Kawa z synem na śniegu i w biegu

Inwestowanie to pasja wielu mężczyzn. Gdzie i co kupić, aby zarobić? Im więcej tym lepiej, ma się rozumieć. I ja dokonałem w ostatnich dniach takiego wyboru. Już pierwsze godziny utwierdziły mnie, że będzie zysk.

 

Express do kawy czy… No właśnie. Co kupić? Przed takim pytaniem stanęliśmy z Aldoną w ostatnich dniach. Express oczywiście by się przydał. Dobra i szybka kawa o poranku. Podczas wizyty licznego grona znajomych wystarczy tylko wcisnąć start i aromatyczny napój niemal gotowy. Same korzyści. To gdzie jest ale…

 

Ale po co nam taki express? Wydatek, nawet z 10 procentowym rabatem, rzędu tysiąc złotych do małych nie należy. Ze sklepu wyszliśmy z przekonaniem, że musimy temat przemyśleć. Już w drodze do domu stwierdziliśmy, że mamy kawiarkę, express przelewowy i expres na kapsułki. Jest w czym parzyć kawę.

 

Po zakupach musiałem się zresetować. A to wychodzi mi najlepiej podczas uprawiana sportu. Z piwnicy wyciągnąłem narty biegowe i poszedłem pobiegać. Ochotę miał też Dawid, najstarszy syn. Niestety, drugiego kompletu nie mieliśmy. Trzy kilometry w samotności dobrze mi zrobiły. Bieg na nartach wyraźnie przypomniał, że buty o pół numeru są za małe. I tak naprawdę to bardziej pasują synowi niż mnie. Jego nic nie boli i nic nie obciera. Chyba muszę kupić sobie nowy sprzęt – pomyślałem. Następnego dnia na allegro okazji niestety nie było. Po powrocie z pracy mieliśmy zaplanowaną wizytę w Ikea. Wykorzystując nieobecność młodszych dzieci nadrabiamy zaległości. W drodze powrotnej udało się na pół godziny przed zamknięciem zajrzeć do Decathlonu. A tam, wśród sprzętu biegowego przecenione buty Salomona i narty. Niestety, w ferie sprzęt został dobrze przeczesany. Zacząłem nerwowe poszukiwania. Uff! Udało się. Kupiłem komplet. Ostatni! I na dodatek w dobrej cenie. Koszt 549 złotych. Połowa expressu do kawy. Biorąc pod uwagę, że już od trzech lat planowałem taki zakup to wychodzi 180 złotych na rok.

 

Oczywiście, jak wróciłem do domu przebrałem się i poszedłem wypróbować sprzęt. A co najważniejsze mogłem zrobić to z Dawidem. Bo oczywistą sprawą jest to, że syn przejął starsze narty. Przebiegliśmy ponad 5 km. Zajęło nam to niespełna godzinę. Ale jaka to była godzina! Bieganie ramię w ramię, wyścigi, śmiech, a nawet wspólne upadki dały mi, ale pokuszę się o stwierdzenia nam, dużo radości. Już dawno nie miałem okazji spędzić tak dobrze, na luzie, bez napięcia i ścierania czasu z najstarszym dzieckiem. Dawid jako nastolatek burzy świat, który zbudowali mu rodzice i buduje swój. Oczywiście to, o czym z nim rozmawiamy, czym żyjemy pewnie nie zostaje dla niego bez znaczenia. Ale teraz to już jest jego czas. Podejmuje decyzje.

 

Niektóre nas w skrytości ducha cieszą, inne smucą. Tak było kiedy zakomunikował nam kilka miesięcy temu, że nie pojedzie z nami w tym roku na narty. Pechowo w tym samym terminie ma wyjazd na „Białą szkołę”, a że to ostatnia klasa gimnazjum, chce pojechać ze znajomymi. Na początku miałem nadzieję, że miejsce, gdzie jedziemy i towarzystwo sprawi, że zmieni zdanie. Tak było przed rokiem. Ale z upływem czasu i kolejnych rozmów wiedziałem, że nic z tego. Dawid już zdecydował.

 

Zresztą od pewnego czasu sytuacji takich jest więcej. Pamiętam jak pewnego dnia powiedział, że on przestaje chodzić do Kościoła, że msza święta to marnowanie czasu itp. Nie było łatwo to przyjąć, ale zmuszanie też nic dobrego by nie przyniosło. To był jego wybór. Wybór nastolatka. Później mieliśmy okazję o tym porozmawiać. Była to jedna z najdłuższych rozmów. Trudna, ale bardzo wartościowa. Piękna. Dyskutowaliśmy na argumenty, szanując jeden drugiego. Szacunek. Tego czasami w codzienności brakuje. Jak wiadomo, relacje między mężczyznami, ojcem i synem potrafią być szorstkie. Czasami jedno słowo za dużo może popsuć wiele. A słowo przepraszam przechodzi przez gardło niczym cierń lub co gorsza w ogóle nie chce przejść.

 

Co wtedy zrobić? Chyba najlepszym rozwiązaniem jest zamknąć się w swoim pokoju, pozwolić opaść emocjom i jeśli to możliwe wrócić do tematu za jakiś czas. A jeśli to błaha sprawa, lepiej nie wracać w ogóle. Wiem, nie jest to łatwe. Urażona duma, a rozumek szpanuje i podpowiada niczym zły doradca: No jak, gówniarz będzie Ci pyskował. Nie pozwól na to… itd. Tylko co z tego wyniknie jeśli damy dojść do głosu urażonej ambicji. Pyskówka na całego. Nie ma wtedy mowy o rozmowie na argumenty. Jest bitwa dwóch „baranów”. A ofiarami są nie tylko oni, ale także najbliżsi. Trudno odpuścić. Ale mądrość życiowa starszych od nas mówi jedno. Ochłoń. Jeśli temat jest ważny wróć do niego. Rozmawiaj, a nie przekrzykuj się.

 

Wracając jednak do naszego wieczoru na nartach. To był świetny czas. Adrenalina podczas rywalizacji. Trzy razy wygrał Dawid, dwa ja. Endorfiny poprawiły nasze nastroje i spędziliśmy czas ze sobą. Później jeszcze wyszliśmy razem z psem na spacer. Kolejne wygłupy. Piękny czas. Bezcenny! Kiedy już położyłem się w łóżku pomyślałem sobie – jak dobrze, że nie kupiliśmy expressu. Dawid kawy nie pije, a jak już zacznie to i tak można dobrą zrobić i bez sprzętu za tysiąc złotych. Dzięki kupionym nartom możemy z synem spędzić razem czas, powygłupiać się, zrelaksować i przede wszystkim razem pobyć. To była dobra inwestycja. Inwestycja w dobre relacje. I wierzę, że przed nami jeszcze wiele takich wspólnych wieczorów. Nawet ustaliliśmy, że w weekend jadąc do teściów po młodsze rodzeństwo Dawida pójdziemy z dziadkiem pobiegać na nartach. Bo to on, przed laty namówił nas na pierwsze biegowe spacery. A w ostatnim czasie z racji tego, że podczas jednego z biegów jedne z butów się rozsypały, mieliśmy dwa komplety sprzętu i biegaliśmy tylko na zmianę. Teraz znowu pobiegniemy razem. Będzie iskrzyło, będzie wesoło, bo nikt z nas nie lubi jeździć na końcu stawki 🙂

 

Marcin Dybuk