Jak zaplanować „bezplan” i co z tego wynika

Wspólne oglądanie telewizji, gra w planszówki, karty, czy chwila rozmowy potrafią dać dużo radości. Pod jednym warunkiem! Że znajdziemy na to czas. Zatrzymamy się. Doświadczyłem tego w ciągu ostatnich kilku dni.

 

Prawie do ostatniego momentu nie mieliśmy planu na ferie z dziećmi. Tymi młodszymi, bo najstarszy 18-letni powiedział, że jedzie z przyjaciółmi do Zakopanego. Tak więc my wynajęliśmy w Karkonoszach domek i wyjechaliśmy.

 

 

Oprócz tradycyjnych bagaży zabraliśmy gry planszowe, karty, stroje na basen i pojechaliśmy. Domek okazał się super. Mały, zadbany i z kozą. Codziennie z przyjemnością rozpalałem rano ogień, parzyłem kawę i z Aldoną wpatrywaliśmy się w tańczące płomienie. Piękny widok.

 

 

Spaliśmy długo, tyle ile nam się chciało. Taki był nasz „bezplan”. Umówiliśmy się, że nie planujemy niczego za bardzo. To się z jednej strony okazało bardzo dobre, z drugiej czegoś zabrakło. A może bardziej obnażyło, że jesteśmy rodziną, która musi mieć wszystko zaplanowane. Działa na pełnych obrotach. Teraz kiedy minęło kilka dni od powrotu do domu dostrzegam wyraźniej sens planu na „bezplan”. Dlaczego?

 

Uświadamiam sobie jak dużo może być radości w zwykłych rzeczach i jak bardzo człowiek już o nich zapomniał. Jak bardzo poszukuje kolejnych atrakcji, aby czuć się szczęśliwszym. Na przykład trening, kurs, spotkanie za spotkaniem. Każdy może coś tutaj wpisać co będzie mu pasowało. Szukamy czegoś, czego nie potrafimy dopowiedzieć.

 

I tak zapominamy, że oglądanie filmu w telewizji potrafi dać dużo radości. U nas od kilku lat nie oglądamy telewizji. Nie mamy jej w domu. Kiedy podczas pobytu w Karkonoszach drugiego dnia włączyliśmy tv, aby obejrzeć jakiś film ułożyliśmy się na łóżku, poprzytulani do siebie. Jeden dla drugiego służył za poduszkę. I tak oglądaliśmy razem film, którego tytułu dziś nie pamiętam. Bo nie to co oglądaliśmy, ale jak, było najważniejsze. Wspólnie, nigdzie się nie spiesząc, blisko siebie, jeden obok drugiego. W życiu codziennym brakuje takich momentów. Każdy gdzieś biegnie, coś ważnego robi. Trudno znaleźć w tej gonitwie chwilę na przytulenie. A często nastoletnie dzieci, już nie chcą tego robić. – Przestań mamo, tato! Ja nie mam już kilku lat – potrafią odburknąć. A tutaj, przy sprzyjających warunkach wpatrzeni w ekran, leżąc na piersi mamy lub taty potrafią tak spędzić nawet kilkadziesiąt minut. Powiem szczerze, cudowne uczucie.

 

Inną sprawą były gry w planszówki czy karty. W pociągi, w makao, tysiąca. Bez kłótni, przepychanek nigdzie się nie spiesząc. Kolejne piękne chwile to wspólne posiłki. Zarówno „poranne”, a raczej południowe śniadania przygotowane wspólnie czy wieczorne obiadokolacje w smażalni ryb. Bez pośpiechu, rozmawiając. Inna sprawa, że my w rodzinie już od dawna dbamy o to, aby przynajmniej jednej posiłek dziennie zjeść wspólnie, a w weekend niekiedy udaje się nawet wszystkie. To taki nasz święty czas.

 

Oczywiście nie zabrakło wspólnego wyjścia na basen, w góry czy wyjazd do Przyjaciółki w Pradze. A tam oczywiście nie mogło zabraknąć obiadu z knedlikami i piwem (dzieci piły kofolę) oraz wizyty na Moście Karola.

 

 

Jednak tego czego podczas tego krótkiego urlopu było najwięcej to „bezplanu”.

 

Kiedy wróciliśmy do domu stwierdziłem, że czegoś mi zabrakło. Czy faktycznie? Tekst „Zatracenie się” Marcina Koniecznego otworzył mi szeroko oczy, na to co przeczuwałem, czułem podskórnie. Zabrakło treningów. Tylko raz pobiegałem i raz trochę popływałem. W planach było więcej, ale organizm się zbuntował. Rozchorowałem się. Żałowałem zmarnowanych godzin, tym bardziej, że przygotowuje się do debiutu w maratonie.

 

Tekst ten piszę będąc na zwolnieniu lekarskim i jeszcze bardziej doceniam cudowność „bezplanu”. Jak niesamowite potrafi być granie z 13-letnią córką w tysiąca, czy wygłupianie się przed snem z 11-letnim synem. Szturchanie, kuksańce, czasami nawet bolesne.

 

Jednak, aby to dostrzec, trzeba mieć czas. Zatrzymać się. Zrobić stop klatkę, tak jak czasami jest na filmach. Wszystko wokół bohatera się zatrzymuje i ma on okazję zmienić bieg wydarzeń. Czy potrafimy to zrobić? Wsłuchać się w głos serca. Nie zagłuszyć go. Niekiedy, życie przynosi nam takie momenty. Choroba, kontuzja i inne takie. Warto wtedy przejść na drugą stronę ulicy, naszego życia i przyjrzeć się mu uważnie, aby nie przegapić tego co najważniejsze…

 

Marcin Dybuk

 

Ps. Miejsce w którym byliśmy to Bukolik, gdyby ktoś szukał ciszy i miejsca na dobry bezplan. Właściciele cudowni. Ona Polka, On Katalończyk – cudownie się rozmawiało. Kiedy poszliśmy zapłacić i zdać klucze trwało to 90 minut. Jeszcze tam wrócimy 🙂