Być najlepszym! Oby nie?

Kolacja, projekcja filmu „Najlepszy” i kilka ciekawych rozmów. Tak mógłbym podsumować krótko spotkanie z Jerzym Górskim, które miałem przyjemność odbyć w listopadzie w Gdańsku. Słuchając go miałem wrażenie, że jest kilka spraw, które nas łączą. Najbardziej oczywistą wydaje się być zamiłowanie do sportu. Do triathlonu. Jednak nie to podobieństwo wywarło na mnie największe wrażenie. Myślę sobie, że wielu facetów mogłoby podpisać się pod tym stwierdzeniem. Jurka i moje podobieństwo, a co za tym idzie wielu innych ma związek ze słabymi, jeśli nie powiedzieć złymi relacjami z ojcem. To brak tych relacji prowadził nas nad przepaść. Górski w nią wpadł.

Fot. 1

 

Groteskowa sytuacja

Zarówno w filmie, ale przede wszystkim w książce o tym samym tytule, autorstwa Łukasza Grassa, widać wyraźnie jaki wpływ na decyzje 14, 15-letniego Jurka miał ojciec. W obrazie kinowym jest jedna scena awantury, kiedy młody bohater wykrzykuje ojcu na czym mu zależało.  Ten nie rozumiejąc i nie przyjmując tego do wiadomości czuje się wręcz oburzony. W reakcji wyrzuca przez okno rower, który z okazji urodzin mu podarował. Groteskowa sytuacja. Nie wiedziałem, czy się śmiać czy siarczyście zakląć. Na Jurku, wtedy, nie zrobiło to już żadnego wrażenia, a ojciec udowodnił po raz kolejny, że był dupkiem. Niedojrzałym gościem, który nie dorósł nie tylko do roli ojca, ale i męża.

 

 

Za wszelką cenę

Młodemu, dojrzewającemu mężczyźnie zależy na uznaniu najważniejszego mężczyzny w jego życiu, ojca. Tak jest nawet wtedy, kiedy te relacje nie są między nimi najlepsze. Pisałem już, jak ważne były dla mnie słowa, które Tata POWIEDZIAŁ do mnie na łożu śmierci. Przez wiele lat, już jako młodzieniec, chciałem usłyszeć od niego, że mnie kocha. Że mu na mnie zależy. Jednak on tego nie potrafił mi okazać. Za wszelką cenę chciałem zwrócić jego uwagę na siebie. Kłóciliśmy się. Dochodziło też do rękoczynów. W efekcie miałem go gdzieś. Szukałem uznania i akceptacji gdzie indziej. Aby to osiągnąć robiłem głupie rzeczy. Niektórych wstydzę się do dziś. Kiedy wyprowadziłem się z domu, szukałem akceptacji u innych mężczyzn. Pragnąłem zbudować dobre relacje ze starszymi od siebie facetami. Niekiedy zbyt ślepo im wierzyłem. Popełniałem błędy. Za bardzo ufałem. Często w życiu udawałem twardziela, naprawdę będąc słabym. Nie dopuszczałem do siebie prawdy o sobie. Zagłuszałem ją na różne sposoby. Do dnia, kiedy postanowiłem spojrzeć wstecz. Nie nadszedł on nagle. Tak po prostu. Wiele wydarzeń złożyło się na ten moment, kiedy postanowiłem przyjrzeć się relacjom w mojej rodzinie. A te niekiedy naprawdę były toksyczne. I nie mam na myśli tylko relacji rodziców. Spojrzałem głębiej. Zobaczyłem, jaki wpływ miało to na mojego ojca, a następnie na mnie. Aby to dostrzec musiałem się zatrzymać. Spojrzeć prawdzie w oczy. Tej, którą zagłuszałem. Wyjechałem na kilka dni do Przyjaciela, który przy okazji jest też psychologiem, terapeutą. Większość dnia spędzałem sam ze sobą. Z myślami. Przyglądałem się temu co dzieje się ze mną. Rozmowy z Marcinem pomagały poukładać wszystko w całość. Kiedy wróciłem do domu rozpocząłem proces, który trwa cały czas. Uczę się poznawać siebie. Dlaczego to robię? Aby nie popełniać tego samego błędu w relacjach z dziećmi, który popełnił mój śp. Tata.

 

Zainwestowałem

Wykonałem i wykonuję morderczą pracę, niekiedy trudniejszą niż najtrudniejszy trening, jaki przeszedłem. A trenując od pięciu lat, niekiedy nie jest lekko. Zainwestowałem w relacje i to była dobra decyzja. Co nie zmienia faktu, że cały czas muszę nad tym pracować. Tak samo, jak trenować, kiedy celem jest bieganie 10 kilometrów poniżej 40 minut. Do pobicia życiowego rekordu zostało tylko i aż 58 sekund.

 

 

Popisy w krótkich gaciach

Wracając jednak do Jurka. Pokochał sport. Gimnastykę. Sala gimnastyczna była dla niego najważniejsza.

„Niestety, nie dla moich rodziców, a szczególnie nie dla ojca, który chciał abym został mechanikiem samochodowym i w przyszłości otworzył warsztat.  Nie dogadywaliśmy się. Mieliśmy inne cele i dążenia. Ojciec twierdził, żebym przestał zajmować się głupotami, bo ze skakania przez konia nie wyżyję. Nalegał, abym po ukończeniu podstawówki wybrał szkołę z zawodem, który da mi pieniądze, ja odpowiadałem, że nie interesuje mnie motoryzacja, a już na pewno nie grzebanie w silnikach samochodów. Niewiele jednak miałem do gadania i koniec końców wylądowałem w samochodówce. Ale w proteście olewałem szkołę jak tylko mogłem. (…) Niestety, nikt w domu nie rozumiał i nie akceptował mojej pasji. Ojciec coraz częściej dawał mi do zrozumienia, że czas najwyższy dać sobie spokój z popisami w krótkich gaciach i zająć się poważnymi rzeczami. Szukając zrozumienia i ucieczki od problemów w domu, poszedłem swoją drogą, która po kilku latach doprowadziła mnie do piekła.”

 

Pogadać jak facet z facetem

Skąd to znam? Pewnie nie tylko ja. Brak akceptacji w domu, a także zabieganie o nią bez jakichkolwiek efektów to standard. Przynajmniej tak było u mnie. Zero głębszych więzi. I tak przez wiele lat. Szczerze to nie pamiętam żadnej poważnej rozmowy z ojcem. Żadnej. Trudnych tematów podejmowała się mama. Musiała. Kiedy miałem wypadek w wieku około pięciu lat, a w szpitalu trzeba było podpisać zgodę na operację ratującą życie, zrobiła to Ona. Nawet nie wiem, czy wtedy był z nią w szpitalu ojciec. Domyślam się, że mocno to osamotnienie przeżyła, choć nigdy do niego się nie przyznała. Kiedy w podstawówce dostałem wpierdziel podczas bójki pod szkołą i wyglądałem jak zbite jabłko, to mama ze mną rozmawiała. Pocieszała. Chciała dobrze, ale nie wiem czy to nie było jeszcze bardziej upokarzające. Potrzebowałem rozmowy z facetem. Ale ojca nie było obok. Dziś nawet nie wiem czy i co powiedział jak zobaczył moją twarz w różnych odcieniach śliwki. W tym momencie zastanawiam się, jakie więzi oprócz krwi nas łączyły. Kochałem go, ale nie dał mi tego w okresie dojrzewania, co powinien. Bliskości. Poczucia bezpieczeństwa.

 

 

Adrenalina zamiast więzi

„Osiedle i kamienice były zamieszkane przez przesiedleńców – bez więzi, tradycji i zbudowanej wspólnoty. Nierzadko z dziećmi zostawionymi pod opieką „ulicy”, bo starzy od rana do nocy, sześć dni w tygodniu spędzali w pracy. Syndrom dziecka z kluczem na szyi dotyczył większości moich kumpli i koleżanek. Mnie również. W niedzielę, jedynym dniu  w tygodniu wolnym od pracy, nie udawało się już tego posklejać. Znaleźliśmy sobie zajęcie, które dostarczyło  nie tylko adrenaliny , ale również chwilowej przyjemności”.

 

Hipokryzja

Jest jeszcze coś dla młodego człowieka bardzo ważne, a czego brak może powodować nieodwracalne szkody. Do dziś pamiętam dwie obietnice. Niespełnione. Jak wiele innych. Po pierwsze, że tata pójdzie pograć ze mną w piłkę. Nie wiem ile razy to mówił. Setki. A ile razy zagraliśmy? Zero! Obiecywał także, że jak zdam egzamin do szkoły średniej to kupi mi motorynkę i komputer. Zdałem do liceum zawodowego, choć próbowałem sił do technikum. Ale do szkoły średniej się dostałem. Czy dostałem komputer i motorynkę lub chociaż jedno z tych. Nie! Bolało, a co gorsza odpychało coraz bardziej.

 

„Nie odczuwałem potrzeby chodzenia do kościoła. Nie modliłem się, unikałem spowiedzi i rzadko chodziłem do komunii świętej. Wkurwiała mnie hipokryzja ludzi, którzy w każdą niedzielę udawali świętych, a w ciągu tygodnia widziałem i słyszałem, jak ich domy huczały od pijackich libacji, rozrób, a nawet prób gwałtu. Jakby mieli schizofrenię, jakby żyli równolegle w dwóch wykluczających się światach. Widząc to czułem wewnętrzny konflikt między tym co oficjalne, a tym co prawdziwe”.

Czytając ten fragment wracają przynajmniej trzy złe wspomnienia. Brak autentyczności, co czuć było na kilometr, brak autorytetu i hipokryzja. Jurek Górski akceptację, o czym sam wspominał w książce nie raz otrzymał wśród kolegów, którzy tak jak on ćpał. Swoją wartość udowadniał będąc najlepszym ćpunem, złodziejem, luzakiem itd.

„W oczach kolegów byłem gigantem, który skuty idzie dumnie na rozprawę . To robiło  na nich wrażenie, a ja czułem akceptacje i podziw. Udawałem luzaka”.

 

Akceptacja i podziw

No dobra, jeśli nie obie to chociaż akceptacja. Tego potrzebują nasze dzieci, szczególnie te, które są nastolatkami w okresie dojrzewania. Kiedyś na wywiadówce w szkole syna, w gimnazjum, usłyszałem pytanie od mądrej wychowawczyni, czy ktoś z rodziców dobrze wspomina okres dojrzewania, który zaczyna się około 11-12 roku życia? Nikt nie podniósł ręki. I tak właśnie jest. Po pierwsze hormony wariują, po drugie i co jest gorsze nasze dzieci często nie wiedzą, co z nimi się dzieje. Dodatkowo nie akceptują tego stanu. I jeśli w tym czasie nie otrzymają akceptacji od rodziców poszukają jej gdzie indziej. Pójdą tam, gdzie będą chociaż pozornie lubiani. I bez względu jaką drogą podążą, bardziej niebezpieczną jak Jurek, czy względnie bezpieczną jak ja (choć szczęścia miałem dużo) to wszystko to, co się dzieje w tym czasie odciśnie ślad na ich psychice. I oby mieli szczęście usłyszeć coś, co przywróci ich na dobrą drogę. Kiedy już tam się znajdą, będą musieli wykonać ciężką pracę. Spojrzeć w przeszłość, przepracować to i zaakceptować. Niekiedy wybaczyć rodzicom, a następnie sobie lub odwrotnie. To jest trudna praca, dlatego jeśli możemy to zaoszczędźmy im tego w domu i sprawmy, aby czuły się akceptowane bez względu na to, jakie są. Bo tego czego najbardziej potrzebują w tym wieku to miłość i akceptacja. A my, rodzice powinniśmy być mądrzejsi, dojrzalsi i niekiedy dumę urażonych nieodpowiednim słowem, zachowaniem schować do kieszeni. Pozwolić, aby emocje po obu stronach opadły i wrócić już na spokojnie do rozmowy, która mimo, że czasami trudna, to jednak będzie budowała, a nie niszczyła mosty.

 

Być najlepszym?

Pierwsze skojarzenie wydaje się oczywiste. Oby nasze dzieci nie wpadły w takie tarapaty jak Jurek. Oby nie schodziły do piekła, skąd tak ciężko się wyrwać. Jednak jest i druga myśl. Obyśmy my nie chcieli być najlepszymi w pracy, sporcie przy okazji płacąc za to najwyższą cenę. Przy ciągłej walce o lepsze wyniki nie zauważymy nawet jak nasze dzieci odsuną się od nas, a akceptacji poszukają gdzie indziej. Bo my nie będziemy mieli dla nich czasu. Wiem, że szczęśliwi rodzice, to i szansa na szczęśliwe dzieci. Tylko mam wrażenie, że stąpamy po cienkim lodzie i nie można popełnić błędu, a jak już się go popełni, to mieć odwagę go naprawić. Trenować jak najbardziej tak. Odnosić sukcesy w pracy jak najbardziej tak, ale nie kosztem naszych relacji z dziećmi. Być najlepszym? Oby tak, ale przede wszystkim w budowaniu relacji z najbliższymi.

 

Marcin Dybuk  

Ps. Fragmenty wypowiedzi Jerzego Górskiego pochodzą z książki „Najlepszy” autorstwa Łukasza Grassa.