Taniec ze strachem, czyli samotna podróż Majki

Maja zapragnęła w ferię chodzić na kurs tańca. Problemem było dotarcie do szkoły, kiedy rodzice w pracy. Rozwiązaniem okazały się jej samotne podróże tramwajem. Było tylko jedno ale… Jak zapanować nad niepewnością rodziców podczas 45 minut drogi z domu do szkoły.

 

Ferie, oprócz wypoczynku dzieci, przyniosły rodzicom dużą dawkę nerwów. A to za sprawą Majki pomysłu na wolne dni. Zapragnęła chodzić na zajęcia do szkoły tańca. Lekcje odbywały się od poniedziałku do piątku, w godzinach 11-13.15. To oznaczało jedno. Maja musiała sama dotrzeć do szkoły. Z domu, na przystanek – pięć minut drogi, tramwajem około 30 minut i kolejne pięć z przystanku do szkoły. Razem około 40-45 stresujących minut dla rodziców. Umowa była prosta. Jak wysiądziesz z tramwaju daj znać, że wszystko ok. Jak dojdziesz do studia tańca tak samo. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak trudno się czekało na sms-a. Człowiek z głową pełną złych, mrożących w żyłach informacji, które docierają do nas każdego dnia nie potrafił do końca zapanować nad nerwami. Niestety, wypuszczanie dziecka w świat nie należy do łatwych. Kiedy Dawida pierwszy raz puściliśmy samego ze szkoły do domu, a miał wtedy 9 lat, zrobiliśmy to pod kontrolą. Ten pierwszy raz szedłem w pewnej odległości za nim. Sprawdzałem jak się zachowuje i czy zgodnie z przykazaniami idzie do domu. Okazało się, że wszystko jest ok. I tak, od tego momentu zaczął sam wracać, a czasami jak trzeba było także chodzić do szkoły. Majka ma jedenaście lat. Już od pewnego czasu wraca ze szkoły, w centrum miasta do domu, razem z koleżanką. Tym razem stopień trudności wzrósł. Miała dotrzeć do szkoły tańca sama. Łatwo nie było. Ale egzamin zdała na piątkę.

 

Tata

 

A co na to Maja:

Zapisałam się na zajęcia taneczne, nie chcąc nudzić się w ferie. Był mały problem z dojazdem, ale na szczęście udało się go załatwić. Skakałam z radości. Tak bardzo lubię tańczyć, a nie chodzę na żadne zajęcia! Ale do rzeczy. Do szkoły miałam jeździć tramwajem. Sama. Pamiętam, jak kiedyś drżałam na myśl o samotnej wyprawie. Na szczęście robiłam to z koleżanką, więc nie było aż tak źle. Najgorzej, kiedy na dworze robiło się ciemno, a ten krótki kawałek, z przystanku do domu, miałam przejść sama. Rozglądałam się na wszystkie strony, a kiedy ujrzałam jakiegoś podejrzanego typa patrzyłam na zegarek i biegłam udając, że się spóźniłam . Rozmawiałam o tym z koleżanką, która po zapytaniu mówiła, że ona się nie boi i mi też tak radziła. Coraz więcej osób wracało do domu komunikacją miejską. Pamiętam, że dyskutowałyśmy o najlepszym sposobie uwolnienia się od potencjalnego porywacza . Jednak, kiedy coraz częściej wracałam sama, tym mniej się bałam. Zaczęłam rozumieć moją towarzyszkę samotnych wypraw ze szkoły. Ale wracając do ferii. Na przystanek odprowadzała mnie zazwyczaj babcia. Do tego czasu byłam bezpieczna. Kiedy wsiadałam do tramwaju zawsze były wolne miejsca, więc spokojnie siadałam i brałam się za lekturę Zwiadowców. Byłam zajęta czytaniem, więc nie zajmowałam myśli martwieniem się czy jestem bezpieczna. Dlatego rada dla wszystkich osób, które zaczynają jeździć sami: niech czytają, słuchają muzyki albo słuchają rozmów w tramwaju, byle by zapomnieć o samotnej jeździe. To pomaga. Jedynym problemem jest to, że można nie słyszeć dzwoniącej komórki, jak to było w moim przypadku . Wysiadając z tramwaju miałam dzwonić do mamy i powiadamiać, że wszystko ok. No cóż, było to trochę uciążliwe, ale kiedy mama ostrzegła mnie, że w innym wypadku nie będę chodzić na zajęcia, miałam motywację. Pewnego dnia, kiedy siedziałam w pokoju przyszła do mnie mama i zdradziła mi, jakie to jest dla rodziców trudne. Ile nerwów to ich kosztuje. Próbowałam to zrozumieć, ale chyba nie do końca mi się to udało. Przecież nic mi się nie stanie! Wygląda na to, że przekonam się jak to jest, kiedy będę miała własne dzieci, które będą jeździły same. No cóż, będę musiała poczekać.

 

Maja