Lipiec. Jeśli przed nazwą miesiąca dodamy 19 będzie to oznaczało start w triathlonie. Patrząc wstecz ponad 130 dni treningów. Dziś, tuż tuż przed startem czuje zmęczenie. Mega zmęczenie. Nie tylko fizyczne. I pytanie czy warto było?
Do napisania tego tekstu zobligował mnie w jakimś sensie najstarszy syn. Kiedy rozmawialiśmy o zmęczeniu i trudnym czasie dla mnie on stwierdził: Przecież to rekreacja, odpoczynek – powiedział o 130 dniach przygotowań do startu. O zgrozo – pomyślałem i wyszedłem z pokoju…
Trudno zliczyć wszystkie godziny przygotowań. Tylko na pływalni endomondo zliczyło 66 treningów i 57 przepłyniętych kilometrów. A to wszystko od 20 lutego, kiedy zacząłem się uczyć pływać. Do tego jeszcze trzeba dodać rower i bieganie. Mało tego nie było, choć oczywiście niektórzy „fachowcy” twierdzą, że powinno być więcej…
Czy faktycznie? Triathlon to połączenie trzech dyscyplin. Pływania, kolarstwa i biegania. A jak nazwać połączenie trzech sfer życia. Rodzinnej – dbanie o relacje małżeńskie, wychowywanie trójki dzieci w wieku 10, 12 i 16 lat, spotkanie z Przyjaciółmi (a raczej ich brak), zawodowej – kierowania zespołem i odpowiedzialność za wyniki finansowe oraz praca na uczelni i trzecia sfera treningowa. Sześć dni w tygodniu i jeden dzień przerwy na relaks. Relaks? Śmiesznie to brzmi z perspektywy tych wszystkich dni. Raczej walka ze zmęczeniem, próba znalezienia chwili na jeszcze jedną chwilę snu. Tego chyba najbardziej brakuje. Ile to razy dzieciaki przychodziły do sypialni i nakrywały mnie i Aldonę, która także przygotowywała się do triathlonu, kocem byśmy mogli pospać.
Tak więc jak to nazwać? Triathlon do kwadratu?
Lipiec. Za chwilę mam nadzieję zadebiutować w triathlonie. Dziś czuję totalne zmęczenie. Walka z bólem. Po jednej z majowych zbyt długich wizyt w jeziorze mam problemy z błędnikiem. Zawroty głowy zdarzają się niemal codziennie. Kręgosłup boli po przepłynięciu już 500 metrów żabką. Ale to może dobrze, bo więcej pływał kraulem. Ale tylko w piance, bo bez niej mam problemy z nogami. Plecy, nogi, ręce też bolą. Łatwiej chyba byłoby powiedzieć co nie boli. Ale przecież to triathlon i musi boleć. Nie ma zmiłuj się. Trzeba przepłynąć 950 metrów, przejechać 45 kilometrów i przebiec 10,55 km. A jak zaczynałem to mówiłem sobie, że problemem jest tylko pływanie. Błąd. W połączeniu te trzy dyscypliny nawet tylko w wymiarze ¼ Ironman dają w kość.
Znużenie. Oj tak. Jak ja mam dosyć treningów. Na początku, szczególnie na basenie była wielka radocha. Pierwszy kilometr, dwa, trzy. Dziś jak boli już tak się nie chce trenować. Rower, szczególnie że się zakochałem w szosie daje radochę, ale jak do tego dołączę bieganie, to nogi bolą. I nieważne, czy trening jest mocny czy słaby, brakuje czasu na regenerację. Ale cóż… nie ma że boli.
Tęsknota. Za żoną, chwilą z Aldoną daleko od zgiełku dnia codziennego, od treningów. Tylko my. Brakuje tego jak cholera. Dzieci. Też mi brakuje czasu dla nich, choć w tym przypadku staram się robić wszystko, aby tak nie było. Ale nie da się wszystkiego zrobić. Przyjaciele. Dobrze, że miałem niedawno czterdziestkę to była okazja się spotkać i pobyć chwilę w dobrym towarzystwie. Inaczej byłaby pustynia.
Dieta. Przez 120 dni życie bez alkoholu. Jedzenie jak najbardziej zdrowe i odżywcze. Mięso ograniczone, słodycze i kawa w odstawce. Ostatnie dni jednak wszystkie złe nawyki wróciły. I co? Czuć od razu to podczas treningu. Koniec ze słodyczami i ograniczenie mięsa i kawy. Do 19 lipca 2014 roku. A co będzie dalej? Nie wiem. Aldona na mecie pierwszego triathlonu powiedziała, że to dopiero początek. Tak więc jeśli to się potwierdzi i w moim przypadku… No cóż.
Co jeszcze? Oj dużo by pisać. Ale nie o to chodzi. Nie chodziło także o narzekanie. Nie. Raczej, aby pokazać też tą drugą stronę medalu. Na pisanie więcej nie mam już sił. Padam ze zmęczenia na klawiaturę.
Triathlon. Czy warto? – pytacie. Jak cholera! Mam nadzieję, że 19 lipca 2014 roku z niektórymi z Was spotkam się na mecie, na molo w Brzeźnie. Aldona powiedziała po starcie, że za linią, po wszystkim człowiek czuję niesamowitą radość. Nie wiem. Wiem za to, że droga do celu już dała, mimo zmęczenia, dużo satysfakcji. Jestem innym gościem niż przed 20 lutym 2014 roku. Poznałem też fajnych ludzi. Co jeszcze? Długo by pisać, ale czas iść spać. W końcu sen to element treningu.
Marcin Dybuk