Aktywuj się w maratonie. Pierwszy etap

Pierwszy miesiąc przygotowań do maratońskiego debiutu za mną. Duże straty. Ale jeśli idzie się na wojnę, trzeba się z nimi liczyć. Póki co czasami boli jak cholera, a ma być jeszcze gorzej. Ale ktoś już przede mną powiedział, że ciężko jest lekko żyć… Walczymy.

 

Pod koniec stycznia wystartował projekt „Aktywuj się w maratonie” gdańskiego MOSiR-u. Nie mogło być lepszej okazji, aby pod okiem doświadczonego trenera, Radka Dudycza, przygotować się do maratońskiego debiutu, który po korektach, planowałem w 2016 roku.
Dlaczego po korektach? Kiedy przed cztery laty zacząłem biegać, pochłonęło mnie to doszczętnie. Pierwsze biegi na 10 kilometrów z dużą nadwagą, a jednak z sukcesami. Osobistymi. Masa też zaczęła spadać. „To dlaczego za rok nie wystartować w maratonie” – pojawiła się myśl. I tak jak szybko się pojawiła, tak zgasła. Na szczęście. Dokładnie zgasiła ją kontuzja. A dlaczego na szczęście? Bo, dziś po trzech latach pracy m.in. z fizjoterapeutami, trenerami i samym sobą biegam bezpieczniej dla siebie. No, i już nie wariuję, co jest lepsze dla rodziny.

 


Rafał i ja od prawie samego początku biegania zawsze się o coś zakładamy. Tym razem tego nie zrobiliśmy,

 

ale jak widać, kolega prowokuje cały czas…

 

Tak, więc w 2016 roku planowałem debiut w maratonie. Pierwszy sprawdzian zaplanowałem w październiku 2015 roku podczas półmaratonu. Pod okiem Patryka Sawickiego, po solidnym – pięć startów – sezonie triathlonowym, przygotowałem się do debiutu na 21 km. 1:40:02 to lepiej niż planowałem. Ok, udało się. A teraz czas na loterię. Jak mnie wylosują w Berlinie, to znaczy, że mam wystartować na królewskim dystansie. Aldona zapisała mnie do loterii, w której startuje ponad 100 tysięcy ludzi, a miejsc jest „zaledwie” 40 tysięcy. 1 grudnia losowanie. Jestem wśród szczęśliwców. A wśród nich także Rafał Obłuski, który o rok przez triathlon, przesunął debiut maratoński. Czyli jedziemy razem. Kolega pierwszy start zaplanował jednak w maju w Gdańsku. Ja miałem to zrobić we wrześniu. Jednak w między czasie pojawił się pomysł, aby wystartować w Gdańsku z Dawidem. 19 maja najstarszy syn kończy 18 lat. Wspólnym biegiem mieliśmy uczcić jego 18, moje 42 urodziny w czerwcu i 70-te urodziny, które kończy moja mama dokładnie w dniu 2 PZU Gdańsk Maraton. Mało liczb? To jeszcze jedna. Dawid wyliczył, że w maju suma lat trójki moich dzieci to będzie… 42. Będąc pod urokiem cyferek rozpoczęliśmy 24 stycznia 2016 roku – 24, po odwróceniu daje nam 42 ha ha ha – przygotowania do debiutu.

 

Niestety, pierwsze treningi pokazały,

 

że lekko nie będzie.

 

O zgrozo, jaki człowiek jest naiwny. Wydawało mi się, że jak przebiegłem 21 km to z 42 nie powinno być problemów. To „tylko” dwa razy więcej. Ale jakie. Oczywiście wiem, że w innym tempie, po solidnych 16 tygodniach przygotowań pod okiem Dudycza i jego ekipy, ale jednak to jest zmiana ligi. Przynajmniej dla mnie. To jak w boskie zmiana wagi. Niby potrafi się boksować, a coś podczas walki nie gra. Po kilku treningach szczególnie niedzielnych i środowych nogi potrafią boleć. A bieganie 24 km w lesie, góra dół, dają w kość porządnie. I dobrze. W końcu 4 godziny w debiucie trzeba jakoś złamać.

 

Drugie niestety, to nici z planu biegu z Dawidem. Okazało się, że jego problemy z piszczelami i długie, mocne treningi mogą się dla niego źle skończyć. Nie ryzykujemy.

 

Dawid przygotowuje się solidnie do sezonu triathlonowego,

 

ja stawiam na dwa maratonu.

 

Trzecie, niestety to dziesięć dni, z ponad 30 dni, chorobowego. Przerwa w treningach nie jest dobra. Ale kolejny raz postanowiłem nie ryzykować. Lepiej nie przeginać, kiedy organizm mówi, że jest przemęczony czy przeziębiony. Pierwsze treningi po 10 dniowej przerwie to była masakra. Przejdzie, w końcu do czego jest roller. Potrafi boleć. Ale z drugiej strony ratuje nogi i wspomaga walkę z ewentualną kontuzją.

 

Warto podkreślić, że

 

każde to niestety, niesie za sobą także coś dobrego.

 

Czas pokaże lub potwierdzi jakie.

 

Najbardziej mi żal, że nie pobiegniemy tym razem z Dawidem. To jeszcze nie jego dystans. Chyba tylko raz w życiu pobiegnę maraton – mówił. – No chyba, że podczas Iron Mana. Ale to co innego. Najpierw będzie pływanie, później rower i dopiero bieg – dodawał. Za kilka lat pewnie tak.

 

I jeszcze jeden element przygotowań do maratonu, który mnie zaskoczył. 13 lutego pobiegłem w Biegu Urodzinowym w Gdyni. 10 kilometrów z okazji 90 urodzin jednego z moich ulubionych miast. Plan był prosty. Sprawdzić na co mnie stać na tym etapie. Niestety, piątek przed startem spędziłem w łóżku. W sobotę czułem się już przyzwoicie. Do Gdyni pojechaliśmy z Aldoną. Ona chciałem po dwóch miesiącach przerwy przebiec 10 kilometrów. Treningowo. Patrząc z perspektywy czasu

 

niezbyt to rozsądnie wyglądało.

 

Ona bez treningów, ja przeziębiony. Ale zrobiliśmy to. Aldona na mecie zameldowała się po niespełna godzinie. Super. Jej życiówka to 56 minut.

 

Ja ustawiłem się w strefie poniżej 45 minut. To był plan. Od początku szukałem zająca. Biegłem za dwoma dziewczynami, które przy tempie 4:30 na kilometr miały siły rozmawiać. Silne są – pomyślałem. Około 6 kilometra trochę zacząłem do nich tracić. O, czyżbym słabł? – pytałem siebie. Ale z pomocą przyszła ulubiona ulica Świętojańska i 800 metrowy podbieg. Niby nieznacznie, ale potrafi dać w kość. Mnie mobilizuje. Wyprzedziłem dziewczyny i biegłem w tempie 4:21. Na ostatnich kilometrach jeszcze przyspieszyłem, a końcowe 1000 metrów przebiegłem w 3:56. Pierwszy raz przed metą już nie miałem siły szaleć. Ale to oznaczało, że dobrze rozłożyłem siły. Zapis z gps pokazał, że każdy kilometr biegłem szybciej. Na mecie byłem usatysfakcjonowany. 43:30 to moja nowa życiówka. Jest dobrze. Trenuję dalej.

 

Marcin Dybuk

Jak zaplanować „bezplan” i co z tego wynika

Wspólne oglądanie telewizji, gra w planszówki, karty, czy chwila rozmowy potrafią dać dużo radości. Pod jednym warunkiem! Że znajdziemy na to czas. Zatrzymamy się. Doświadczyłem tego w ciągu ostatnich kilku dni.

 

Prawie do ostatniego momentu nie mieliśmy planu na ferie z dziećmi. Tymi młodszymi, bo najstarszy 18-letni powiedział, że jedzie z przyjaciółmi do Zakopanego. Tak więc my wynajęliśmy w Karkonoszach domek i wyjechaliśmy.

 

 

Oprócz tradycyjnych bagaży zabraliśmy gry planszowe, karty, stroje na basen i pojechaliśmy. Domek okazał się super. Mały, zadbany i z kozą. Codziennie z przyjemnością rozpalałem rano ogień, parzyłem kawę i z Aldoną wpatrywaliśmy się w tańczące płomienie. Piękny widok.

 

 

Spaliśmy długo, tyle ile nam się chciało. Taki był nasz „bezplan”. Umówiliśmy się, że nie planujemy niczego za bardzo. To się z jednej strony okazało bardzo dobre, z drugiej czegoś zabrakło. A może bardziej obnażyło, że jesteśmy rodziną, która musi mieć wszystko zaplanowane. Działa na pełnych obrotach. Teraz kiedy minęło kilka dni od powrotu do domu dostrzegam wyraźniej sens planu na „bezplan”. Dlaczego?

 

Uświadamiam sobie jak dużo może być radości w zwykłych rzeczach i jak bardzo człowiek już o nich zapomniał. Jak bardzo poszukuje kolejnych atrakcji, aby czuć się szczęśliwszym. Na przykład trening, kurs, spotkanie za spotkaniem. Każdy może coś tutaj wpisać co będzie mu pasowało. Szukamy czegoś, czego nie potrafimy dopowiedzieć.

 

I tak zapominamy, że oglądanie filmu w telewizji potrafi dać dużo radości. U nas od kilku lat nie oglądamy telewizji. Nie mamy jej w domu. Kiedy podczas pobytu w Karkonoszach drugiego dnia włączyliśmy tv, aby obejrzeć jakiś film ułożyliśmy się na łóżku, poprzytulani do siebie. Jeden dla drugiego służył za poduszkę. I tak oglądaliśmy razem film, którego tytułu dziś nie pamiętam. Bo nie to co oglądaliśmy, ale jak, było najważniejsze. Wspólnie, nigdzie się nie spiesząc, blisko siebie, jeden obok drugiego. W życiu codziennym brakuje takich momentów. Każdy gdzieś biegnie, coś ważnego robi. Trudno znaleźć w tej gonitwie chwilę na przytulenie. A często nastoletnie dzieci, już nie chcą tego robić. – Przestań mamo, tato! Ja nie mam już kilku lat – potrafią odburknąć. A tutaj, przy sprzyjających warunkach wpatrzeni w ekran, leżąc na piersi mamy lub taty potrafią tak spędzić nawet kilkadziesiąt minut. Powiem szczerze, cudowne uczucie.

 

Inną sprawą były gry w planszówki czy karty. W pociągi, w makao, tysiąca. Bez kłótni, przepychanek nigdzie się nie spiesząc. Kolejne piękne chwile to wspólne posiłki. Zarówno „poranne”, a raczej południowe śniadania przygotowane wspólnie czy wieczorne obiadokolacje w smażalni ryb. Bez pośpiechu, rozmawiając. Inna sprawa, że my w rodzinie już od dawna dbamy o to, aby przynajmniej jednej posiłek dziennie zjeść wspólnie, a w weekend niekiedy udaje się nawet wszystkie. To taki nasz święty czas.

 

Oczywiście nie zabrakło wspólnego wyjścia na basen, w góry czy wyjazd do Przyjaciółki w Pradze. A tam oczywiście nie mogło zabraknąć obiadu z knedlikami i piwem (dzieci piły kofolę) oraz wizyty na Moście Karola.

 

 

Jednak tego czego podczas tego krótkiego urlopu było najwięcej to „bezplanu”.

 

Kiedy wróciliśmy do domu stwierdziłem, że czegoś mi zabrakło. Czy faktycznie? Tekst „Zatracenie się” Marcina Koniecznego otworzył mi szeroko oczy, na to co przeczuwałem, czułem podskórnie. Zabrakło treningów. Tylko raz pobiegałem i raz trochę popływałem. W planach było więcej, ale organizm się zbuntował. Rozchorowałem się. Żałowałem zmarnowanych godzin, tym bardziej, że przygotowuje się do debiutu w maratonie.

 

Tekst ten piszę będąc na zwolnieniu lekarskim i jeszcze bardziej doceniam cudowność „bezplanu”. Jak niesamowite potrafi być granie z 13-letnią córką w tysiąca, czy wygłupianie się przed snem z 11-letnim synem. Szturchanie, kuksańce, czasami nawet bolesne.

 

Jednak, aby to dostrzec, trzeba mieć czas. Zatrzymać się. Zrobić stop klatkę, tak jak czasami jest na filmach. Wszystko wokół bohatera się zatrzymuje i ma on okazję zmienić bieg wydarzeń. Czy potrafimy to zrobić? Wsłuchać się w głos serca. Nie zagłuszyć go. Niekiedy, życie przynosi nam takie momenty. Choroba, kontuzja i inne takie. Warto wtedy przejść na drugą stronę ulicy, naszego życia i przyjrzeć się mu uważnie, aby nie przegapić tego co najważniejsze…

 

Marcin Dybuk

 

Ps. Miejsce w którym byliśmy to Bukolik, gdyby ktoś szukał ciszy i miejsca na dobry bezplan. Właściciele cudowni. Ona Polka, On Katalończyk – cudownie się rozmawiało. Kiedy poszliśmy zapłacić i zdać klucze trwało to 90 minut. Jeszcze tam wrócimy 🙂

18 + 42 = podwójny debiut maratoński

Każdy ma swój Mount Everest. Ja chciałem w roku 42 urodzin pobiec maraton. Los oddałem w ręce Niebios, a może dokładniej byłoby powiedzieć w ręce Aldony. I zamiast jednego morderczego biegu przygotowuje się do dwóch. Jednak to co najważniejsze, to towarzystwo w którym przyjdzie mi przebiec debiut. A i dzień niezwykły. Oby tylko zdrowie dopisało.

 

Wiem, że początek tego tekstu brzmi trochę tajemniczo. Tak więc spieszę wyjaśnić co i jak. W 2016 roku skończę 42 lata. I tak już przed dwoma laty zaplanowałem, że w czerwcu przebiegnę 42 kilometry na 42 urodziny. W międzyczasie okazało się, że w tym miesiącu nie ma fajnego biegu. Dodatkowo nie do końca czułem, że jestem gotowy. Postanowiłem zapytać Niebiosa co zrobić. Aldona zapisała mnie do Berlina. Losowanie 1 grudnia 2015 roku i masz… wygrałem. Choć to wygrałem w tym przypadku brzmi przewrotnie. Kilka miesięcy przygotowań do biegu. W tym samym dniu zapisy do Ironman 70.3 Gdynia. I tutaj się udało. Czyli w sierpniu triathlonowa „połówka”, a pod koniec września wyjazd do stolicy Niemiec. To wszystko byłoby możliwe. Dobrze ułożony trening i się da. Jednak jeszcze, chyba także w grudniu, wydarzyło się coś co zmieniło moje spojrzenie na oba starty.

 

Magia liczb

Dawid w maju 2016 roku kończy 18 lat. Zapytałem, czy nie chciałby ze mną 15 maja pobiec maraton w Gdańsku. Debiut w moim ukochanym mieście razem z synem z okazji jego 18-tki – bajka pomyślałem, choć nie sądziłem, że On to podchwyci. No, cóż ale zapytać nie zaszkodzi. Nie ukrywam, jego odpowiedź zaskoczyła mnie. Nie tylko powiedział tak, ale także do tego pomysłu się zapalił. Do tego wszystkiego doszły jeszcze dwie liczby, które dodają naszemu wspólnemu, maratońskiemu debiutowi magii. Maraton w Gdańsku odbywa się 15 maja 2016 roku. W dniu 70 urodzin mojej mamy i babci Dawida. Śmiejemy się, że po biegu pójdziemy do Jolki na uroczysty obiad. Mamy nadzieję, że dojdziemy. Druga liczba jest taka, że suma lat moich dzieci w maju będzie wynosić 42.

 

Pod okiem mistrza

I tak 22 stycznia 2016 roku wystartowała druga edycja „Aktywuj się w maratonie”, którą prowadzi sam mistrz Radek Dudycz. To dla nas świetna okazja, aby dobrze się przygotować do debiutu w maju. Wiele wskazuje na to, że rok 2016 będzie dla mnie rokiem biegania, a nie triathlonu. Bo jeśli okaże się, że brakuje czasu na coś w życiu, to będzie trzeba zrezygnować z przygotowań pod kątem triathlonu. W pierwszej kolejności padnie na rower, bo pływać nie mam zamiaru przestawać. Kraula trzeba szlifować. Jest dużo do zrobienia. A jak wystartować w „połówce” gdzie trzeba przejechać 90 kilometrów. Przynajmniej mało to rozsądne.

 

Czas do roboty

Ale dziś to nie czas na marudzenie. Już w niedzielę pierwszy trening z Dudyczem i jego ekipą. Do startu zostało tylko 16 tygodni. To będą bardzo intensywne tygodnie w drodze do spełnienia marzenia. Dla mnie niesamowitego, bo jeśli się uda to zarówno ja, jak i Dawid pewnie do końca życia zapamiętamy ten nasz wspólny, maratoński debiut ojca i syna. Dawid po wykładzie inauguracyjnym nawet stwierdził, że to będzie jego jedyny maraton jako przebiegnie w życiu. Owszem startując w przyszłości w Ironmanie pobiegnie 42 kilometry, ale nigdy więcej tylko same. Zobaczymy, a póki co trzymajcie kciuki, westchnijcie do Niebios, aby zdrowia i sił nie zabrakło.

 

Marcin Dybuk

Najpiękniejszy prezent mamy przy sobie

Po co przygotowujemy dla najbliższych drogie, piękne prezenty, kiedy często nie potrafimy im dać tego co oni potrzebują od nas najbardziej? Święta Bożego Narodzenia są okazją, aby obdarować ludzi dla nas ważnych naprawdę niesamowitym darem.

 

Święta tuż, tuż. Wyścig z czasem trwa. Wielu z nas do ostatniego momentu poszukuje prezentów. Zastanawia się co będzie najbardziej odpowiednie dla najbliższych. To zawsze jest trudny wybór. Jak trafić z prezentem, aby obdarowany był zadowolony. I dobrze, że staramy się, aby tak było.

 

Jednak ja w tym roku jestem w innym nastroju. To czego mi najbardziej brakuje i czym chciałbym być obdarowany przez żonę i dzieci, a także sam bym im chciał to dać, to CZAS. Wspólnie spędzony na grach w planszówki, spacerach, rozmowach, a może nawet oglądaniu filmów. W domu gdzie wszystkie dzieci są już nastolatkami i żyją swoim rytmem to bardzo cenne. Każda minuta jest na wagę złota.

 

Wspólnie spędzony czas jest najcenniejszy

 

i nic nie jest w stanie go zastąpić. Ani pieniądze, ani tym bardziej piękne i drogie prezenty. Czas trwa tą jedyną chwilę i przemija. Już nigdy nie będziemy w stanie go odzyskać. Nie wiemy ile go mamy, tym bardziej powinniśmy go szanować.

 

W weekend przed świętami Bożego Narodzenia postanowiłem z najmłodszym synem, 11-letnim zrobić szopkę. Przygotowałem się do tego wcześniej. Najpierw, będąc z Aldoną na rocznicowym pobycie na Malcie, kupiliśmy figurki świętej rodziny z obstawą. Później podczas wypadu w jedną z adwentowych niedziel do Sobieszewa, gdzie wspólnie całą rodziną i z psem biegaliśmy, pozbieraliśmy kije do budowy szopki. I w końcu ją zbudowaliśmy. Zajęło nam to około trzech godzin. To był czas, kiedy mogłem pokazać Kajetanowi jak się używa piły do drewna. Kiedy trzeba przycisnąć, a kiedy mocniej pociągnąć. To był czas wzajemnej pomocy i oczywiście rozmowy. Takiej o niczym i wszystkim. Żadnych pytań o szkołę, czy nie daj Boże inne poważne tematy. Nic z tych rzeczy. Po prostu razem byliśmy. Na koniec zadowoleni ze wspólnej pracy z satysfakcją spojrzeliśmy na nasze dzieło i podziękowaliśmy sobie.

 

Piszę o tym, bo mam takie przekonanie, że jest to temat znany wielu osobom, ale także

 

często zapomniany

 

Wspólny czas. Łatwo wpadamy w wir obowiązków, czy przyjemności, jak na przykład trening, który musimy wykonać. Łatwo także usprawiedliwiamy każdą rzecz, którą musimy zrobić, zamiast pobyć, porozmawiać z najbliższymi. I nie ma czemu się dziwić, bo niekiedy te rozmowy potrafią być trudne. Ale są konieczne, bo inaczej, to co w rodzinie najważniejsze – więź, zaczyna słabnąć. A później potrafi być już za późno…

 

Dzieci, nastolatkowie mają niesamowitą zdolność. Kiedy czegoś im brakuje zaczynają robić dziwne rzeczy. A to przyjdą do domu pod wpływem, a to się regularnie spóźniają, nie dzwonią, choć tak się umówiliśmy. Potrafią także zrobić coś, czego byśmy się po nich nie spodziewali, a kiedy to się stanie jesteśmy w szoku. Niestety, często wtedy sobie tłumaczymy to wiekiem. Niekiedy ukarzemy, pokrzyczymy i wracamy do naszej gonitwy. A to chyba nie jest takie proste. Owszem wiek nastoletni rządzi się swoimi prawami. Jednak doświadczenie mówi jeszcze coś ważnego. Kiedy nasze dzieci robią coś bardzo dziwnego, nieodpowiedzialnego, coś co wiedzą, że nas zdenerwuje, może to oznaczać jedno. Chcą zwrócić na siebie naszą uwagę. Chcą z nami porozmawiać, choć często nie wiedzą, jak to zrobić. Czegoś im brakuje.

 

Jednak, aby dowiedzieć się, co to jest

 

trzeba się zatrzymać, znaleźć czas na rozmowę.

 

Szczerą. Jednak często, aby ona taka była, a nie zdawkowa potrzeba czasu. Na nowo, kolejny raz, (który to już?), trzeba wydeptać ścieżkę do serca naszych najbliższych.

 

I właśnie tego pragniemy Wam życzyć na Święta Bożego Narodzenia i Nowy 2016 Rok. Dużo czasu i wielu pięknych rozmów z najbliższymi, a także z tymi dalszymi… Po prostu spotkania z drugim człowiekiem. Bycia razem.

 

Dybuki, Magiel Rodzinny.pl

Uśmiechem w zmęczenie

Podczas Herbalife Ironman 70.3 Gdynia krzyczeliśmy, klaskaliśmy, gwizdaliśmy, robiliśmy mega hałas, aby na ustach zawodników pojawił się uśmiech. Aby na chwilę oderwać ich myśli od zmęczenia. Oglądając zdjęcia, czytając wpisy, odbierając telefony od znajomych możemy powiedzieć z czystym sumieniem. Był OGIEŃ Z SERCA. Udało się. Teraz i my dochodzimy do siebie.

 

Jest triathlon, jest trójgłos, a raczej relacja naszej rodziny z kibicowania w trakcie Herbalife Ironman 70.3 Gdynia. Pierwsza do głosu dochodzi Majka. Dobrze, że coś napisała, to się rodzice dowiedzieli, że chce uprawiać triathlon.

 

Czas honoru podczas triathlonu

 

Na zawody Herbalife Ironman 70.3 Gdynia pojechałam z dwóch powodów. Pierwszy: sama chcę kiedyś uprawiać triathlon (już uprawia w wersji dla dzieci – dodaje Tata), więc dobrze jest poczuć atmosferę takich zawodów (cytuję tatę). Drugi: w sobotę rodzice stali obok Jakuba Wesołowskiego, a ja miałam nadzieję na autografy jego i Karoliny Gorczycy, ponieważ sama jestem aktorką – amatorką. To zmotywowało mnie, żeby wstać w niedzielę o 6.20 i pojechać do Gdyni. Uzbrojeni w gwizdki, okropnie hałasującą kołatkę, megafon oraz wiadro nasza pięcioosobowa armia, rodzice, Magda i Rafał – znajomi triathloniści rodziców i ja, ruszyliśmy w bój z zawodnikami. Ach, no tak, był jeszcze aparat fotograficzny obsługiwany przeze mnie.

 

 

Hałasem w zmęczenie triatlonistów, a nagrodą dla nas był ich uśmiech…

 

Po wystartowaniu poszczególnych grup stanęliśmy przy barierkach, gdzie mieliśmy widok na wybiegających z wody triathlonistów. Pan Rafał postanowił kibicować tuż przy nich, zrobił trening pływacki w morzu. A ja robiłam zdjęć ile wlezie. Gdy tylko usłyszałam, że rodzice krzyczą imię jakiegoś znajomego od razu pstryk, pstryk, pstryk. Szczęście mieli Ci, których ja sama znałam chociaż z widzenia :).

 

kibice13

Majka wypatrywała Kuby Wesołowskiego i Karoliny Gorczycy. Oczywiście udało się, a aktorka odwzajemniała się uśmiechem

 

kibice12

 

Oczywiście wypatrywałam także aktorów z mojego ulubionego serialu ,,Czas honoru’’. Jak się okazało, pan Rafał postanowił dołączyć się do zawodników, ale szybko zrezygnował i przyłączył do nas. Jak się ludzie dziwili kiedy usiadł na murku i zaczął rozpinać piankę! Po przebiegnięciu wystarczającej liczby osób poszliśmy na kawę do Sturbucksa. To była jedyna chwila odpoczynku. Szybko jednak ze strefy zmian wybiegł pierwszy triathlonista. Mogę się pochwalić kilkoma ładnymi zdjęciami pierwszych biegnących :). Potem ulokowaliśmy się kawałek dalej. Kibicowaliśmy rowerzystom. To właśnie w tamtym momencie pan Rafał przejął megafon od Taty, który obsługiwał już kołatkę i gwizdki. No i wtedy się zaczęło! On jest mistrzem komentarzy! Słuchając go, można się było nieźle ubawić! Ja w tym czasie nadal wcielałam się w rolę fotoreporterki :). Tata używał tej hałasującej kołatki, co jest naprawdę niezłym wyczynem, bo ona potrafi sprawić, że boli cię głowa. Z resztą ci co byli na zawodach sami dobrze wiedzą o co mi chodzi.

 

kibice2

Ręce w górę, też widzieliśmy wiele razy podczas IRONMAN 70.3 Gdynia 2015

 

kibice3

kibice6

Kciuk w górę. O, tak…

 

Po rowerach był czas na bieg. Robiło się coraz cieplej, więc musiałam chwilę poświęcić na pobiegnięcie do auta i przebranie spodni na krótkie, ale szybko wróciłam na miejsce. Właśnie tam zrobiłam najwięcej zdjęć. Wyszło kilka naprawdę świetnych fotek! Szczególnie mocno sfotografowani byli: pani Iwona Guzowska, pani Gosia Jeleńska, nasi trenerzy Patryk i Damian, pani Gosia oraz pani Dorota. Oczywiście nie zapomniałam także o pani Karolinie Gorczycy i panu Jakubie Wesołowskim. Bardzo podobało mi się, że pan Rafał (przez megafon!), tata, a potem już właściwie wszyscy krzyczeli imiona, które widniały pod numerami startowymi. Do tego jeszcze kilka przezabawnych komentarzy pana Rafała i atmosfera na szóstkę! Piękna pogoda, uśmiechnięci – już niedługo – Ironmani, no i nasza grupa, która potem została okrzyknięta najbardziej głośnymi kibicami! Niesamowite! Około godziny 14 musieliśmy wrócić do auta i niestety nie udało się załatwić autografów – ale nie poddaję się! Nikt chyba nie myśli, że skończyliśmy kibicować! W drodze powrotnej nie zawiedliśmy zawodników, którym doping jest niesłychanie potrzebny.

 

kibice5

Gosia twierdziła w sobotę, że podczas zawodów jest tak skoncentrowana, że nie zauważa kibiców.

Nas nie tylko zauważyła, ale usłyszała. Tak jak obiecywaliśmy…

 

W ten sposób zanim się obejrzałam, minęło sześć godzin kibicowania. Naprawdę bardzo fajnie spędziłam czas razem z panią Magdą, panem Rafałem i rodzicami.

 

Maja

 

Nie oszczędzaliśmy się

 

Odkąd zaczęliśmy startować w zawodach w Triathlonie, wiemy jak ważny jest doping kibiców. Dodaje skrzydeł i sprawia, że nogi same niosą. Gwizdek, kołatka, megafon, ale przede wszystkim ręce i gardło, tego po prostu nie można oszczędzać.

 

kibice4

Nie mogło zabraknąć „głupich” min MKON-a. Tak dziękuję Marcin za kibicowanie…

 

Z każdym krokiem, kiedy zbliżaliśmy się do czarnego tłumu zawodników atmosfera gęstniała. Jest coś takiego w zawodach, nie wiem, czy w każdych, na pewno w triathlonie, że chcesz dołączyć i wskoczyć do akwenu razem z nimi. Nie wiem, może to stężenie adrenaliny jest tak wielkie, że promieniuje na towarzyszący im tłum rodziny, znajomych, przyjaciół. Żałujesz, że już nie możesz do nich dołączyć. Jedyne co Ci zostaje to zagrzać ich do walki.

 

Pierwszy etap pływanie

 

Szukaliśmy miejsca przy trasie, która prowadziła z morza do strefy T1. Zależało nam, żeby jak najszybciej wyłapać znajomych po wyjściu z wody. Miejscówka przed prysznicem wydawała się nam najlepszą lokalizacją. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy znajomych twarzy. Kiedy już kogoś wypatrzyliśmy zaczynasz krzyczeć, ile sił w gardłach. Najlepsze, że byli na wyciągnięcie ręki. Uścisk dłoni, wzruszenie. To najlepsza nagroda. Wszyscy zawodnicy już w strefie zmian. Dla kibica to czas na opracowanie kolejnej strategii. Na szczęście na dystansie ? IM jest go trochę, bo kolejny etap, czyli 90 km na rowerze zajmuje trochę czasu. To czas na kawę.

 

kibice7

Iwona Guzowska uśmiechała się za każdym razem jak nas widziała…

 

Etap drugi – rower. Tu trudno kogoś wypatrzeć i jeszcze sprawić, żeby usłyszał. Pod uwagę trzeba wziąć fakt, że pierwsi zawodnicy za chwilę trafią na ostatni odcinek – biegowy. I znowu trzeba się przemieszczać, by znaleźć jak najlepszą miejscówkę, a do tego stanąć w miejscu, gdzie wiesz, że przy ostatnim okrążeniu Twoje gardło może naprawdę pomóc.
Za to bieg jest świetną rekompensatą. Widoczne numery startowe z imionami, tempo przyzwoite i przy dobrym ustawieniu można znajomego zawodnika wyłapać stosunkowo wcześniej. A wtedy sam łapiesz wiatr w żagle i drzesz się, ile masz sił. Wiem, jak to jest usłyszeć swoje imię. Wzruszenie, radość, nagły przypływ sił, choć chwilę wcześniej wydaje Ci się, że nie zdołasz już nic z siebie wycisnąć. A najlepszą rekompensatą dla kibica jest uśmiech zawodnika lub uniesiony kciuk. To ten cichy, specyficzny język pomiędzy kibicem i zawodnikiem. Język, który rozumiesz dużo lepiej wtedy, kiedy choć raz stanąłeś na mecie.

 

Aldona

 

Jest coraz lepiej

 

Majka i Aldona napisały chyba wszystko co działo się z naszej, kibiców perspektywy podczas Herbalife IRONMAN 70.3 Gdynia. Od siebie dodam tylko, że przez dwie doby w głowie słyszałem szumy, które spowodowane były sześcioma godzinami hałasu, który zgotowaliśmy triathlonistom. To była świetna niedziela pełna niesamowitych emocji. Tak, kibicowanie potrafi być bardzo męczące. Po powrocie do domu Aldona na chwilę położyła się w sypialni, aby po chwili spać. Ze mną było podobnie. Ale warto było, bo każdy uśmiech, kciuk w górę, telefon, który odebraliśmy od znajomych, wpisy na FB z podziękowania były nagrodą za sześć godzin pracy. Jest coś w tym pięknego, niesamowitego, że potrafimy tak się bawić, cieszyć. Polska, Polacy zmieniają się także na lepsze.

 

kibice11

Za każdy uśmiech zawodnikom dziękujemy.

Kibicowanie Wam, zdzieranie gardła było prawdziwą przyjemnością.

 

A za rok… liczę, że to ja będę oklaskiwany i dopingowany przez kibiców. Potrafią nieść człowieka do mety, nawet kiedy sił brakuje. Tak twierdzą nasi znajomi, których na trasie Herbalife IRONMAN 70.3 Gdynia nie brakowało. Jesteście wielcy. Brawo. Gratulujemy Wam i do zobaczenia na kolejnej imprezie.

 

Marcin

czyli Dybuki

Wytopiliśmy razem 17,3 kilograma!!!

Ostatnie ważenie za nami. Po dwunastu tygodniach wytopu osiągnęliśmy sukces! Zarówno Rafał, jak i ja możemy stanowczo powiedzieć: Nie mamy nadwagi! Dziękujemy wszystkim, którzy nas wspierali i liczymy na kasę, którą zadeklarowaliście na wskazane przez nas cele charytatywne, kiedy nam się uda.

 

Spore emocje towarzyszyły ostatniemu ważeniu. Po 12 tygodniach wytopu przyszedł czas na powiedzenie: Sprawdzam. 22 kwietnia 2015 roku rozpoczęliśmy Wytop tRiM. Cel? Zrzucić zbędne kilogramy i uzyskać prawidłowe BMI na poziomie 18,5-24,9. Rafał zaczynał z poziomu 26,54 BMI i do zrzucenia miał 5,81 kilograma. Ja z poziomu 26,86 i do zrzucenia miałem 6,62 kg. Drugi i chyba nawet ważniejszy cel, charytatywny.

 

Powiedzieliśmy wtedy, że jeśli któryś z nas nie zrzuci niezbędnego balastu wpłaca 100 złotych na cel charytatywny wskazany przez drugiego. Jeśli uda się nam obu, wpłacamy 100 złotych na cel, który ustalimy. Jeśli obaj nie zrzucimy kilogramów wpłacamy po stówie na cel, który wcześniej wybraliśmy. Także każdy mógł obstawiać kto wygra i deklarować X złotych, które wpłaci na cele wskazane przez nas. Oczywiście jeśli się nam uda. I kilka takich deklaracji było.

 

Wracając do wtorkowego, ostatniego ważenia. Umówiliśmy się o 18 w Brzeźnie przy molo. Cel? Pobiegać przez godzinkę, aby jeszcze ewentualnie poprawić wynik. Rafał już rano był pewny swego. Ja miałem na ostatniej prostej co nieco do zrzucenia. Przebiegliśmy w słoneczku 7,7 km w dobrym towarzystwie Aldonki, Agaty i Andrzeja. Trzy razy AAA 🙂 Dziękujemy, że byliście. Spokojnie, w pierwszym zakresie, gawędziliśmy i biegliśmy w stronę wagi.

 

Pierwszy na nią wszedł Rafał. I szok. Także dla niego. 77,6 kg. Pełen sukces. Ja wchodziłem niepewnie. Pierwsze ważenie 80,2 kg. Sukces, ale kurka, tak blisko do 7 z przodu. Zdjąłem spoconą koszulkę, co przyniosło upragniony efekt. 79,8 kg. Komisja w wyżej wymieniony składzie AAA uznała ważenie za prawidłowe. Zrobiła nawet zdjęcia. Niestety, Agaty telefon ustawił jakiś dziwny filtr, a Ona nie wzięła okularów 🙂 i wszystkie zdjęcia były zamazane. Zostało tylko jedno, patrzy wyżej, które zrobił Dawid, który przyjechał do Brzeźna na rowerze. Całe szczęście.

 

Tak więc udało się. Razem zrzuciliśy 17,3 kg. Rafał 8,9, ja 8,4. Teraz liczymy na to, że osoby, które zadeklarowały wpłaty na nasze cele wpłacą stosowne kwoty. Zanim jednak przypomnę ów cel pragniemy podziękować wszystkim, którzy nas wspierali, ważyli się co wtorek i przyjęli zaproszenie do zabawy. Szczególnie dziękujemy Rosie, żonie Rafała i Aldonce, mojej ukochanej, za to że znosiły dzielnie nasze zachcianki, humory itp. Ja do tych podziękowań dorzucam słowo: Przepraszam, za brak wiary w kryzysowym momencie, po powrocie z urlopu. Znowu kochanie miałaś rację.

 

Podziękować chcę także Wiolecie Czajewskiej, która przyszła mi z fachową pomocą. Szczerze powiem, że nie wierzyłem, że uda mi się zrzucić, aż tyle kilogramów. Kiedy ponad dwa lata temu zaczynałem biegać ważyłem 98 kilogramów. Regularne bieganie przynosiło efekty. Traciłem na wadze. Niestety, mimo intensywnych treningów przygotowujących mnie do startu w triathlonie, w ubiegłym roku doszedłem do wagi 85 kg i ani grama mniej. Zima dorzuciła kolejny balast. Nie wiedziałem co jest nie tak, aż Wioletta jako dietetyczka zadeklarowała pomoc. Spisałem co jem i wysłałem do Niej. Diagnoza brzmiała: jesz za dużo i źle. Przesłała także siedmistronnicową rozpiskę, co jest dla mnie dobre, a co złe. Podpowiedziała jak powinienem się odżywiać i na co zwrócić uwagę. W razie wątpliwości rozwiewała je, wspierała radą i dobrym słowem. Nawet zadeklarowała pewną kwotę za każdy zrzucony kilogram. Efekt pomocy Wioletty już znacie. Dziękuję!!! I w tym miejscu, mała prywatna dygresja, powtórzona za Marcinem Koniecznym, znanym MKONEM: nie ma nie mogę.

 

A teraz podajemy cele na które możecie wpłacać kasę. Rafał prosi o wsparcie zbiórki wózka dla Tomka, brata trójmiejskiego biegacza. Więcej znajdziecie informacji TUTAJ

 

Ja niezmiennie, proszę o wsparcie Mateuszka, który potrzebuje pieniędzy na rehabilitację, aby mógł chodzić. Więcej informacji TUTAJ 

 

Jeszcze raz dziękujemy za wsparcie pod każdą postacią i zapraszamy Was na trasę Triathlon Gdańsk 19 lipca 2015 roku. Starujemy o godzinie 9.30 przy Molo Brzeźno. Każde gardło się przyda, aby dodać nam energii. Nie, tym razem się nie założyliśmy, ale na pewno żaden z nas nie będzie chciał pojawić się na mecie za drugim. Tak już mamy…

 

Rafał i Marcin

Zwariowane zawody z synem

Wyjazd z synem. Tylko my. Zaczęło się od pękniętej szyby w aucie i powrotu z trasy do domu, aby zmienić samochód. Na szczęście starego jeszcze nie sprzedaliśmy. Później był jeszcze bardziej zwariowany start w zawodach.

 

Druga odsłona Dawida i moja w Volvo Triathlon Series. Po Brodnicy Nieporęt, koło Warszawy. Decyzja, że jedziemy tylko my. Oprócz startu to miał być także nasz wspólny czas. Podróż, rozmowy o niczym i ważnych sprawach, przygotowania i start. Nie jest łatwo znaleźć indywidualny czas dla dziecka, kiedy jest się mężem, ojcem trójki, a dobę dzieli się na obowiązki w domu, pracę zawodową i wiele innych rzeczy i oczywiście jeszcze na treningi. Ale już dawno z Aldoną powiedzieliśmy sobie, że dzieci potrzebują indywidualnego czasu z nami. Każdy z osobna. Tylko dziecko i my. To jest wyjście do kawiarni, na zakupy, wyjazd na zawody. Ale czasami także bardzo prozaiczne rzeczy jak na przykład pojechanie z dzieckiem na myjnię, gdzie razem czyścimy auto. Oczywiście w zależności od wieku i jego potrzeb. Jednak najważniejsze, aby wiedziały, że mogą mieć nas, każde z osobna, tylko dla siebie.

 

Wracając jednak do tematu. Start w Nieporęciu w 1/8 był w niedzielę o godzinie 9. Wyjechaliśmy w sobotę. Nocleg zaplanowaliśmy u Przyjaciół w Ząbkach. 20 minut od Nieporętu. Planowaliśmy dojechać na godzinę 15, aby wspólnie z innymi triathlonistami objechać trasę rowerową. Niestety, kilka kilometrów za Gdańskiem spotkanie z kamieniem. Pęknięta szyba. Rysa nie zatrzymała się. Wręcz przeciwnie. Decyzja wracamy i w domu się zastanawiamy co dalej. Tam zgłosiliśmy szkodę do ubezpieczyciela, przepakowaliśmy auto do wysłużonego forda i jazda. Jak mamy nie dojechać, to nie dojedziemy. Nie ważne, że klima nie działa, najwyżej będziemy trochę bardziej zmęczeni. Ale chcemy wystartować…

 

Droga przebiegała wolniej niż chcielibyśmy, ale dzięki temu było więcej czasu na rozmowę. Oprócz tych o niczym były też te o ważnych sprawach. Lubię ten czas, kiedy zaczynamy z Dawidem rozmawiać o istotnych rzeczach, tak przy okazji. Kiedy temat sam wychodzi…

 

nieport 3

Rowerkowe Mistrzostwa Świata Nieporęt 2015

 

Do Nieporętu dojechaliśmy przed 18. Trzy godziny później niż w planach. Wpadliśmy na chwilę na Rowerkowe Mistrzostwa Świata. Zabawa w szczytnym celu na całego. W pośpiechu odebraliśmy pakiety startowe, przebraliśmy się i wyjechaliśmy na trasę rowerową. Tak, aby zdążyć na odprawę techniczną o 19. Przejechaliśmy około 10 kilometrów. Wystarczyło, aby się przekonać, że trasa jest szybka i płaska. Jest szansa, że po tygodniu treningów we Włoszech, damy ognia na rowerze – pomyśleliśmy z Dawidem. Wstawiliśmy rowery do strefy.

 

nieport

Rowery w strefie zmian…

 

Po odprawie już dobrze zmęczeni pojechaliśmy do Przyjaciół. Tam czekała na nas makaronowa kolacja. Trochę porozmawialiśmy i spać. Dobrze, że Ania jest tak wyrozumiała i pozwoliła nam uciec szybko do łóżka.

 

Pobudka. Kurka wstaliśmy trochę za późno. Bez śniadania pakujemy się do samochodu i jedziemy do Nieporętu. Niestety pomyliłem drogę. Szybka reakcja Dawida i wracamy na odpowieni kurs. Niestety, na miejscu już dużo samochodów i musimy zaparkować na dalszym parkingu. Wrzucamy resztę rzeczy do strefy. Sprawdzamy rower i… patrzymy na zegarek. Późno. Kurka ciągle pędzimy. Szybko przebieramy się w pianki i mamy 7 minut na rozpływanie. Ale jest problem. Co mam zrobić z kluczykiami do samochodu? Z pomocą przychodzi Grzegorz Golonko, organizator, które zgodził się je przechować. Dzięki! Stajemy na brzegu z Dawidem i… cholera co ja tutaj robię, z przodu. Dawid mówi, abym został i płynął swoje. Nerwy coraz bardziej nam się udzielają.

 

nieport 2

Opanować stres przed startem nie było łatwo…

 

Start. Wbiegamy. Po chwili widzę, że Dawid jest już daleko i płynie. Wokół mnie tłum. Dziki tłum. Płynę, a raczej walczę ze stresem. Nie mogę wejść w swój rytm. Co chwilę ktoś mnie popycha, próbuje przepłynąć po mnie. Nie daje się. Walczę. I to by było tyle na ten temat. Podsumowując. Pływanie to była masakra, ale zdobyte doświadczenie zaprocentuje. Dawid z wody wyszedł 30 z 250 startujących z czasem 7:55, ja 99 i 9:30. Nigdy tak szybko nie wyszedłem, to znaczy w pierwszej połówce pływających 🙂

 

W pierwszej strefie zmian znowu za wolno. Czas na rower. Jechało się bajecznie, jeśli chodzi o nogi. Podawały. Urlop działa. U Dawida tak samo. Ostatecznie on ma czas 41:20, ja jestem o dwie sekundy wolniejszy. Bajka. On 43, ja 44 wynik. Niestety, dobrze pracowały nogi. Gorzej było z rywalami, o czym piszę w osobnym tekście: Śmierc frajerom z Nieporętu

 

Druga strefa zmian przyzwoicie. Dawid biegnie mocno, ale jak sam przyznaje, gdyby nie kolka, było by jeszcze lepiej. Ambitna bestia. 23 wynik. 5,25 km przebiegł w 20:23. Ja o swoim wyniku dowiaduje się już w drodze powrotnej. Dawid czyta mi czas. 22:06. Niedowierzam, ale to prawda. Średnio kilometr biegłem w tempie 4:13. Powiem szczerze nie wiem jak to zrobiłem…

Ostatecznie Dawid w klasyfikacji generalnej 32 miejsce na 250 osób. W wiekowej do 18 roku życia pierwszy. Czas 1:12:36. Ja 55 w generalce, w wiekowej 13. Obaj po starcie byliśmy zadowoleni. Dawid chciał zejść z czasem poniżej 1:15, ja poniżej 1:20. Udało się w 100 procentach. Do domu wracaliśmy w dobrych nastrojach.

 

nieporet4

Zmęczeni, ale zadowoleni. CDN…

 

A w niedzielę start w 1/4 w Gdańsku. Aldona debiutuje na tym dystansie. Ja startuję drugi raz na tej trasie (troszkę zmienionej) i będę chciał sprawdzić co się zmieniło od ubiegłorocznego debiutu. Wtedy pokonanie trasy – 950 metrów w Bałtyku, 45 km na rowerze i 10,55 km biegu – zajęło mi prawie trzy godziny, bez czterech minut. Ciekawy jestem jak będzie teraz?

 

Marcin Dybuk

Rodzinna inaguracja tri sezonu

Plan na Brodnicę wykonany w stu procentach, ale jeszcze dużo jest do poprawy. Gdyby nie głupi błąd w strefie zmian, kto wie, może podpaliłbym ogon młodego lisa – syna. W zakładach remis. Najważniejsze jednak, że kasa wędruje na konto Mateuszka.

 

Do Brodnicy zjechaliśmy późno. W sobotę popołudniu. Nie zobaczyliśmy zmagań na dystansie 1/4 IM. Nie zobaczyliśmy pięknej walki Jakuba Deca, który z przewagą czterech minut wyprzedził Damiana Tomaszewicza z Complexsports. Nie zobaczyliśmy trzeciego miejsca Małgorzaty Szczęsnej i kilku super startów znajomych: m.in. Bożeny i Andrzeja. Zobaczyliśmy za to filmik ze startu w wodzie i zrobił na nas piorunujące wrażenie. Zarówno mnie i Dawidowi po nim było gorąco. Gdyby dokonać pomiaru stresu w tym momencie strzałka sięgałaby krańcowego pomiaru.

 

brodnica1

Pakiety odebrane. Poszliśmy z Dawidem sprawdzić trasę biegową, która w porównaniu do ubiegłego roku została zmieniona.

 

Po odebraniu pakietów startowych przepłynęliśmy trasę 1/8. Po wyjściu z wody okazało się, że zamiast 475 metrów przepłynąłem o 200 więcej. Nawigacja do poprawy. Zajęło mi to 11:48. Już na brzegu Patryk Sawicki stwierdził, że jeśli tak popłynąć chociażby o 100 metrów krócej to czas byłby niezły. Jak na mnie oczywiście. W końcu w marcu jeszcze nie potrafiłem pływać kraulem.

 

brodnica11

W sobotę z Dawidem popływaliśmy. Dołączyła do nas Aldonka, która po problemach zdrowotnych wraca do treningów. Jupiii!

 

W niedzielę zjawiliśmy się w Brodnicy kilka minut po godzinie 8. Wstawiliśmy rowery do strefy zmian i udaliśmy się na start zawodników do 1/2. W tym towarzystwie Patryk. Pokazał jak powinno wyglądać pływanie. Przekonał mnie, że warto na treningach go słuchać. Z wody wyszedł drugi, za torpedą Robertem Karasiem, który od startu do mety prowadził. Praktycznie rywalom pozwolił walczyć tylko o drugie miejsce. Ostatecznie za jego plecami uplasował się Marcin Konieczny, a Patryk zakończył rywalizację na siódmej pozycji, ale za to do mety wbiegał przy największym aplauzie grupy Complexsports i przyjaciół z Trójmiasta. Kiedy zdzieraliśmy gardła dopingując Patryka już byliśmy po swoim starcie. Warto dodać, że w dobrych humorach. Ale po kolei…

 

brodnica5

brodnica6

Tuż przed wejściem do wody ze Szwagrem Markiem i start…

 

Woda, to w moim wykonaniu najsłabszy start. Od samego początku nie poszło tak jak powinno. Źle się ustawiłem. Zbyt asekuracyjnie przez co płynąłem za jeszcze słabszymi od siebie. Próbując nawigować i wyprzedzać traciłem dużo sił, czasu i nerwów. Dopiero po nawrocie udał się płynąć w rytmie. Z wody wyszedłem po 11 minutach i 45 sekundach. 83 w stawce, w której rywalizowało 129 osób. Słabo, ale jeszcze tydzień wcześniej zastanawiałem się czy uda mi się przepłynąć dystans w 15 minut, a 12 wziąłbym w ciemno. Dawid wyszedł z wody ponad minutę szybciej.

 

brodnica7

Po pływaniu czas na jazdę, która poszła mi zaskakująco dobro. Można powiedzieć, że najlepiej.

 

Względnie szybka zmiana w strefie i wyruszyłem na trasę rowerową. Jechało mi się bardzo dobrze. Wyprzedzałem rywali jeden za drugim. Mocno, ale tak aby nie przegrzać i mieć siły na biegu. Czas 43:15 był 37. Po rowerze prawie dogoniłem Dawida. I tutaj ten cholerny błąd. Po wbiegnięciu do strefy zmian nie mogłem znaleźć swojego stanowiska. Straciłem około 40 sekund. Kiedy wybiegałem na trasę ostatniego odcinka okazało się, że Dawid ma jakieś 15 sekund przewagi. Bardzo żałowałem, że nie wybiegamy razem. Pewnie nie utrzymałbym jego tempa biegu, ale kto wie co by się działo. Szkoda, bardzo szkoda. Ostatecznie biegło i tak mi się dobrze. Po pływaniu i rowerze utrzymałem mocne tempo ze średnią 4:33 na kilometr. Czas 23:33 był 43 w stawce. Dawidowi przebiegnięcie 5,25 km zajęło 21 minut. Ostatecznie na mecie zameldowałem się jako 49, a 10 w kategorii wiekowej. Dawid był 34 i 11 w kategorii wiekowej M1, co oznacza, że jako 17-latek rywalizował z zawodnikami w wieku do 29 lat. Rywalizację na tym dystansie wygrał Maciej Kosmala z Complexsports. Wśród Pań najlepsza była Małgorzata Szczerbińska przed Pauliną Załucką z… Complexsports.

 

brodnica2

Meta tuż, tuż.To czego żałuję z perspektywy czasu to, to że miałem sporo sił. Zbyt duża asekuracja.

Ale to przychodzi z doświadczeniem i kolejnymi startami. Chyba 🙂

 

Już na mecie w objęciach Aldony, która była ponownie niesamowitym wsparciem i wykazywała się anielską, no prawie, cierpliwością czułem się super, a ze startu byłem zadowolony. Oczywiście jest co poprawiać, a sezon dopiero się zaczął. Ciekawy jestem jak wypadniemy z Dawidem 30 sierpnia w Mrągowie na ostatnich, z czterech startów w Volvo Triathlon Series. Wtedy też wystartuje Aldonka i ponownie szwagier, który debiutował w Brodnicy. Tak chłop dał gazu w wodzie, że podczas roweru i biegu nie mógł się pozbierać. Na pewno ma spory materiał do analizy i w Mrągowie będzie jeszcze lepiej.

 

brodnica8

brodnica4

brodnica3

brodnica10

Po starcie czas na świętowanie i odpoczynek. Na zdjęciu nr 2 z Marcinem Koniecznym, mkon-em przyszłym Mistrzem Świata w kategori wiekowej 50 lat. Za 7 lat. Taki ma plan. My mu kibicujermy! Na czwartym z Damianem Tomaszewiczem, Mistrzem Polski (pierwszy z prawej) i Rafałem Obłuskim, przyszłym mistrzem, tylko jeszcze nie powiedział kiedy.

 

Na mecie okazało się, że z dwóch zakładów jeden wygrałem, a drugi przegrałem. Wyprzedziłem w bezpośredniej rywalizacji Adama Greczyło. Niestety, obstawiałem, że Boguś Pergoł w naszej kategorii wiekowej zajmie 3 miejsce. Skończył na czwartej i tak ja muszę zasilić konto Mateuszka. A, że Boguś już wcześniej wpłacił stówkę na konto chłopca, to okazało się, że z Adama taką samą wpłatą i moją konto zasilą trzy zamiast dwóch stów.  A przypomnę, że…

 

…zbieramy dla Mateusza Guzka,

 

Który krótko po drugich urodzinach zachorował na wirusowe zapalenie mózgu. Choroba miała bardzo ciężki przebieg. Niedowład rąk i nóg oraz przykurcze uniemożliwiły mu samodzielne poruszanie się. Rodzice rozpoczęli walkę o pełny powrót chłopca do zdrowia.  Wymaga on długotrwałej, intensywnej  rehabilitacji zarówno w domu jak i w specjalistycznych ośrodkach rehabilitacyjnych. Konieczny jest udział w licznych zajęciach stymulujących rozwój psychoruchowy i  zakup sprzętu rehabilitacyjnego wspierającego terapię. Koszt jednego kursu rehabilitacyjnego dla Mateusza to 5 tys. złotych. Chłopiec jest podopiecznym Fundacji Dzieciom „Zdążyć z Pomocą”. Możesz wpłacić chociażby złotówkę na konto chłopca. Fundacja Dzieciom „Zdążyć z Pomocą” Bank BPH S.A. 15 1060 0076 0000 3310 0018 2615  tytułem: 25384 Guzek Mateusz – darowizna na pomoc i ochronę zdrowia.

 

brodnica9

Było czadowo…

 

Przed nami kolejny start 12 lipca w Nieporęciu. Najprawdopodobniej pojedziemy tam sami z Dawidem. Wcześniej jednak całą rodziną wybieramy się na kemping do Włoch, w góry. Zabieramy rowery. Wszystko wskazuje na to, że warunki do jazdy, biegania i pływania będą super. Czyli będziemy mieli obóz sportowy na urlopie. Zapowiada się bajecznie. Ciekawe jakie efekty to przyniesie to podczas startu 12 lipca i tydzień później w Gdańsku na dystansie 1/4. Rywalizować w naszym mieście planujemy z Aldonką. Trzymajcie kciuki, aby się udało.

 

Marcin Dybuk

 

Ps. Warto dodać, że atmosfera w Brodnicy super, a organizacja na wysokim poziomie. Gratulujemy!

Zwycięzca bierze stówę!

– Lansujesz siebie, a nie promujesz zbiórki pieniędzy dla Mateusza – usłyszałem ostatnio od mojej ukochanej żony Aldony, kiedy wrzuciłem na FB kolejną, cotygodniową, informację ile wytopiłem kilogramów. Miała rację. Poprawiam się…

 

Do 14 lipca 2015 roku mamy z Rafałem zrzucić zbędne kilogramy. Jeśli nam się uda kilka osób obiecywało wpłatę na rzecz Mateuszka. Chłopiec krótko po drugich urodzinach zachorował na wirusowe zapalenie mózgu. Choroba miała ciężki przebieg. Niedowład rąk i nóg oraz przykurcze uniemożliwiły mu samodzielne poruszanie się. Rodzice rozpoczęli walkę o pełny powrót chłopca do zdrowia. Niestety, to pochłania czas i pieniądze. Stąd pomysł na charytatywny wytop. Walka trwa. Nadzieja, że w ostatni wtorek, będziemy wyglądali, a raczej ważyli ile trzeba są duże. Może wtedy i wpłaty będą takowe…

 

adamimarcin

Marcin i Adam. Na zdjęciu widać, kto kogo goni. Ale przynajmniej z uśmiechem na twarzy…

 

Poszukując kolejnych szans na zdobycie środków na rehabilitację dla chłopca przyjąłem zakład Adama Greczyło. Startujemy w triathlonie w Brodnicy na dystansie 1/8 (475 metrów pływania, 22,5 km na rowerze i 5,25 km biegania). Przegrany wpłaca stówę na cel wskazany przez zwycięzcę. Adam na tym dystansie to już prawdziwy wyga. Startuje od dwóch lat. Dla mnie to będzie pierwszy raz. Drugi w ogóle.  Adam przygodę z triathlonem rozpoczął w chińskich trampkach w 2012 roku.

 

Był marzec 2012 roku. Po rodzinnym urlopie na nartach w Austrii planował letnie wakacje. W tym momencie nieopatrznie wszedł  na wagę… 117,9 kg. Chwilę później sam się pocieszał: spokojnie przy moim 191 cm wzrostu to wcale nie jest źle. Obliczył BMI (32,35). Pierwszy stopień otyłości. Wewnętrzny głos podpowiadał mu: Koniec! Stop! Musisz to  przerwać bo za chwilkę będzie za późno… I przerwał. Dziś waży duuuużo mniej i startuje w triathlonie.

 

Ja przygodę z triathlonem rozpocząłem w 2014 roku od nauki pływania. Udało się i wystartowałem w Gdańsku na dystansie 1/4 IM. Prawie kilometr w Bałtyku przepłynąłem żabką. W tym roku postanowiłem, że będę pływał kraulem. Mam nadzieję, że w Brodnicy uda się cały dystans pokonać właśnie w ten sposób.

 

Szukając mocnych stron Adama i swoich jedno mogę napisać na 100 procent. Będzie walka. Pływanie z lekkim wskazaniem dla Adama, rower też. Bieganie powinno być moją bronią. Jeśli tak się ułoży oznaczać będzie, że będę gonił Adama. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Obaj przekonamy się 21 czerwca 2015 roku w Brodnicy. Szykuje się dobra zabawa, a stówa zasili cel charytatywny. Wskazany przez Adama lub wpłata powędruje na konto Mateuszka.

 

Marcin Dybuk

 

Ps. A kto chciałby wesprzeć walkę Mateuszka może wpłacić chociażby złotówkę na konto chłopca. Fundacja Dzieciom „Zdążyć z Pomocą” Bank BPH S.A. 15 1060 0076 0000 3310 0018 2615  tytułem: 25384 Guzek Mateusz – darowizna na pomoc i ochronę zdrowia.

Czy głowa jest w stanie biegać szybciej?

Z takim pytaniem jechałam do Kwidzyna na VI Bieg Papiernika. Treningi zacząłem późno, a sezon triathlonowy tuż tuż. Nic nie wygląda tak jakbym chciał, a do tego jeszcze mogę przegrać rywalizację z kumplem i szwagrem. Czy jestem w czarnej dziurze?

 

Lubię biegać w Papierniku w Kwidzynie. Dwie poprzednie imprezy odbyły się przy ponad 30 stopniowym upale. Totalna walka. Nigdy nie udało mi się przebiec 10 kilometrów poniżej 50 minut. Tak jak w tym roku nie udawało mi się nawet na treningach zmusić głowę do biegania w tempie 5 minut na kilometr. Coś się zablokowało, mimo że ubiegły rok zakończyłem wynikiem na poziomie 44-45 minut.

 
kwidzyn

Nie potrafię wbiegać na metę wolno. Daję z siebie wszystko.

Tak było też w VI Biegu Papiernika

 

Co było tego przyczyną? Obawa przed odnowieniem kontuzji kolana lub pleców? Może. Późno rozpoczęte treningi biegowe i rowerowe – 10 kwietnia? Może. Sam nie wiedziałem co się dzieje. Do Kwidzyna jechałem z postanowieniem, że bez względu na pogodę postaram się od początku do końca utrzymać tempo na 50 minut. Za miesiąc pierwszy start w triathlonie. W tym roku postawiłem na udział z Dawidem (synem 17 lat) w Vovlo Triathlon Series na dystansie 1/8. Czyli ma być szybko i przyjemnie. W Brodnicy oprócz młodego wystartuje Aldona i szwagier Marek, który debiutuje. I tutaj pojawia się problem. Sam go na to namawiałem i nie chciałbym zbyt tanio sprzedać skóry na jego podwórku. Rodzinne tereny. Męska duma każe walczyć. Marek w tym roku biega szybciej ode mnie. W przygotowaniach pomaga mu trenerka. Ja mam zamiar przepłynąć dystans 475 metrów pierwszy raz kraulem. W ubiegłym pływałem żabą. Dopiero  w 2014 roku nauczyłem się pływać i na ten rok postawiłem sobie cel: pływać kraulem. Tak więc tutaj przewagi zbyt dużej nie będzie, a może nawet strata. Rower? Duży znak pytania. Nie wiem na co stać Marka. Jak objeżdżaliśmy trasę w Brodnicy ja jechałem na szosie, On na mtb. Trudno to porównać. Tyle co mogę powiedzieć, to to że ma chłop mocne kopyto. Do startu ma mieć szosę. I bieg… tak jak pisałem póki co był lepszy. Jest szans, że ja w strefach zmian będę szybszy…

 

Do tego wszystkiego trwa Wytop tRiM. Założyłem się z Rafałem, że do 14 lipca 2015 roku, pięć dni przed Triathlon Gdańsk zgubimy zbędne kilogramy. Kolejna trudność. Jak zgubić, aby nie pozbawić organizmu niezbędnego paliwa. Z pomocą przyszła Wioletta Czajewska, dietetyczka, która odchudzała z sukcesem nawet francuskiego tenora, który ze względu na częste podróże nie mógł uprawiać sportu. Pozostała zmiana sposobu żywienia. Podobnie jak u mnie. To znaczy ja trenuję, ale okazało się, że za dużo jem i zbyt rzadko. Poprawki do menu i jazd. Póki co jest dobrze. Zaczynałem od wagi 88,2 kg. Teraz jest około 84. Walka trwa.

 

Wracając do imprezy w Kwidzynie. Świetna organizacja, a i pogoda dopisała. Temperatura ok 16 stopni C, lekkie chmury. Nic tylko biec. Na starcie ustawiłem się z Piotrem, który chciał złamać 50 minut. Mnie to pasowało. Nie mogłem zawieźć, tak więc dodatkowa mobilizacja. Zaczęliśmy w tłumie i ciężko było wejść na poziom 5 min/km. Biegliśmy wolniej. Już na pierwszym kilometrze wiedziałem, że będziemy gonić czas. Lekko przyspieszyłem, ale nie za mocno, aby Piotr dawała radę. I dawał do piątego kilometra. Kolka pokrzyżowała jego plany. Dał znak, abym biegł. Przyspieszyłem i kolejne pięć kilometrów przebiegłem w tempie 4:30, co średnią całego biegu dało 4:46 i czas 47:48. Jak na pierwszy poważny bieg w tym roku to dla mnie super. I głowa dała radę i przekonała się, że można biec szybciej niż 5 min na km. Z Kwidzyna wracałem zadowolony. I tak było przez pięć dni.

 

bieg port

Meta Biegu na 5 mil. Super organizacja, dobra trasa i warunki sprawiły, że powodów do zadowolenia nie brakowało.

 

Wtedy pobiegłem w  III Biegu Pięć Mil o Puchar Dowódcy Dywizjonu Okrętów Bojowych w Gdyni.  Impreza dla wojskowych i zaproszonych gości. W stawce 350 biegaczy, w większości mundurowych przybiegłem 120. 9 kilometrów przebiegłem w czasie… 39:53!!! Średnia 4:26! Dla mnie rewelacja. Biegnąc spoglądałem na zegarek i zastanawiałem się czy nie pobiec jeszcze kilometr, aby ustanowić życiówkę  na 10 km. Byłaby na 100 procent. Niestety, na mecie tłum z medalami. Musiałem się zatrzymać i z rąk dowódcy przyjąć piękny złom. Satysfakcja jeszcze większa niż w Kwidzynie. Totalnie zaskoczony jestem formą, tym bardziej, że nie trenowałem mocno.

 

Zacząłem się zastanawiać co się takiego wydarzyło, że biegam w tym tempie na początku mojego sezonu? Do głowy przyszło mi kilka pomysłów:

1. Dobrze zakończony ubiegły sezon i bieganie na poziomie 4:30. Coś się zakodowało w nogach i głowie, mimo, że zimą walczyłem z przepukliną pleców, odcinek S-L.
2. Kiedy tak walczyłem już z przepukliną to pracowałem nad korpusem. Deska plus pompki, to dwa najczęściej wykonywane ćwiczenia. Chyba nie przesadzę jak napiszę, że w sumie wykonałem setki powtórzeń.
3. Schudłem. Na ten moment cztery kilogramy z poziomu wagi z ubiegłego roku. Jest mniej do dźwigania.
4. Za sprawą wytopu zacząłem bardziej dbać o prawidłowe odżywianie
5. Dbam także o odżywki przed, w trakcie i po treningu. Tutaj bardzo pomocny jest PowerBar. Służą mi ich produkty. Na jednym z wyjazdowych weekendów gdzie testowaliśmy z Aldoną, Dawidem i Szwagrem trasę w Brodnicy dbałem o odżywki oraz zrobiłem sobie w sobotę po ciężkim treningu kąpiel w solach. Dobrze mi to zrobiło. Reszta tego nie zrobiła i w niedzielę już słabo wyglądali na treningu. Wyspałem się i dbam, aby przynajmniej raz w tygodniu dobrze wypocząć. Nie przeginać. Regeneracja to element treningu.
6. Pewnie jest jeszcze coś, ale nie wiem… Mam nadzieję, tylko że nic się nie schrzani i w Brodnicy 21 czerwca uda się na 1/8 złamać 85 minut. Chciałbym szczególnie dobrze pobiec. Zobaczymy jak będzie…

 

Marcin Dybuk

 

STARUJEMY, ABY MATEUSZEK MÓGŁ CHODZIĆ – POMÓŻ NAM