nosili go na rękach, aby się nie zmęczył, aby ciśnienie nie skoczyło zbyt wysoko, bo to przecież dla niego niebezpieczne. Rodzice usłyszeli, że syn może umrzeć każdego dnia. I tak rodzina żyła z przekonaniem, że to może być ten ostatni dzień. Wieczorem chłopiec żegnał się z rodzicami, mówiąc, że może jutro się nie obudzi. Płacz i ból. Kiedy następnego ranka wstawał, mówili, mamy jeszcze jeden dzień. Do dnia, kiedy udał się do nich lekarz, który powiedział, że nie jest tak źle i by chłopak nie tracił nadziei. Reakcja? Zaczął biegać ze szczęścia, żyć…
Dlaczego o tym piszę? Bo bardzo ważne jest nastawienie psychiczne. I tutaj pojawia się przestrzeń, w której i my możemy pomóc. O przekazaniu 1 procenta już wiemy. Każda złotówka jest ważna. Dosłownie każda. Ważny jest jednak także nasz uśmiech i chwila rozmowy zarówno z osobą niepełnosprawną, jak jej rodzicami. Osoby sprawne inaczej nie chcę być traktowane inaczej. One potrzebują normalności, pozytywnych bodźców, a nie litości. Potrzebują akceptacji. Naszej wrażliwości. Odwdzięczą się tym samym. Kontakt z takimi osobami zmienia nasze spojrzenie na życie. Przestajemy zwracać uwagę na drobiazgi, o które potrafimy się kłócić w życiu codziennym z najbliższymi. W imię czego? Mojej racji? Szkoda życia. I to jest to, w jaki sposób możemy sobie pomóc. Od osób niepełnosprawnych możemy nauczyć się empatii. To dużo więcej niż jednej procent, parę złotych, czy jeden uśmiech.
Zainwestuj w siebie. Zainwestuj w relacje.
Tata
Niepełnosprawność podziwiam i szanuję
Z niepełnosprawnością zetknęłam się dość wcześnie. Bo jeszcze w dzieciństwie. A to za sprawą bliskiej osoby w rodzinie. Niepełnosprawnej. Była inna. Tak bardzo różniła się od nas, „normalnych dzieci”. A jednak przez tę inność ciekawa. Bardziej przyciągała. Lubiłam z nią rozmawiać. Nie pamiętam, o co pytałam. Pamiętam, że słuchałam. Ponieważ zdarzyło się to tak wcześnie, niepełnosprawność drugiego człowieka była dla mnie czymś powszednim. Oswoiłam ją. Nie czułam zagrożenia, spięcia, nerwowości w bliskości z nią. Więcej, nauczyłam się wychodzić jej naprzeciw, zaczepiać. Ona mnie intrygowała. Dziś wiem, że to nauczyło mnie cierpliwości. Ale takiej innej, niepowszedniej. Bo tej często mi dzisiaj brakujeJ. Bardziej niż cierpliwości braku zniecierpliwienia. Kiedy ktoś mówi niewyraźnie, że trudno go zrozumieć, kiedy musisz czekać, bo nie nadąża za twoim krokiem, gdy widzisz rozbiegany wzrok i nie masz pewności, do kogo kierowane są słowa. To uwrażliwia.
Te moje spotkania z niepełnosprawnością ukształtowały w dużym stopniu moją wrażliwość. Ale też otwartość. Zawsze, ilekroć spotykam kogoś niepełnosprawnego – uśmiecham się. Nie umiem inaczej. Ten uśmiech to nie jest wyraz współczucia. To podziw i szacunek. Kiedy widzę przyzwolenie staram się zaczepić słowem. Bo wiem, jak takim ludziom potrzebna jest normalność. Drażnią mnie gapie. Myślę, że osoby sprawne inaczej nie chcą szczególnych taryf ulgowych. Chcą być zauważeni bez zwracania nadmiernej uwagi. Tak, jak powinniśmy widzieć każdego człowieka bez względu na to, czy jest zdrowy, czy też nie. Współczucie jest ważne. Ale jego sztuczny nadmiar szkodzi bardziej niż obojętność.
Paradoksalnie niepełnosprawność domaga się od nas, zdrowych ludzi normalności. Byśmy byli autentyczni, zrzucili maski i dostrzegli drugiego człowieka. Nie ma różnicy chory, czy zdrowy. Tego trudnego, myślącego inaczej, nadąsanego, który nie nadąża i wreszcie tego, kto jest obok Ciebie.
Bo widzieć to znaczy patrzeć, dostrzegać, pochylić się, oddać czas. Niekiedy wbrew „muszę”, „powinnam”, „mam obowiązek”, „teraz nie mogę”. Możesz. Rozejrzyj się wokół czym prędzej.
Mama
Ps. MOŻESZ JESZCZE TAK POMÓC. To tylko dwie minuty. Czy faktycznie?