Maja wyróżniona w międzynarodowym konkursie literackim

Opowiadanie „Spacer po szynach” docenione przez jury na czele, którego stała Wanda Chotomska, ceniona pisarka. To już drugie z rzędu wyróżnienie Majki. Oczekiwaniu wyników towarzyszyły duże emocje.

 

Maja:
Jak zwykle wpisałam w wyszukiwarce ,,XXX Międzynarodowy Konkurs Twórczości Literackiej Dzieci i Młodzieży w Słupsku”. Robiłam to już od jakiegoś czasu, bo z doświadczenia wiedziałam, że wyniki mają być w kwietniu. Nagle patrzę, a tam lista laureatów i osób wyróżnionych! Nie posiadałam się z radości, ale byłam także niezwykle zdenerwowana. Co jeśli mi się nie udało? Oczekiwałam laureata, ale co z tego będzie? Sprawdzenie rezultatu pracy opóźniła jeszcze rozmowa, którą prowadziłam z koleżanką i przymus napisania odpowiedzi. W końcu naciskałam na rubrykę z wynikami z lekko spoconą ręką. Moje zdenerwowanie rosło… Najpierw byli laureaci poezji, klasy I-IV, V-VI i gimnazjum. Później jeszcze wyróżnienie poezji, gdzie znalazłam moją koleżankę ze szkoły Ulę. Następnie – wreszcie! – proza. Laureaci, wśród których dwie dziewczyny z szóstej klasy z naszej szkoły. Zaniepokojenie rosło… A co nie jeśli ja nie? Na początku natknęłam się na moją koleżankę z klasy Weronikę. Poświęciłam na nią tyle uwagi, że dopiero od taty dowiedziałam się, że jestem wyróżniona. Skakałam z radości. W dodatku czym prędzej zawiadomiłam o tym Ulę i Weronikę. Ula myślała, że to żart, a Weronika nie dowierzała, ale czułam w jej głosie radość. Mój też musiał tak brzmieć. Żal mi tylko moich koleżanek, którym się nie powiodło…

 

Tata:
Jak usłyszałem od Majki, że są wyniki XXX Konkursu Literackiej Twórczości Dzieci i Młodzieży Gimnazjalnej w Słupsku, chwyciłem za komputer. Gdzie te wyniki? – szukałem nerwowo. Jak już się udało znaleźć odpowiednią stronę, zaczęło się ich przeglądanie. W końcu doszedłem do prozy V i VI klas Szkół Podstawowych. I znalazłem nazwisko Dybuk. Uff. Jak fajnie. Super. Majka gratuluję. Przed rokiem córka także otrzymała wyróżnienie. W tym powtórzyła wynik. To cieszy, bo szczerze mówiąc to sam się zastanawiałem, czy uda jej się ponownie znaleźć wśród wyróżnionych. Udało się, a to potwierdza, że ma talent. Jestem dumny.

 

Na konkurs nadesłano 6547 zestawów wierszy i opowiadań z 453 szkół podstawowych i gimnazjów z całej Polski, Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Litwy i Turcji. Nagrodzone i wyróżnione utwory literackie zostały opublikowane w książce pokonkursowej „Piórem poznaję siebie”.

 

„Spacer po szynach” powstał po rodzinnym, grudniowym spacerze Bożonarodzeniowym. OPOWIADANIE ZNAJDZIECIE TUTAJ. Zapraszamy także do lektury „Dziwnego Przyjaciela”, pracy wyróżnionej przed rokiem.

Wodny demon kontratakuje. Wygrana bitwa to za mało

Przepłynąć kilometr. Bezcenne. Kiedy kończyłem 40 basen żabką czułem niesamowitą radość. Zajęło mi to 29 minut 31 sekund. Ten dzień i ten czas zapamiętam na długo. To była druga bitwa, którą wodny demon przegrał ze mną. Ale wojna ciągle trwa. Dał o sobie znać szybciej niż się spodziewałem.

 

33 dni po pierwszym treningu zdecydowałem, że sprawdzę, czy przepłynę tysiąc metrów i ile czasu mi to zajmie. Najmłodszego syna zawiozłem na urodziny koleżanki na ściankę wspinaczkową, a sam udałem się na pobliski basen. Cel był prosty. Sprawdzić, czy dam radę przepłynąć kilometr żabką. Ten styl najlepiej do tej pory opanowałem. Zresztą, z tego co zdążyłem się zorientować wielu początkujących triathlonistów po przepłynięciu iluś tam metrów kraulem zaczyna płynąć właśnie tak.

 

Do 600 metra płynęło mi się dobrze. Żadnych problemów. Nawrót za nawrotem. Żadnego odpoczywania. Pierwsze zmęczenie i co teraz? O rezygnacji nie było mowy. Cel musi być osiągnięty. Szybko przypomniałem sobie słowa Dawida, trenera. Wydłużyć ruch pod wodą. Odpoczywać. Przepłynięcie czterdziestu 25 metrowych basenów zajęło mi 29 minut 31 sekund. Nie mam pojęcia, czy to dużo, czy mało, ale biorąc pod uwagę, że ponad miesiąc wcześniej mogłem tylko pomarzyć o takim dystansie, czułem się świetnie. To był następny krok w drodze do celu. Radość trwała kilka dni i dodawała sił na następnych treningach. Wygrałem kolejną bitwę. Dwa zero dla mnie. Wodny demon jednak nie miał zamiaru dać łatwo za wygraną. Cios, i to bolesny zadał tydzień później. W sobotę 29 marca 2014 roku.

 

Tego dnia byliśmy z Aldoną na Kaszubach. Jadąc samochodem obok jeziora popatrzyłem na drugi brzeg. Jakieś 400 metrów – pomyślałem. Niby niedaleko. Tylko w głowie pojawiło się jedno, przygnębiające pytanie. Przepłynąć czterysta metrów żabką nie stanowi już problemu. Tylko jaka jest głębokość? To nie basen. Nie widać kafelków, obok nie ma trenera, nie ma ratownika. Chwilę później poczułem, jak ściska mnie w mostku. Trudne do opisania uczucie. Strach. Przypomniał się tego dnia jeszcze dwa razy. Raz, kiedy spacerowałem nad rzeką, a drugi kiedy wracaliśmy do domu i jechaliśmy obok tego samego jeziora. Głęboka woda. To z nią przyjdzie mi się zmierzyć i dopiero po tej bitwie będę mógł powiedzieć, że wygrałem wojnę. Ale póki co jeszcze dużo pracy. Co najważniejsze są chęci, determinacja i moc. Zdałem sobie też sprawę, że w całym tym zmaganiu potrzebna jest pokora. Wobec wysiłku, dystansu, głębokości, żywiołu.

 

Walka trwa.

 

Marcin Dybuk

 

Ps. TUTAJ możecie przeczytać pierwszy tekst o moich zmaganiach ze strachem przed głęboką wodą. „Pokonać demona, który prześladuje mnie ćwierć wieku. A co jeśli się nie uda?”

 

Moje przygotowania do triathlonu realizowane są w ramach akcji „Aktywuj się w TRIATHLONIE” 19 lipca 2014 Gdańsk. Partnerami projektu są: Mosir Gdańsk, Radio Gdańsk, powerOn3city, Calypso, Argonaut

Uczę się pływać, choć przez 25 lat bałem się wody

Kiedy miałem 15 lat topiłem się. Od tego czasu bałem się wody. Aż do dnia, kiedy powiedziałem dość i poszedłem na basen pokonać demona. Dziś lubię pływać, a zdjęcia obrazują ile czerpię z tego radości. I co z tego, że jeszcze  nie wszystko mi wychodzi jak należy…

 

TUTAJ znajdziesz tekst o tym dlaczego zdecydowałem się pokonać wodnego demona, który prześladował mnie od prawie ćwierć wieku.

Pokonać demona, który prześladuje mnie ćwierć wieku. A co jeśli się nie uda?

Niemal każdy z nas ma demona. Coś, co sprawia, że sztywnieją mu mięśnie, przestaje racjonalnie myśleć, wpada w panikę, a w ostateczności najchętniej by uciekł. Dla mnie to pływanie. Denerwuję się nawet jak dzieci i żona kąpią się w jeziorze. Okropne uczucie. Oni w wodzie, a ja na brzegu cały mokry z nerwów.

 

Stało się tak, gdyż dwa razy się topiłem. Pierwszy raz jak byłem małym chłopcem. Na wczasach zostałem wrzucony do jeziora i kazano mi pływać. Skończyło się na strachu i płaczu. Kilka lat później, około 15 roku życia podczas kąpieli w morzu prąd zniósł mnie w głąb. Zmęczony postanowiłem stanąć na dnie. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że dno jest dużo dalej niż powinno. Wpadłem w panikę. Nic nie pomagało. Po kilku, a może kilkunastu sekundach walki w głowie pojawiła się jedna myśl: To koniec. Spojrzałem do góry. Zobaczyłem błękitne niebo. To miał być ten ostatni raz. Pożegnanie. I nagle poczułem jak ktoś mnie chwyta, wypycha do góry, abym złapał oddech. I tak kilka, kilkanaście razy, aż znalazłem się na brzegu. Tam padłem na piasek i łapałem powietrze niczym ryba. Żyłem.

 

Od tamtego dnia, a to już prawie ćwierć wieku, nie lubię głębokiej wody. Boje się jej. Kiedy przed ponad rokiem rozmawiałem z Marcinem Wojciechowskim, zastępcą dyrektora gdańskiego MOSiR-u i triathlonistą właśnie o triathlonie, powiedziałem mu, że to nie dla mnie. Nie dam rady. Mój demon mi nie pozwoli. On stwierdził, że wszystko jest w głowie. Problem, że trzeba jeszcze chcieć się zmierzyć ze strachem. W tym roku jeszcze raz zaproponował przygotowanie do startu. Tym razem w ¼ Ironmana. Biegam od prawie dwóch lat. Mimo ponad półrocznej kontuzji dystans 10 km nie będzie dla mnie problemem. 45 km na rowerze także wyjeżdżę. Ale jak przepłynąć prawie kilometr na otwartym akwenie? Robi mi się gorąco na samą myśl. Ale postanowiłem na tym nie poprzestawać. Pod okiem fachowców spróbuję się przygotować do triathlonu, a w rzeczywistości do przepłynięcia kilometra na otwartym akwenie. Wiem, że najgorsze będzie przejście z basenu, gdzie nauczę się pływać, do morza. Nie mam nawet pewności, że dam radę.

 

Za mną miesiąc zajęć na basenie. Trzy razy w tygodniu. Poniedziałek godzina 5.40. Czwartek 22 i piątek 20.40. Polubiłem wodę. Nawet żona się ze mnie teraz śmieje. Jednak pierwsze treningi nic takiego nie zapowiadały. Byłem w totalnym dole. Praktycznie cała grupa wyłoniona w konkursie MOSiR-u i Radia Gdańsk, która w ramach „Aktywuj się w triathlonie 2014” przygotowuje się do Triathlon Gdańsk, wyprzedzała mnie o kilka długości basenów. „Co ja tutaj robię?” – pytałem wściekły sam na siebie. „Nie mam ciekawszych zajęć?”. Na pierwszych treningach padło pod nosem wiele niecenzurowanych słów. Dawid Dobroczek, trener Szkoły Pływania Nurkowania i Ratownictwa Argonaut 1988, który wspólnie z ojcem wzięli najsłabszych pod swoje skrzydła wykazywał się anielską cierpliwością. W wodzie ćwiczenia, a na brzegu rozmowy i tłumaczenia co i jak.

 

Pierwszym przełomowym momentem był siad na dnie basenu. Nie od razu pojąłem jak wypuścić nosem powietrze z płuc i usiąść na dnie, porozglądać się i poczuć, że woda nie jest taka zła. Nauka „chodzenia” w wodzie, poruszania się w niej trwa w najlepsze. Pływanie żabką, nauka kraula i grzbietu, poszczególnych ich elementów, nurkowanie, kładzenie się na wodzie, fikołki pod, to wszystko z każdym treningiem sprawia, że coraz bardziej lubię ten żywioł. Doszło do tego, że w niedzielę zabrałem rodzinę na basen do Alchemii i dobrze się bawiliśmy.

 

Na każdych zajęciach uczę się czegoś nowego. Robię drobne kroki do przodu. Przede mną dużo pracy, ale dziś wiem, że pływanie potrafi być fajne i chcę nauczyć się robić to dobrze. Nie wiem, czy zdążę przygotować się do gdańskiego triathlonu, 19 lipca 2014 roku. Ludzie z naszej grupy, która pod okiem powerOn3city i Argonautu przygotowuje się do zawodów, dodają sobie otuchy. Damy radę! – można usłyszeć niemal na każdym treningu i w rozmowach prywatnych. I dobrze! Wsparcie innych jest ważne, choć dla mnie ważniejsze jest, bym to co robię, robił w zgodzie z samym sobą.

 

Może się okazać, że będę potrzebował więcej czasu, aby zrobić następny, jakże ważny krok. Przełamać kolejny raz strach i zacząć pływać nie tylko w basenie, ale także w morzu, jeziorze, co jest niezbędnym elementem triathlonu. Wiem, że będzie to dla mnie bardzo trudne, choć nie ukrywam, że czasami leżąc w łóżku zmęczony po treningu projektuję sobie moment, kiedy najpierw wychodzę z wody po przepłynięciu 950 metrów, a następnie wbiegam na metę.

 

Podczas zajęć na basenie uczę się łagodności dla siebie, robienia kolejnych kroków w swoim tempie. Nie oglądam się na innych. Nie porównuję. Jestem ja i moje „strachy”, które krok po kroku rozbrajam. Uczę się siebie, analizować drobne sukcesy i porażki. Wyciągać wnioski. I kiedy tak się dzieje, to dziękuję Bogu, że trafiłem na tak fajnych ludzi, zarówno trenerów jaki i trenujących, z którymi pokonujemy kolejne granice. Każdy inne.

 

A co jeśli się nie uda i nie przepłynę 950 metrów w morzu lub innym otwartym akwenie? Skłamałbym gdybym powiedział, że nie zadaję sobie tego pytania. Czy będę przegrany? Pewnie dla wielu, w tym zwariowanym świecie, w którym tak często króluje kult jednostki, zwycięstwa, tak będzie. Jednak nie zawsze się wygrywa. Choć i to pojęcie jest względne. Bo ja wchodząc do basenu, przepływając kolejne metry czuje się dzisiaj cudownie!

 

Marcin Dybuk

 

BOSKA ODPOWIEDŹ MOJEJ ŻONY na mój tekst o walce z demonami. Powstał dwa dni po mojej publikacji. SUBIEKTYWNIE, GORĄCO POLECAM

 

TUTAJ znajdziesz galerię zdjęć, na której widać, że pływanie już nie tylko mnie nie stresuje, ale także sprawia dużo radości.

Maja tańczy, a rodzice szukają umiaru

Życie z pasją jest receptą na dobrą przyszłość. Zawsze powtarzam, że jeśli ktoś przekuje ją w pracę ma dużą szansę być szczęśliwym. Maja kocha taniec. Czy to jest jej droga? Tego z Aldoną nie wiemy, ale wiemy, że musimy jej stworzyć dobre warunki do rozwoju. Jednej recepty na to nie ma.

 

Dawid, Majka i Kajetan, a każde z nich inne. Żyją w czasach kiedy mogą przebierać w zajęciach pozalekcyjnych. Dawid jako sześciolatek zaczął grać w klubie piłkarskim. Tam spędził kolejne sześć lat. Dobrze sobie radził. Wszystko przebiegało zgodnie z planem, aż któregoś razu po obozie sportowym stwierdził, że to już koniec. Później była koszykówka i taniec nowoczesny. Jednak to nie trwało już tak długo. Po Dawidzie także Maja i Kajetan zaczęli chodzić na różne zajęcia pozalekcyjne. W którymś momencie staliśmy się taksówkarzami, którzy po pracy wozili dzieci z jednego na drugie spotkanie. Czyste szaleństwo. Dodatkowo dzieci szybko nudziły się zajęciami i próbowały innych. Uznaliśmy, że tak być nie może. Wprowadziliśmy prostą zasadę. We wrześniu dzieci wybierają zajęcia pozalekcyjne na które chcą chodzić. Podejmują decyzję, która obowiązuje minimum pół roku. Jeśli po dwóch miesiącach któreś z nich stwierdzało, że nie chce chodzić na przykład na kółko teatralne nic w zamian nie mogło nowego wybrać. Kolejna tura wyborów przypada po feriach. I tak już od kilku lat. Dzieci mają prawo poszukiwać tego, co im się podoba. Uczą się wytrwałości i podejmowania decyzji. My ustawiamy tak plan tygodnia, aby nie wcielać się w rolę taksówkarzy. Dziś Kajetan gra w piłkę nożną i chodzi na kółko sportowe w szkole. Dawid postawił na język angielski i przygotowania do egzaminów gimnazjalisty. Majka uczęszcza na kółko teatralne, wolontariat i malarstwo, a po ostatnich feriach zamieniła język francuski na taniec. Taniec, który pokochała już w łonie mamy… Ale co ja będę Wam o tym pisał.

 

Oddaje głos Mai:

Taniec zawsze gdzieś tam był. W zasadzie od samego początku, jeszcze w łonie mamy podrygiwałam, kiedy ona tańczyła. Pamiętam jak niezliczoną liczbę razy obiecywałam sobie, że nigdy już nie będę tańczyć, aby później zmienić zdanie. Taka już byłam. Taniec zawsze mnie pociągał. Najpierw rodzice zapisali mnie na zajęcia baletu w Operze Bałtyckiej. Byłam wtedy jeszcze szkrabem. Chodziłam do przedszkola. Tam spędziłam dwa lata. Później zaczęły się pierwsze kroki w szkole. Nadal uczęszczałam na taneczne zajęcia, tym razem jednak w szkole. W ten sposób balet tańczyłam pięć lat, a moje ciało było wyizolowane i rozciągnięte. Później „spotkałam się” z tańcem tylko dwa razy. Tańcząc przez rok break dance i przez jeden semestr ,,Dance Mix”. I nastąpiła przerwa. Tak bardzo mi go brakowało! Na szczęście mama kupiła bilety na pokaz Szkoły Tańca Dance Avenue, gdzie uczyli się z tatą tańczyć salsę. Poszliśmy z mamą, tatą i Kajetanem. Podobało się nam wszystkim. Wrażenie niesamowite! Z coraz większym utęsknieniem patrzyłam na tancerzy. I wreszcie nastąpił przełom. Po tak długich oczekiwaniach zaczęłam chodzić na zajęcia street dance właśnie do Dance Avenue. Na razie były trzy, ale mogąc na nie chodzić czuję się szczęśliwa. Bo taniec we mnie drzemie.

 

Szeroki uśmiech Majki

Już po pierwszych zajęciach tanecznych Majki zauważyłem, że na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. To był strzał w dziesiątkę. Aby tak zostało musimy jednak z Aldoną zachować umiar. Bo w życiu dziecka obok nauki i pasji potrzebny jest czas na nudę. Taką dobrą, zdrową nudę. Nie ma nic gorszego, kiedy dziecko biega z jednych zajęć na drugie, a że nasza córka jest typem działaczki i kocha jak wokół niej się dużo dzieje, to my musimy dbać o zachowanie umiaru. Bo lepszy jest niedosyt, niż przejedzenie. Niestety, w tych czasach często rodzice chcą dać dziecku dosłownie wszystko. Ono już nie musi się o nic starać i z czasem zaczyna się nudzić tym co ma…

 

Maja i Tata

Czy mężczyzna może się wzruszać?

Wzruszyłem się. Wpływ na to miało kilka wydarzeń, które skumulowały się niemal w jednej chwili. A wszystko zaczęło się od złotego medalu Polki na Halowych Mistrzostwach Świata w Sopocie.

 

Sobota. To był niesamowity i niepowtarzalny wieczór. Po raz pierwszy w życiu na żywo byłem świadkiem jak zawodnik/zawodniczka polska zdobywa mistrzostwo świata. I to w lekkiej atletyce. Królowej sportu. Sam od pewnego czasu biegam i bardziej niż kiedyś potrafię docenić wysiłek, który sportowcy wkładają w przygotowania. Wiem, ile trzeba czasu, bólu i poświęcenia, aby poprawić się choć o centymetr, sekundę.

 

Kiedy już było pewne, że Kamila Lićwinko zdobyła złoty medal uroniłem łzy. To było niesamowite widzieć najpierw piękną walkę Polki, a następnie jej wzruszenie, z tak bliska. Kiedy Kamila ze szczęścia płakała stojąca obok niej Hiszpanka, która zajęła trzecie miejsce, pokazywała jej, aby ta się uśmiechnęła. Później Polka z biało czerwoną flagą przebiegła przy aplauzie tysięcy rodaków, po bieżni, wokół areny. Cudowny widok, który na długo pozostanie w pamięci. Dodatkowo udało mi się zrobić zdjęcie złotego skoku. Jakość nie najwyższa, bo telefonem, ale czy to ważne, przecież nie żyję z robienia zdjęć.

 

 

Od zawsze, kiedy słyszałem hymn Polski, a na najwyższym podium stawał mój rodak/rodaczka lub rodacy jak jest w przypadku drużyn, po plecach przechodziły mi ciary. W niedzielę, słyszałem Mazurka Dąbrowskiego razem z tysiącami kibiców w Ergo Arenie na granicy Sopotu i Gdańska. Po wielokroć cudowne uczucie.

 

Ilu facetów, po przeczytaniu pierwszego zdania tego tekstu pomyślało, ale z tego Dybuka mięczak. Wzrusza się, bo Polka zdobyła medal, a przecież faceci nie płaczą. Czy na pewno? Poznałem wielu wspaniałych dojrzałych mężczyzn, którzy nie wstydzą się łez, bo trzeba mieć odwagę i niezwykłą wewnętrzną siłę i wrażliwość, aby się wzruszyć. I to był kolejny z powodów. Uświadomiłem sobie, jaką drogę przeszedłem w ostatnich latach. Ile pracy włożyłem i wkładam, aby stawać się coraz lepszym mężczyzną. Pełniejszym. Nie tylko takim, który biega, ćwiczy, dba o tężyznę czy kolejne zbite kilogramy. Ale także takim, który dba o rozwój wewnętrzny. Bo ważna jest równowaga. Stawać się mężczyzną, który jest na tyle wrażliwy, że na widok piękna, jego współudziału, zaczyna czuć to niepowtarzalne uczucie.

 

Kolejny powód, który przyczynił się do mojego stanu to świadomość, że żyję w pięknych czasach. Doczekałem chwili, kiedy w moim kraju, w Trójmieście odbywają się imprezy rangi mistrzowskiej. Najpierw w piłce nożnej, teraz w lekkoatletyce, a za chwilę w siatkówce. I co warte podkreślenia impreza była świetnie przygotowana. Ponadto kibice na trybunach dobrze się bawili, a sportowcy z całego świata dziękowali nam za świetny doping. To jest niesamowite. To ma moc i dla takich chwil warto żyć! Brawo dla wszystkich, którzy przyłożyli się do tego sukcesu!

 

Oczywiście, nie zapominam o tym, co dzieje się na Krymie, z jakimi problemami borykają się Polacy, ile trzeba naprawić. Ale i to jest dla mnie zwyczajnie niezwykłe, że można się cieszyć życiem, delektować nim, nie zapominając o tych, którzy potrzebują także naszego wsparcia. I wspierać…

 

Marcin Dybuk

Tata pyta Maję o kobiety

Maja nie przestaje mnie zaskakiwać. Na pytanie jaką chce być kobietą odpowieda, że chce mieć spojrzenie pełne miłości, a jej uroda nie ma tkwić w wyglądzie zewnętrznym, ale ma się odbijać w jej duszy. Po takich słowach człowiekowi robi się weselej na sercu.

 

Trzy pytania Taty do Majki na Dzień Kobiet.

 

Lubisz Dzień Kobiet?

Nie powiem, żeby Dzień Kobiet był dla mnie jakimś specjalnym dniem. Po prostu. Taki sam jak każdy inny. Nie przeżywam go. Jednak według mnie dobrze się stało, że kobiety mają dzień tylko dla siebie. Wtedy one są najważniejsze, a tego czasami potrzeba.

 

Czy masz jakieś szczególne kobiety, które są dla Ciebie autorytetem, wzorem?

Nigdy nie zastanawiałam się jaką kobietę cenię. Jednak pierwszą osobą, która przychodzi mi do głowy jest mama. Nie mam ani starszej, ani młodszej siostry. Jesteśmy same wśród chłopaków. Tylko do mamy mogę się zwrócić w sprawach dziewczęcych, że tak powiem. To bardzo ważne, by mieć kogoś komu można powiedzieć o rzeczach, o których nie powiedziałoby się np. tacie. Poza tym mama pomaga mi, kiedy nie mam się w co ubrać i w jeszcze wielu ,,babskich” sprawach .

 

Drugą osobą, która przychodzi mi do głowy to jest pani Iwona Guzowska. Szanuję ją, bo marzy i walczy, by te marzenia się spełniły. ,,Nie jest klęską umrzeć nie spełniwszy swoich marzeń, ale klęską jest nie marzyć”. Pani Iwona nie poddaje się i mimo tych wszystkich trudności, które napotkała na swojej drodze, potrafi się uśmiechać i cieszyć z życia. Jest niezwykle energiczna. To nie są częste cechy, jeśli można tak to nazwać.

 

Trzecią osobę lubię. Grono osób, za którymi przepadam nie zawęża się oczywiście do jednej. Jednak to jest co innego. Pewnie, dlatego że tą dziewczyną jest sympatia mojego starszego brata, Dawida, Julia. Sama nie wiem, dlaczego ona.

 

A jaką kobietą Ty chcesz być?

Odpowiem cytatem, który kiedyś zapisałam sobie w zeszycie. Niestety, nie pamiętam autorki. Ale przechodząc do sedna: ,,By mieć ponętne usta, zwracaj się do innych życzliwie. By mieć spojrzenie pełne miłości, szukaj w ludziach ich dobrej strony. By być szczupłą, dziel się swoim posiłkiem z cierpiącymi głód. By mieć piękne włosy, pozwól, by dziecko choć raz w ciągu dnia pogładziło cię po głowie. Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebować pomocnej dłoni, pamiętaj, że masz ją zasięgu swoich własnych rąk. Kiedy osiągniesz sędziwy wiek, odkryjesz, że masz dwie ręce: jedną, by pomóc samej sobie, i drugą, by pomóc innym. Z upływem lat kobieta staje się coraz piękniejsza. Jej prawdziwa uroda nie tkwi w wyglądzie zewnętrznym, ale odbija się w jej duszy…”

Mam 40 dni, aby się zatrzymać

Muszę się zatrzymać, bo inaczej rozpadnę się na drobne kawałki. Tysiące. Próbując poskładać to w całość zabraknie mi sił, aby być dobrym mężem, ojcem, synem, bratem, przyjacielem…

 

Był taki moment w życiu, że nic nie układało się tak jak powinno. Pozornie było świetnie. Puściłem się w wir pracy. Godzina za godziną. Dzień za dniem. Tydzień za tygodniem. Bez przerwy. Wspinałem się na szczyt. Niespełna 30-letni menedżer, który ma do udowodnienia starszym kolegom, że zasłużył na stanowisko. Szefowi, że dobrze zrobił stawiając na niego. Czytelnikom, że potrafi dobrze zredagować gazetę. Wymyślić dobry tytuł. Przyczynić się do zahamowania spadku sprzedaży gazet. Zaplanować i koordynować jeszcze jedną i jedną akcję społeczną.

 

Byłem młody i pewny siebie. Szybki i wściekły. Tak szybki, że nie zauważyłem, jak to co najważniejsze zostaje daleko w tyle. Życie ustawiło na drodze znaki ostrzegawcze. Nie zwracałem na nie uwagi. Mnie się nic nie może zdarzyć. To mój czas. Teraz, albo nigdy. Przyspieszam.

 

Kiedy dziś, ponad dziesięć lat później wspominam tamten czas, to ciesze się, że na zakręcie była barierka. Taka solidna, która wyhamowała zawrotną prędkość. Nie zatrzymała. Pozwoliła jednak nie wypaść z drogi. Kiedy rysując do bólu lakier swojego życia, kątem oka zauważyłem najbliższych, przeraziłem się.

 

Zaraz się rozbiję. W imię czego? Ulotnej chwały. Kilku błysków fleszy. Fałszywego uznania. Jeszcze jednego szczebelka na drabinie ludzkiej próżności. Dość. Spakowałem plecak, wsiadłem w pociąg i pojechałem do Krakowa. Tam spędziłem siedem dni w ciszy. Hamowanie bolało. Układanie poszczególnych spraw nie było łatwe. Naprawianie trwało.

 

40 dni. To dobry czas, aby zwolnić, a może nawet zatrzymać się i spojrzeć na życie. Sprawdzić, czy wszystko jest na miejscu. Aby nie stracić tego co najcenniejsze. Życia w zgodzie z sobą. W wolności z miłością.

Pozytywna motywacja i kanapa ignorantów

W ostatnim dniu karnawału nie opuszczał nas dobry humor. Można powiedzieć, że opanowała nas swoista głupawka podczas, której rodziły się dziwne rodzinne dialogi. Kosmiczne dialogi.

 

Pozytywna motywacja?

 

Taki dialog rodzinny przy obiedzie

Dawid: Dostałem pięć minus z Niemca

Mama: A za co ten minus?

Dawid: Za to, że jestem chłopakiem. Dziewczyny mają lepiej.

Mama: To prawda, ale później Ty będziesz miał lepiej…

Maja: ?

Mama: Bo mężczyźni za tą samą pracę lepiej zarabiają. Są firmy, gdzie kobiety są gorzej traktowane.

Maja: ?

 

Kanapa ignorantów

 

Taka scena. Na kanapie siedzi tata, mama i Dawid. Każdy zajęty czymś innym.

Mama do taty: Ty mnie lekceważysz. W ogóle nie słuchasz moich komentarzy.

Tata: Jakich komentarzy?

Mama: Wrrr

Dawid: Mamo, mamo…

Mama nie słyszy…

Dawid: Ty mnie nie słuchasz. Masz mnie gdzieś…

Wchodzi Maja.

Maja: Dawid spływaj, ja chcę coś od mamy. Muszę usiąść obok.

Maja: Mamo…

Mama: Maja posłuchaj piosenki…

Maja: Aha, co ja chciałam od Ciebie?

Mama: Tak, A-ha, to był kiedyś mój ulubiony teledysk

Maja: Aha

 

aha

W świetle wojny codzienność zmienia oblicze

Niedziela. Ledwo zdołaliśmy z Aldonką otworzyć oczy, a do sypialni wszedł wyraźnie podekscytowany najstarszy syn. Tak, jakby czekał pod drzwiami. – Rosja wysłała na Krym sześć tysięcy żołnierzy – powiedział.

 

Po tych słowach czekałem na pytanie, które dzień wcześniej z jego ust padło kilka jeśli nie kilkanaście razy: Będzie wojna? Tym razem nie zapytał. Leżąc w łóżku rozmawialiśmy o sytuacji na Wschodzie. Trudno było wytłumaczyć dzieciom jednoznacznie, co się dzieje, bo człowiek sam nie potrafi tego pojąć. Oczywiście łączy fakty, patrzy na świat przez pryzmat historii tej starszej i tej z ostatni tygodni i próbuje poukładać to wszystko w głowie. Jednak jednego obrazka z tych puzzli nie da się ułożyć. Mało tego, po kilku godzinach wszystko się rozsypuje w drobny mak. Trudno pojąć, że o wojnie Rosji z Ukrainą może zdecydować jeden człowiek – Władimir Putin.

 

Po śniadaniu Dawid poprosił mnie, abym go zawiózł do szkoły na kiermasz. Do samochodu wsiedliśmy kilka minut przed godziną 10. Odszukaliśmy w radioodbiorniku informacji. Nic nowego. Ciągle te same, złe wiadomości. Sytuacja na oddalonym od Gdańska o 1950 kilometrów Krymie jest napięta. Padają strzały. Wojska rosyjskie próbują rozbroić ukraińskie. Żądają podporządkowania władzom na Krymie, które są poddane Putinowi. Jedziemy skupieni przez senne miasto. Po kilku minutach dojeżdżamy na miejsce. Dawid idzie na kiermasz. Wracam do domu. Rozglądam się po mieście. Cisza, spokój. Wjeżdżam na ulicę Słowackiego. Jadę nowym wiaduktem przy Galerii Bałtyckiej we Wrzeszczu. Kilkaset metrów dalej przejeżdżam pod jednym, a za chwilę pod drugim, budowanym wiaduktem kolei metropolitalnej. Na Morenie kolejny plac budowy. Już niebawem będzie jeździł do jednej z największych dzielnic Gdańska tramwaj. Pięknie wszystko się rozwija. Wracam do domu. Maja i Kajetan na podwórku wyczesują Ozziego. Niesamowity widok. Z kolumn słychać łagodne dźwięki jazzu. Robię herbatę dla Aldony i siebie. Smakuje jak nigdy. Siadam do komputera i zaczynam pisać…

 

2 marca 2014 roku. Dziś kiedy czytam kolejnej niepokojące informacje z Ukrainy, wszystko nabiera innego wymiaru. Kolejny raz świat przekonuje się, jak kruchy jest pokój. Ile mamy szczęścia, że żyjemy, a może żyliśmy w spokojnych czasach. Nie chcę demonizować tego, co się dzieje, ale jak inaczej spojrzeć na wydarzenia u naszych wschodnich sąsiadów. Jadąc samochodem przez miasto jeszcze bardziej cieszyło mnie, że miejsce w którym żyję pięknieje. Na chodnikach co kilkanaście metrów mijałem biegaczy. Uśmiechnięci ludzie aktywnie odpoczywają. Liczni idą do kościołów. Życie toczyło się tak leniwie. Spokojnie.

 

Inaczej niż u sąsiadów… Tam w jednym momencie huk strzałów zmienia wszystko. W ułamku sekundy kobieta zostaje wdową, a dzieci sierotami. W świetle tych wydarzeń rzeczy zwykłe, codzienne nabierają innego wymiaru. Cudownego… Tylko czy potrafimy to docenić?

 

Marcin Dybuk