Wbiegam na ostatnią prostą. W nogach 21 kilometrów. Zostało jeszcze 97 metrów. Zegar pokazuje 1:46:46. Dokładnie nie pamiętam. Szybkie obliczenie. Minus 12 minut, o tyle później wystartowałem od pierwszych zawodników Onico Gdynia Półmaraton. Czyli do zamierzonego czasu 1:35 zostało 14 sekund. Nie zastanawiam się. Przyspieszam. Wbiegam na metę… mój zegarek pokazuje 1:35:05. Szkoda tych kilku sekund, ale i tak jest dobrze, szczególnie po tym, co działo się w ostatnich dniach i noc przez zawodami.
Piątek. Dwa dni przed starem w półmaratonie w Gdyni. Trzeci z biegów, w których założyłem w 2017 roku wybiegać życiówkę. Niestety, w piątek problem z biodrem i szukanie pomocy. Trudno przebiec 3 km bez bólu. Druga zła wiadomość trafia do mnie przy odbiorze pakietu. Startuję z ostatniej, najwolniejszej grupy. A plan był biec z pacemakerem na 1:35. A nawet jak sił i zdrowia wystarczy to urwać się i na ostatnich kilometrach przyspieszyć. Od Tomka Spaleniaka, trenera, jeszcze usłyszałem, aby trzymać się grupy, nie szarżować na podbiegach i zbiegać na luzie. Niestety, plan wziął w łeb! Nie wchodząc w szczegóły, dlaczego tak się stało, trzeba było zmienić założenia. Jednak wcześniej musiałem się uporać z bólem biodra. W sobotę Magda znalazła czas. Diagnoza: pomogę lub zaszkodzę. Robimy, bez ryzyka nie ma zabawy, nie ma zwycięstwa. Wychodzę od Magdy bez bólu.
Rodzinne wyścigi
W sobotę przyjeżdża Marek, szwagier, z którym ścigamy się od dwóch lat. W triathlonie i w biegach. Czasy mamy podobne. Jego życiówka to 1:37 z kilkoma groszami, moja 1:40:04. Obaj planujemy pobiec 1:35, tak więc zapowiadał się kolejny ciekawy rodzinny pojedynek. Niestety, Marek przyjechał z przeziębieniem. Smarka na prawo i lewo. Nie odpuszcza biegu, bo to nie w jego stylu, ale szanse nie są równe. Każdemu przyjdzie się zmierzyć ze swoimi problemami.
Wieczór sobota przygotowuję strój, dwa żele i kładę się spać. Budzik nastawiony na 6.30. Zegarek pokazuje siedem godzin snu. Wystarczy, to znaczy wystarczyłoby, gdyby nie telefon kilka minut po północy. Dzwoni syn, który wraca z bratem wieczorem autem do domu. – Samochód się zepsuł. Stoję na skrzyżowaniu. Przyjedź– słyszę zdenerwowany głos w słuchawce.
Nocna akcja z autem
Kolejny plan wziął w łeb. Ubieram się i jadę do chłopaków. „Zdechł” akumulator. Wracamy do domu po klucze. Wyciągamy akumulator, samochód spychamy na pobocze i wracamy do domu. Po drodze jeszcze wizyta na stacji paliw. W domu zalewam cewki wodą destylowaną, podłączam „cegłę” pod prostownik i idę spać. To znaczy próbuję zasnąć. Bez szans. Mijają kolejne cenne minuty. Już wiem, że wypoczęty nie będę. Do tego bieg z ostatniej grupy, czyli mijanka na trasie. Może w strefie A3 znajdzie się ktoś w podobnej sytuacji i pobiegniemy razem. No dobra, trzeba jednak przestać gdybać, trzeba zasnąć.
Ostatnia deska ratunku. Napiję się porto. Dawno nic nie piłem w ramach przygotowań do półmaratonu to może poczuję się bardziej senny. Dwie lampki i w końcu zasypiam. Śpię jednak niespokojnie. Budzę się rano jeszcze przed budzikiem. Nie wiem ile spałem, ale stanowcza za mało. Na ratunek kawa. Mocna. Na śniadanie jajówa i bułka z dżemem. Jedziemy z Markiem i Aldonką do Gdyni. Mam nadzieję, że już nie będzie żadnych niespodzianek. Pogoda i wiatr nie robią na mnie wrażenia. Miesiąc wcześniej było minus dwa stopnie i silniejszy wiatr. Dziś 6 na plusie i „wiaterek”.
Na rozgrzewce wszystko boli
Rozgrzewka. Trzy kilometry. I znowu coś nie tak. Nogi bolą, ciężkie i w ogóle jakiś taki ospały jestem. „Jak tu pobiec na 1:35?” – pytam sam siebie. Ale tanio skóry nie sprzedam. Plan B na bieg ze strefy A3 jest taki, że ustawiam się z przodu i biegnę w tempie 4:40-4.30, a im będzie bliżej mety to zobaczymy, co się da zrobić i na ile sił wystarczy.
Pięć minut przed startem żel i jazda. Obok mnie do przodu wyrywa kilka osób. „O, może ktoś będzie biegł w tym samym tempie” – tak myślałem przez trzy kilometry. Szybko jednak okazało się, że dziś będę samotnym wojownikiem. Średnie tempo na zegarku 4:31. Za wolno. Z drugiej strony ciągle z szansą na zaplanowany wynik 1:35. Przez cały czas wyprzedzam zawodników z wcześniejszych stref. To dodaje mocy. Żadnych poważniejszych kryzysów. Robię swoje.
Kultowa Świętojańska. Lubię to!
Na 16 km postanawiam przyspieszyć. Na 18 km… coś dziwnego się dzieje. Moja ulubiona Świętojańska, lekko pod górę, kibice szaleją. Uśmiecham się. Krzyki, oklaski, gwizdy i pełno dzieciaków ze szkół dodaje energii. Niestety, zaczynają przechodzić mi po ciele dreszcze. „Odcina mnie czy co?” – myślę i biegnę dalej. „Póki biegnę jest dobrze” – tłumaczę sobie. Zakręt i po Świętojańskiej. Teraz kilometr w dół, można trochę zluzować nogi, przyspieszyć, a po drodze jeszcze napić się wody. 19 km na Bulwarze podobno wiało. Ja biegłem swoje. Tym razem meta był blisko. Ostatnia prosta. Zostało kilkanaście sekund, aby się zmieścić w 1:35. Przyspieszam. Są siły, a to oznacza, że na poprzednich kilometrach można było szybciej. Wbiegam na metę 1:35:05. Zegarek pokazuje 21 km 390 metrów. Średni czas 4:27 minuty na kilometr. Zegarek to jedno, a oficjalny wynik to 1:34:58. Sukces i niedosyt.
Depeche Mode nagrodą od Aldonki
Na mecie Aldonka czeka na mnie z nową płytą Depeche Mode „Spirit”. Gratuluje, całuje. Serwuje mi i Markowi czekoladę. Humor się poprawia. W końcu Depeche Mode to moja ulubiona kapela.
Plan na pierwszy kwartał zrealizowany. Trzy nowe rekordy w bieganiu:
5 km – 20.11 parkrun 11.03 2017
10 km – 43:27 Bieg Urodzinowy Gdynia 2017
21,1 km – 1:34:58 Onico Gdynia Półmaraton 2017
42,195 km Budapeszt 14-15 października 2017 – jest plan na atak życiówki 3:45 🙂
Nie odpuszczam…
Czy mogło być lepiej? Na pewno tak, ale niewiadomych było tak dużo po tym, co działo się przed zawodami, że pobiegłem z rezerwą. Dodatkowo to kolejny w tym roku bieg, który nauczył mnie czegoś, czego nie daje nawet życiówka. Na 10 km goniłem czas, bo na pierwszym kilometrze był zator i zamiast przebiec go w tempie 4:20, zajęło mi to 28 sekund więcej. Przez pozostałe 9 km goniłem czas i się udało. Kosztowało mnie to bardzo dużo wysiłku, ale dałem radę.
Pięć kilometrów zaskoczyło mnie o tyle, że okazało się, że mogę biegać 5 km w tempie 4 min/km. Niedługo postaram się przebiec ten dystans poniżej 20 minut.
Półmaraton to od początku do ostatniego kilometra bieg z samym sobą. Nie dało się podłączyć do nikogo. Nikt nie biegł w moim rytmie. Cały czas wyprzedzałem. Na mecie nie umierałem, czyli można było mocniej. Pewnie gdybym biegł z kimś mocniejszym o kilka sekund na kilometrze to bym wytrzymał. Nie, nie piszę tego, aby narzekać. Wręcz przeciwnie. Jestem zadowolony z tego jakie efekty dają trzy miesiące treningów z Tomaszem Spaleniakiem. Dzięki „trenejro” 🙂
Marcin Dybuk